„Musisz napisać testament, żeby twój mąż nie dostał domu!” – rodzinna uroczystość, która zamieniła się w pole bitwy

– Aniu, musisz napisać testament. Teraz. – głos mojej mamy przeciął gwar rozmów przy stole jak nóż. Zamarłam z kawałkiem tortu na widelcu, patrząc na nią z niedowierzaniem. Moja córka Zosia właśnie zdmuchnęła świeczki na swoim siódmym torcie urodzinowym, a ja miałam nadzieję, że ten dzień będzie pełen śmiechu i ciepła. Tymczasem mama postanowiła, że to idealny moment, by poruszyć temat śmierci i majątku.

– Mamo, proszę cię… – zaczęłam cicho, próbując nie zwracać uwagi gości. Ale ona już się rozkręcała.

– Nie będę udawać, że nie widzę, co się dzieje! – podniosła głos. – Twój mąż… nie wiadomo, co mu strzeli do głowy! Jeśli coś ci się stanie, on dostanie dom! A co z Zosią? Co z nami?

Wszyscy ucichli. Mój mąż, Tomek, siedział naprzeciwko mnie z pobladłą twarzą. Jego matka spojrzała na moją mamę z oburzeniem. Zosia patrzyła na nas szeroko otwartymi oczami, nie rozumiejąc jeszcze powagi sytuacji.

– Mamo, przestań! – powiedziałam ostrzej, niż zamierzałam. – To nie jest odpowiedni moment.

– A kiedy będzie odpowiedni? Kiedy już będzie za późno? – nie ustępowała. – Widziałam już za dużo takich historii! Kobieta umiera, a potem rodzina zostaje z niczym!

Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Przecież kocham Tomka. Przeszliśmy razem przez tyle trudnych chwil: jego utrata pracy po zamknięciu zakładu w pandemii, moje komplikacje po porodzie Zosi… Czy naprawdę powinnam mu nie ufać?

Tomek wstał od stołu. – Jeśli uważasz, że jestem zagrożeniem dla własnej rodziny… – powiedział cicho i wyszedł do ogrodu. Goście zaczęli się nerwowo kręcić. Moja teściowa próbowała załagodzić sytuację: – Może napijemy się kawy? – zaproponowała drżącym głosem.

Mama nie dawała za wygraną. – Aniu, ja tylko chcę cię chronić! Wiesz dobrze, jak twój ojciec zostawił mnie z niczym po rozwodzie. Myślisz, że Tomek jest inny? Ludzie się zmieniają!

Wstałam od stołu i wyszłam za Tomkiem. Stał przy płocie, patrząc w dal na sąsiednie ogródki.

– Przepraszam cię… – zaczęłam niepewnie.

– Czy ty naprawdę myślisz tak jak ona? – zapytał bez odwracania się.

– Nie wiem… – szepnęłam. – Po prostu… Ona zawsze mnie straszy. Odkąd pamiętam.

Odwrócił się do mnie. W jego oczach widziałam ból i rozczarowanie.

– Aniu, jeśli nie ufasz mi po tylu latach… to po co my w ogóle jesteśmy razem?

Zamilkłam. Przez chwilę słyszałam tylko śmiech dzieci bawiących się w ogrodzie sąsiadów i szum liści na wietrze.

Wróciliśmy do domu w milczeniu. Goście już się zbierali. Mama podeszła do mnie jeszcze raz.

– Pomyśl o tym, proszę cię. Ja tylko chcę twojego dobra.

Nie spałam tej nocy. Przewracałam się z boku na bok, analizując każde słowo mamy i Tomka. Czy rzeczywiście jestem naiwna? Czy powinnam zabezpieczyć Zosię na wypadek najgorszego? A może to tylko lęki mojej mamy, które przenosi na mnie?

Następnego dnia Tomek spakował walizkę.

– Muszę wyjechać na kilka dni do brata – powiedział krótko.

Zosia płakała: – Tatusiu, wrócisz?

– Oczywiście, kochanie – odpowiedział i pocałował ją w czoło.

Zostałam sama z mamą i jej spojrzeniem pełnym wyrzutów sumienia.

– To przez ciebie on wyjechał! – syknęła.

– Mamo, przestań! To nie jest twoje życie!

– Ale to jest moje wnuczka! I nie pozwolę, żebyś była taka głupia jak ja!

Wybiegłam z domu i długo chodziłam po parku. Wspominałam dzieciństwo: wieczne kłótnie rodziców o pieniądze, strach mamy przed biedą po rozwodzie… Czy ja też jestem skazana na powielanie tych schematów?

Wieczorem zadzwoniłam do Tomka.

– Przepraszam cię… Nie wiem już sama, co myśleć.

– Aniu… Ja cię kocham. Ale jeśli pozwolisz swojej mamie rządzić naszym życiem… to my tego nie przetrwamy.

Zawiesiłam się na chwilę. Czy potrafię postawić granicę własnej matce? Czy jestem gotowa zaufać mężowi bardziej niż jej lękom?

Minęły tygodnie. Mama codziennie dzwoniła i przypominała o testamencie. Tomek wrócił do domu, ale coś między nami pękło. Rozmawialiśmy mniej, unikaliśmy trudnych tematów. Zosia coraz częściej pytała: „Mamusiu, dlaczego jesteś smutna?”

W końcu usiadłam z mamą przy kuchennym stole.

– Mamo… Ja rozumiem twoje lęki. Ale to moje życie i moja rodzina. Jeśli będziesz dalej naciskać… przestanę odbierać twoje telefony.

Spojrzała na mnie ze łzami w oczach.

– Chcę tylko twojego szczęścia…

– Wiem. Ale muszę sama zdecydować, komu ufam.

Dziś wiem jedno: czasem największym zagrożeniem dla rodziny nie są obcy ludzie czy pieniądze, ale brak zaufania i lęki przekazywane z pokolenia na pokolenie.

Czy można naprawdę kochać i ufać jednocześnie? A może zawsze będziemy więźniami cudzych strachów?