Między młotem a kowadłem: Historia o miłości, rodzinie i granicach
„Dlaczego Zuzanna znowu tu jest, Paweł? Przecież ustaliliśmy, że będzie przychodzić tylko w weekendy!” – mój głos drży, choć staram się brzmieć spokojnie. Paweł patrzy na mnie zmęczonym wzrokiem, dłonie głęboko wciśnięte w kieszenie dresowych spodni. „Pokłóciła się z matką, Marto. Co miałem zrobić? Zostawić ją na klatce?”
Czuję, jak napięcie ściska mi klatkę piersiową. Odkąd zamieszkaliśmy razem w naszym dwupokojowym mieszkaniu na warszawskim Mokotowie, jego piętnastoletnia córka Zuzanna jest wszędzie. Wchodzi bez pukania do naszej sypialni, zostawia brudne kubki na stole, przejmuje pilota od telewizora i patrzy na mnie tym swoim spojrzeniem – jakbym to ja była intruzem.
Gdy decydowaliśmy się na wspólne życie, wszystko wydawało się proste. Ja – trzydziestodwuletnia nauczycielka polskiego po przejściach, on – rozwiedziony informatyk z dzieckiem. Ustaliliśmy jasne zasady: Zuzanna mieszka z matką, do nas przychodzi tylko w weekendy. W tygodniu mamy czas dla siebie, na budowanie naszej relacji. Ale rzeczywistość okazała się inna.
„To nie tak, że jej nie lubię” – próbuję wyjaśnić, ściszając głos. „Ale mam wrażenie, że nasze ustalenia nic nie znaczą.”
Paweł wzdycha ciężko i podchodzi do okna. Za szybą szarówka, deszcz bębni o parapet. „Ona ma teraz trudny czas, Marto. My też jej nie ułatwiamy.”
Wiem, że ma rację. Ale za każdym razem, gdy Zuzanna pojawia się niespodziewanie, czuję się jak gość we własnym domu. Jej rzeczy walają się po całym mieszkaniu, a ja mam wrażenie, że muszę walczyć o każdy kawałek przestrzeni.
Tej nocy długo nie mogę zasnąć. Słyszę śmiech Zuzanny na korytarzu – razem z Pawłem wybierają film na wieczór. Skręca mnie zazdrość i poczucie winy. Czy jestem złym człowiekiem, bo chcę mieć trochę spokoju? Czy po prostu uczciwie stawiam granice?
Rano przy śniadaniu Zuzanna już siedzi przy stole, słuchawki w uszach, telefon w dłoni. Paweł nalewa kawę i próbuje udawać, że wszystko jest normalnie.
– Chcesz kanapkę, Marto? – pyta.
– Nie, dzięki – odpowiadam ostrzej niż zamierzałam.
Zuzanna podnosi wzrok znad ekranu i przewraca oczami.
– Ale tu miło… – mruczy pod nosem.
Czuję, jak robi mi się gorąco na twarzy.
– Zuzanna, możemy chwilę porozmawiać? – pytam cicho.
Wzrusza ramionami i idzie za mną do przedpokoju.
– O co chodzi?
– Chciałabym, żebyśmy wszyscy trzymali się ustaleń – mówię łagodnie. – To dla wszystkich będzie łatwiejsze.
Patrzy na mnie tym swoim spojrzeniem nastolatki – mieszanką pogardy i smutku.
– Nic nie rozumiesz – rzuca w końcu. – Tata mówił, że zawsze mogę tu przyjść.
– I możesz – próbuję dodać coś jeszcze, ale już odwraca się na pięcie i wraca do kuchni.
Paweł zaraz pojawia się za mną.
– Co jej powiedziałaś?
– Tylko… żebyśmy trzymali się zasad.
Znowu ten jego ciężki westchnienie.
– Musisz być bardziej elastyczna, Marto. Ona przechodzi trudny okres.
– A my? Nasz związek? Kiedy my będziemy ważni? – mój głos łamie się niemal niezauważalnie.
Dni mijają, a Zuzanna coraz częściej zostaje u nas na noc. Moi znajomi zauważają, że coraz mniej się odzywam. Pewnego wieczoru spotykam się z moją przyjaciółką Agatą w kawiarni na Nowym Świecie.
– Musisz postawić na swoim – mówi stanowczo Agata, popijając latte. – To też twój dom.
– Boję się, że jeśli będę za ostra, stracę Pawła…
Agata kręci głową.
– Jeśli naprawdę cię kocha, zrozumie twoją perspektywę.
Wracam do domu z jej słowami w głowie, ale nie mam odwagi ich wypowiedzieć. Napięcie między mną a Pawłem rośnie z każdym dniem. Coraz mniej rozmawiamy, coraz częściej śpimy tyłem do siebie.
Pewnego wieczoru Zuzanna wraca zapłakana. Jej mama ma nowego partnera i Zuzanna czuje się zdradzona. Paweł tuli ją mocno w ramionach.
Stoję w progu i czuję się bezradna. Chciałabym ją pocieszyć, ale nie wiem jak. Patrzy na mnie przez łzy i mówi:
– Ty nie rozumiesz, jak to jest stracić rodzinę.
Te słowa trafiają mnie mocniej niż bym chciała przyznać. Bo ona ma rację – nigdy nie byłam rozwiedziona, nigdy nie musiałam wybierać między rodzicami.
Później tej nocy siedzę sama na kanapie. Paweł siada obok mnie.
– Przepraszam – mówi cicho. – Wiem, że to dla ciebie trudne.
– Chcę być dla was wsparciem – szepczę. – Ale czasem czuję się tu obca.
Ściska moją dłoń.
– Znajdziemy sposób.
Ale jak? Jak znaleźć równowagę między miłością do partnera a szacunkiem do siebie? Jak sprawić, by każdy czuł się tu u siebie?
Czasem pytam samą siebie: ile można dawać z siebie zanim straci się własną tożsamość? Co wy byście zrobili na moim miejscu?