Nowy sąsiad na wsi okazał się oszustem. Jak go złapać?
— Mamo, znowu ktoś chodzi po naszym ogrodzie! — krzyknęła Zosia, wbiegając do kuchni z roztrzęsionymi rękami. Był majowy wieczór, powietrze pachniało bzem, a ja właśnie kroiłam chleb na kolację. Zamarłam. Od kiedy na sąsiedniej działce pojawił się nowy właściciel, nasza spokojna wieś przestała być taka jak dawniej.
Nazywam się Anna Wysocka. Od lat z mężem i córką uciekamy na wieś, gdy tylko robi się ciepło. Nasz dom pod lasem był zawsze miejscem odpoczynku i bezpieczeństwa. Sąsiednia działka przez lata stała pusta, zarastała chwastami i tylko czasem ktoś tam przychodził zbierać grzyby. Wszystko zmieniło się tej wiosny.
Pewnego dnia zobaczyliśmy samochód na obcych numerach. Z niego wysiadł mężczyzna po pięćdziesiątce, wysoki, z siwą brodą i spojrzeniem, które trudno było odczytać. Przedstawił się jako pan Marek Nowak. Uśmiechał się szeroko, ale coś w jego zachowaniu budziło niepokój. — Będziemy sąsiadami — powiedział, ściskając mi dłoń zbyt mocno.
Na początku wydawał się uprzejmy. Przyniósł słoik miodu, opowiadał o planach remontu starego domu. Jednak już po kilku dniach zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Znikały narzędzia z naszej szopy, ktoś rozrzucał śmieci na naszej działce, a nocami słychać było stukanie i szuranie po podwórku.
Mój mąż, Tomek, próbował tłumaczyć wszystko przypadkiem. — Może to dzieciaki z wioski? — mówił. Ale ja czułam, że to coś więcej. Zosia bała się wychodzić sama do ogrodu. Pewnej nocy zobaczyłam przez okno sylwetkę kręcącą się przy naszym płocie. Serce waliło mi jak młotem.
Postanowiłam porozmawiać z panem Markiem. — Czy widział pan może kogoś obcego kręcącego się po okolicy? — zapytałam ostrożnie.
— Nie, pani Aniu, tu jest spokojnie — odpowiedział z uśmiechem, ale jego oczy pozostały zimne.
Zaczęliśmy rozmawiać z innymi sąsiadami. Okazało się, że nie tylko my mieliśmy problemy. Pani Basia straciła rower, a u pana Staszka ktoś wykręcił żarówki z ganku. Wszyscy podejrzewali nowego sąsiada, ale nikt nie miał dowodów.
Wkrótce Marek zaczął zapraszać ludzi do siebie na grilla. Było w tym coś dziwnego — zawsze dużo alkoholu, głośna muzyka i obcy ludzie przewijający się przez jego podwórko. Pewnego razu widziałam, jak sprzedaje coś z bagażnika samochodu młodemu chłopakowi z miasta.
— Mamo, boję się go — powiedziała Zosia pewnego wieczoru. — On patrzy na mnie tak dziwnie…
Zaczęłam mieć koszmary. Śniło mi się, że ktoś włamuje się do naszego domu, że nie możemy uciec. Tomek próbował mnie uspokoić, ale sam coraz częściej sprawdzał zamki w drzwiach.
Pewnego dnia znaleźliśmy na naszym podwórku porzuconą torbę pełną starych telefonów komórkowych i zegarków. To już nie był przypadek.
— Musimy coś zrobić — powiedziałam stanowczo do Tomka. — Nie możemy udawać, że nic się nie dzieje.
Zebraliśmy się z sąsiadami na naradę pod lipą u pani Basi. Każdy miał swoją historię: zgubione narzędzia, podejrzane wizyty nocą, dziwne odgłosy. Wszyscy bali się otwarcie oskarżyć Marka, bo był nieprzewidywalny i potrafił być agresywny.
— Może powinniśmy zadzwonić na policję? — zaproponował pan Staszek.
— Ale co powiemy? Że ktoś nam ukradł grabie? — odpowiedziała Basia z goryczą.
Zdecydowaliśmy się działać razem. Ustaliliśmy dyżury nocne i zaczęliśmy obserwować posesję Marka. Tomek zamontował kamerę przy naszej bramie. Każdy podejrzany ruch był notowany.
Pewnej nocy kamera nagrała Marka przeskakującego przez płot do naszego ogrodu i wynoszącego skrzynkę z narzędziami. To był dowód.
Zadzwoniliśmy na policję. Przyjechali szybko, zabrali nagranie i przesłuchali Marka. Ten wszystkiego się wyparł, twierdził, że to pomyłka i że tylko szukał swojego kota.
Przez kilka dni panowała napięta cisza. Marek chodził po wsi z ponurą miną, rzucał nam groźne spojrzenia. Zosia bała się wychodzić z domu.
W końcu policja znalazła u niego w domu większość skradzionych rzeczy: nasze narzędzia, rower Basi, żarówki Staszka i wiele innych przedmiotów należących do mieszkańców wsi.
Marek został zatrzymany, ale atmosfera w naszej społeczności już nigdy nie była taka sama. Zaufanie zostało nadszarpnięte, a my nauczyliśmy się patrzeć na nowych ludzi z większą ostrożnością.
Często zastanawiam się teraz: czy mogliśmy wcześniej zauważyć sygnały ostrzegawcze? Czy powinniśmy byli być bardziej czujni od początku? A może to właśnie strach przed konfrontacją sprawia, że tak łatwo dajemy się oszukać? Co byście zrobili na naszym miejscu?