Miłość czy iluzja? Historia, która rozdarła moją rodzinę

– Znowu nie zamknęłaś okna w kuchni! – krzyknęłam, wbiegając do pomieszczenia i czując lodowaty przeciąg na karku. Zanim jeszcze zdążyłam sięgnąć po ścierkę, usłyszałam cichy głos zza pleców:
– Przepraszam, ciociu… To już się nie powtórzy.
Odwróciłam się gwałtownie. Stała tam ona – nowa narzeczona mojego syna, Zuzanna. Miała na sobie mój stary sweter, który zostawiłam na krześle. Jej oczy były wielkie i błyszczące, a w nich czaił się strach. Przez chwilę miałam ochotę ją przytulić, ale zaraz przypomniałam sobie, ile razy próbowałam być miła i ile razy kończyło się to łzami lub kłótnią.

Mam na imię Grażyna. Jestem wdową od sześciu lat. Mój syn, Paweł, był moim oczkiem w głowie – do czasu, aż pojawiła się ona. Wszystko zaczęło się pewnego listopadowego wieczoru, kiedy Paweł wrócił z pracy wcześniej niż zwykle i oznajmił:
– Mamo, musimy porozmawiać.
Usiadłam naprzeciwko niego przy kuchennym stole. W jego oczach widziałam napięcie i ekscytację.
– Poznałem kogoś. Chciałbym, żebyś ją poznała. Nazywa się Zuzanna. Jest wyjątkowa.
Poczułam ukłucie zazdrości i strachu. Przez lata byłam dla Pawła wszystkim – matką, przyjaciółką, powierniczką. Teraz miałam dzielić go z kimś obcym.

Pierwsze spotkanie było pełne niezręczności. Zuzanna była cicha, uprzejma, ale wyczuwałam w niej coś nienaturalnego – jakby cały czas grała rolę idealnej synowej. Paweł patrzył na nią jak zaczarowany. Widziałam w jego oczach miłość, jakiej nie znałam. Ale czy to była prawdziwa miłość?

Z czasem Zuzanna wprowadziła się do naszego mieszkania. Na początku starałam się być wyrozumiała. Pomagałam jej w kuchni, pokazywałam rodzinne przepisy, opowiadałam o Pawle z dzieciństwa. Ale ona zawsze była jakby nieobecna – zamyślona, wycofana. Często zamykała się w pokoju i płakała po cichu.

Pewnego dnia usłyszałam ich kłótnię przez cienką ścianę:
– Paweł, ja tu nie pasuję! Twoja mama mnie nie akceptuje!
– Zuza, daj jej czas. Ona po prostu musi się przyzwyczaić.
– To nie jest takie proste!

Zaczęły się codzienne spięcia o drobiazgi: o to, kto kupi mleko, kto wyniesie śmieci, kto posprząta łazienkę. Paweł coraz częściej wychodził z domu – tłumaczył się pracą lub spotkaniami ze znajomymi. Zuzanna zostawała sama ze mną i coraz bardziej zamykała się w sobie.

Któregoś wieczoru zadzwoniła moja siostra Danuta:
– Grażyna, co ty wyprawiasz? Słyszałam od sąsiadki, że twoja synowa chodzi po osiedlu z zapuchniętymi oczami!
– Nie wiem, o czym mówisz – skłamałam.
Ale wiedziałam doskonale.

Wkrótce potem Paweł oznajmił:
– Mamo, chcemy się wyprowadzić.
Poczułam, jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi.
– Dlaczego? Przecież tu macie wszystko!
– Zuza nie czuje się tu dobrze. Chcemy spróbować sami.
Nie potrafiłam ukryć łez. Przez kilka dni chodziłam jak cień po domu.

Po ich wyprowadzce zostałam sama w trzypokojowym mieszkaniu na warszawskim Ursynowie. Cisza była ogłuszająca. Próbowałam dzwonić do Pawła – rzadko odbierał. Zuzanna nie odzywała się wcale.

Minęły miesiące. W święta Bożego Narodzenia zaprosili mnie do siebie na Wigilię. Poszłam z duszą na ramieniu. Ich nowe mieszkanie było małe, ale przytulne. Zuzanna uśmiechała się sztucznie i cały czas zerkała na Pawła.
Podczas kolacji nagle wybuchła awantura:
– Paweł, możesz przestać poprawiać mnie przy twojej matce?!
– Zuza, nie przesadzaj!
– Nie przesadzam! Ona patrzy na mnie jak na intruza!
Wybiegła do łazienki i zatrzasnęła drzwi.
Siedziałam oszołomiona przy stole. Paweł spuścił głowę.
– Mamo… przepraszam za nią.
– To nie jej wina – wyszeptałam.

Po powrocie do domu długo płakałam. Czułam się winna za rozpad ich relacji. Ale czy naprawdę byłam winna? Czy to ja byłam tym „problemem”?

Kilka tygodni później Paweł zadzwonił do mnie późnym wieczorem:
– Mamo… Zuza wyjechała do rodziców na Podlasie. Powiedziała, że musi odpocząć.
– I co teraz?
– Nie wiem… Może to wszystko było za szybko?

Czułam ulgę i smutek jednocześnie. Przez następne dni gotowałam dla siebie rosół i pierogi – tak jak kiedyś dla całej rodziny – i zastanawiałam się nad swoim życiem.

Po miesiącu Zuzanna wróciła do Warszawy. Spotkałyśmy się przypadkiem w sklepie spożywczym. Wyglądała inaczej – szczuplejsza, z podkrążonymi oczami.
– Dzień dobry… pani Grażyno – powiedziała cicho.
– Dzień dobry, Zuzanno – odpowiedziałam chłodno.
Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie w milczeniu.
– Przepraszam za wszystko… – wyszeptała nagle i wybiegła ze sklepu.
Stałam jak wryta między półkami z makaronem i cukrem.

Dziś mija rok od tamtych wydarzeń. Paweł i Zuzanna są razem – wynajmują mieszkanie na drugim końcu miasta. Rzadko się widujemy. Czasem dzwonią, czasem zapraszają mnie na obiad. Staram się być lepszą matką i teściową, ale wciąż czuję żal i pustkę.

Czy naprawdę można zakochać się w cudzie? A może to tylko iluzja, która rozbija rodziny i zostawia po sobie samotność? Czy powinnam była walczyć o syna czy pozwolić mu odejść? Czekam na wasze historie – może ktoś z was zna odpowiedź.