Córka wybrała teściową zamiast mnie. O jej ciąży dowiedziałam się ostatnia – czy naprawdę zawiodłam jako matka?

– Mamo, nie przesadzaj, przecież to tylko obiad u teściowej – Marta rzuciła przez ramię, zakładając płaszcz. Jej głos był chłodny, jakby rozmawiała z daleką znajomą, a nie z własną matką. Stałam w kuchni, ściskając kubek z herbatą tak mocno, że aż bolały mnie palce.

– Ale przecież miałyśmy dzisiaj iść razem na badania… – próbowałam jeszcze raz, choć wiedziałam, że to bez sensu. Marta już od dawna nie potrzebowała mojej obecności. Zawsze była zamknięta w sobie, a ja… ja zawsze byłam w pracy. Po rozwodzie z jej ojcem musiałam utrzymać nas obie. Pracowałam po godzinach w urzędzie miasta, brałam dodatkowe zlecenia, żeby niczego jej nie brakowało. Ale zabrakło mnie.

Pamiętam, jak miała dziesięć lat i pierwszy raz wróciła ze szkoły zapłakana. Chciałam ją przytulić, ale ona uciekła do swojego pokoju. Potem już nigdy nie płakała przy mnie. Z czasem przestała mówić mi o swoich sprawach. Zawsze myślałam: „Jak podrośnie, to się zmieni”.

Teraz miała dwadzieścia pięć lat i właśnie wychodziła do swojej teściowej, pani Haliny. To ona była teraz jej powierniczką. To do niej dzwoniła z każdą sprawą, to u niej szukała wsparcia. Ja byłam tylko tłem.

Kilka dni temu zadzwoniła do mnie sąsiadka:

– Pani Aniu, gratuluję! Słyszałam, że zostanie pani babcią!

Zamarłam. Nie wiedziałam nic o ciąży Marty. Poczułam się jak ktoś obcy we własnym domu. Kiedy Marta wróciła wieczorem, zebrałam się na odwagę:

– Marta… czy to prawda? Jesteś w ciąży?

Spojrzała na mnie zaskoczona, a potem spuściła wzrok.

– Tak… Ale nie chciałam ci mówić od razu. Bałam się twojej reakcji.

– Mojej reakcji? – powtórzyłam głucho. – Przecież jestem twoją matką!

– Ale nigdy nie byłaś… blisko – odpowiedziała cicho.

Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. Przez kolejne dni chodziłam jak cień. W pracy nie mogłam się skupić, w domu unikałam Marty. Czułam się zdradzona, odrzucona przez własne dziecko.

Wszystko pogorszyło się podczas rodzinnego obiadu u Haliny. Zaprosiła mnie z łaską, jakby chciała pokazać, że to ona jest teraz najważniejsza w życiu mojej córki.

– Aniu, Marta potrzebuje teraz kobiecego wsparcia – powiedziała mi Halina przy stole, uśmiechając się sztucznie. – Ja już przez to przechodziłam, wiem jak pomóc.

Marta siedziała obok niej i patrzyła na nią z wdzięcznością w oczach. Mnie nawet nie dotknęła wzrokiem.

Po obiedzie wróciłyśmy do domu w milczeniu. W końcu nie wytrzymałam:

– Dlaczego jej ufasz bardziej niż mnie?

Marta wzruszyła ramionami.

– Bo ona mnie słucha. Ty zawsze tylko mówisz, co powinnam robić.

Zrozumiałam wtedy, że przez lata bycia silną i zaradną matką zapomniałam o najważniejszym – o byciu po prostu obecnym.

Próbowałam to naprawić. Zaczęłam gotować jej ulubione potrawy z dzieciństwa, pytałam o samopoczucie, proponowałam wspólne spacery. Ale ona coraz częściej znikała u Haliny albo zamykała się w swoim pokoju.

Pewnego wieczoru podsłuchałam rozmowę przez telefon:

– Mamo Halinko, możesz przyjechać? Źle się czuję…

Serce mi pękło. Moja córka nazywała inną kobietę „mamą”.

Wybiegłam wtedy z domu i długo chodziłam po parku. Przypomniały mi się wszystkie chwile, kiedy mogłam być bliżej Marty – jej pierwsze przedstawienie w przedszkolu, pierwszy dzień w liceum… Zawsze miałam coś ważniejszego do zrobienia.

Kiedy wróciłam do domu, Marta już spała. Usiadłam przy jej łóżku i patrzyłam na nią długo. Była taka spokojna, bezbronna… Moja mała dziewczynka.

Rano zostawiłam jej kartkę: „Przepraszam za wszystko. Kocham cię.”

Nie odpowiedziała. Następnego dnia wyprowadziła się do teściowej.

Od tamtej pory widuję ją rzadko. Czasem dzwoni, żeby powiedzieć o czymś ważnym – ale zawsze najpierw rozmawia z Haliną.

Czy naprawdę zawiodłam jako matka? Czy można jeszcze odbudować coś, co przez lata zaniedbywało się w imię „lepszego życia”? A może czasem trzeba po prostu pozwolić odejść…?