Gdy świat wali się w sekundę – historia podwójnego życia mojego męża
Drzwi trzasnęły z hukiem, a echo tego dźwięku rozniosło się po całym domu, jakby zwiastowało koniec pewnej epoki. Stałam w kuchni z telefonem w dłoni, a moje serce waliło jak oszalałe. „Kochanie, kiedy wrócisz? Już się nie możemy doczekać” – ten głos, kobiecy, czuły, zupełnie obcy, rozbrzmiewał w mojej głowie jak przekleństwo. To był telefon do mojego męża. Do Andrzeja. Mężczyzny, z którym przeżyłam ponad trzydzieści lat życia. Mężczyzny, który – jak się właśnie dowiedziałam – prowadził podwójne życie.
Mam na imię Barbara. Mam pięćdziesiąt osiem lat i jeszcze wczoraj myślałam, że jestem szczęśliwą żoną i matką dwóch dorosłych córek. Nasze życie nie było bajką – raczej polskim serialem z lat dziewięćdziesiątych: trochę śmiechu, trochę łez, kredyt na mieszkanie w bloku na warszawskim Ursynowie, wakacje nad Bałtykiem i wieczne kombinowanie, jak związać koniec z końcem. Ale byliśmy razem. Przynajmniej tak mi się wydawało.
Andrzej wrócił tego wieczoru późno. Wszedł do mieszkania chwiejnym krokiem, pachniał tanim piwem i papierosami. Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, rzuciłam mu telefon na stół.
– Kto to jest? – zapytałam cicho, ale stanowczo.
Zbladł. Przez chwilę patrzył na mnie pustym wzrokiem, jakby nie poznawał własnej żony. Potem usiadł ciężko na krześle i ukrył twarz w dłoniach.
– Basia… ja… To nie tak… – zaczął bełkotać.
– To jak? – przerwałam mu ostro. – Kto to jest? I kim jest to „my”, które nie może się doczekać?
Milczał długo. W końcu podniósł głowę i spojrzał mi prosto w oczy.
– To Kinga. I… mój syn. Nasz syn. Ma trzynaście lat.
W tej sekundzie poczułam, jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi. Przez chwilę nie mogłam oddychać. Syn? Kinga? Przecież Andrzej nigdy nie miał siostry o tym imieniu…
– Syn? – powtórzyłam głucho.
– Basia… Przepraszam. To wszystko wymknęło się spod kontroli…
Wybiegłam z kuchni i zamknęłam się w łazience. Siedziałam na zimnych kafelkach i płakałam tak, jak nie płakałam od śmierci mojej mamy. W głowie miałam tylko jedno pytanie: jak mogłam być taka ślepa?
Następne dni były jak koszmar na jawie. Andrzej próbował tłumaczyć się, przepraszać, przysięgać miłość i oddanie. Ale każde jego słowo było jak sól sypana na świeżą ranę.
– Basia, ja cię kocham! To był błąd… Kinga była tylko pocieszeniem, kiedy mieliśmy kryzys…
– Kryzys? – prychnęłam z goryczą. – Kryzys to był wtedy, kiedy twoja matka leżała w szpitalu, a ty znikałeś na całe noce! Myślałam, że pijesz z kolegami!
– Wtedy… wtedy właśnie poznałem Kingę…
Zacisnęłam pięści tak mocno, że paznokcie wbijały mi się w skórę.
Nie spałam po nocach. Wpatrywałam się w sufit i analizowałam każdą wspólną chwilę: święta, urodziny dzieci, nasze rocznice… Czy wtedy też był już z nią? Czy wtedy już kłamał?
Najgorsze przyszło kilka dni później. Moja starsza córka, Marta, przyszła do mnie z narzeczonym.
– Mamo… musimy porozmawiać – zaczęła ostrożnie.
– O czym?
– O tacie… Wiedziałam już od dawna…
Zamarłam.
– Co wiedziałaś?
Marta spuściła wzrok.
– Widziałam go kiedyś z tą kobietą na Mokotowie. Byli razem z chłopcem… Tata powiedział mi wtedy, że to koleżanka z pracy i jej syn… Ale potem widziałam ich jeszcze kilka razy. Nie chciałam ci mówić… Bałam się cię zranić.
Poczułam się zdradzona po raz drugi – tym razem przez własną córkę.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś?!
– Mamo… myślałam, że tata się opamięta…
Wybiegła z płaczem z mieszkania. Jej narzeczony spojrzał na mnie ze współczuciem i wyszedł za nią.
Zostałam sama. Andrzej zamknął się w sypialni i nie wychodził przez dwa dni. Ja chodziłam po mieszkaniu jak cień samej siebie.
W końcu zadzwoniła do mnie moja siostra, Grażyna.
– Basia… słyszałam od Marty… Chcesz przyjechać do mnie na kilka dni?
Pojechałam do niej do Piaseczna. Tam mogłam choć przez chwilę udawać, że jestem kimś innym – kobietą bez problemów, bez zdrady na karku.
Ale nawet tam nie zaznałam spokoju. Grażyna próbowała mnie pocieszać:
– Może Andrzej naprawdę cię kocha? Może warto mu wybaczyć?
– Jak mam wybaczyć coś takiego? – zapytałam rozpaczliwie. – Przez trzynaście lat żył na dwa domy! Oszukiwał mnie codziennie!
Grażyna wzruszyła ramionami.
– Wiesz… mój Zbyszek też miał kiedyś romans. Wybaczyłam mu. Ale to nie było dziecko…
Wróciłam do domu po tygodniu. Andrzej czekał na mnie w kuchni.
– Basia… proszę cię… Nie zostawiaj mnie…
Patrzyłam na niego długo.
– A Kinga? A twój syn?
Spuścił wzrok.
– Nie mogę ich zostawić bez wsparcia… Ale ciebie kocham najbardziej na świecie!
Zaśmiałam się gorzko.
– Najbardziej na świecie? A przez trzynaście lat spałeś z inną kobietą!
Andrzej zaczął płakać. Pierwszy raz widziałam go takiego bezradnego.
Przez kolejne tygodnie żyliśmy obok siebie jak współlokatorzy. Córki przestały przychodzić do domu – nie chciały patrzeć na nasze upokorzenie. Sąsiedzi zaczęli szeptać za plecami; nawet pani Halina z trzeciego piętra przestała mówić mi „dzień dobry”.
Pewnego dnia zadzwoniła Kinga.
– Pani Barbaro… Chciałabym porozmawiać.
Spotkałyśmy się w kawiarni przy metrze Kabaty. Była młodsza ode mnie o kilkanaście lat, zadbana, pewna siebie.
– Nie chcę pani zabierać męża – powiedziała spokojnie. – Andrzej nigdy nie obiecywał mi wspólnego życia. Ale nasz syn potrzebuje ojca.
Patrzyłam na nią z niedowierzaniem.
– A ja? Moje dzieci? Moje życie?
Kinga spuściła wzrok.
– Przepraszam panią… Naprawdę nie chciałam nikogo skrzywdzić.
Wyszłam z kawiarni ze łzami w oczach.
Wieczorem Andrzej znów próbował ze mną rozmawiać:
– Basia… może spróbujemy terapii małżeńskiej? Dla nas? Dla dzieci?
Pokręciłam głową.
– Ja już nie potrafię ci ufać…
Minęły dwa miesiące od tamtego dnia. Mieszkamy razem tylko dlatego, że nie mam dokąd pójść – mieszkanie jest wspólne, kredyt jeszcze niespłacony. Każdego dnia patrzę na Andrzeja i widzę obcego człowieka. Córki powoli zaczynają wracać do domu, ale atmosfera jest ciężka jak przed burzą.
Czasem zastanawiam się: czy powinnam wybaczyć? Czy można odbudować coś takiego po tylu latach kłamstw? Czy lepiej odejść i zacząć wszystko od nowa?
Może ktoś z was był w podobnej sytuacji? Jak poradzić sobie z takim bólem i upokorzeniem? Czy wybaczenie naprawdę daje wolność? A może czasem trzeba po prostu odejść i zamknąć za sobą drzwi raz na zawsze?