Mój syn rzucił pracę w banku dla fotografii. Dopiero kiedy sama musiałam wybrać, zrozumiałam jego odwagę.

– Mamo, rzucam pracę w banku. Chcę być fotografem.

Słowa Michała rozbrzmiewały w mojej głowie jeszcze długo po tej rozmowie. Siedział naprzeciwko mnie przy kuchennym stole, z tym swoim upartym błyskiem w oku, który pamiętałam z dzieciństwa. Wtedy, gdy uparł się, że nauczy się jeździć na rowerze bez bocznych kółek, mimo że wszyscy mówili, że jest za mały. Teraz był dorosłym mężczyzną, miał trzydzieści dwa lata, własne mieszkanie na kredyt, stabilną posadę w banku i perspektywę awansu. A ja patrzyłam na niego z niedowierzaniem i czułam, jak narasta we mnie strach.

– Michał, czy ty zwariowałeś? – nie wytrzymałam. – Przecież masz wszystko! Po co to wszystko rzucać?

Wzruszył ramionami i spojrzał na mnie spokojnie.

– Mamo, ja się tam duszę. Każdego dnia czuję, że marnuję życie. Fotografia daje mi radość. Chcę spróbować.

Poczułam, jakby ktoś wylał mi na głowę kubeł lodowatej wody. Przez całe życie marzyłam o stabilności. O tym, żeby nie musieć martwić się o jutro. Pracowałam przez trzydzieści lat jako księgowa w urzędzie miasta – nie była to praca moich marzeń, ale dawała poczucie bezpieczeństwa. Michał miał to wszystko na wyciągnięcie ręki i chciał to wyrzucić do kosza dla… zdjęć?

Przez kolejne tygodnie próbowałam go przekonać. Rozmawiałam z nim, z jego ojcem, z siostrą. Wszyscy byliśmy zgodni: to szaleństwo. Michał jednak był nieugięty. Złożył wypowiedzenie, sprzedał samochód, żeby kupić lepszy aparat i obiektywy. Zaczął jeździć po Polsce, robić zdjęcia ludziom na ulicy, krajobrazom, ślubom znajomych.

Nie spałam po nocach. Wyobrażałam sobie najgorsze scenariusze: że nie zarobi na czynsz, że popadnie w długi, że będzie musiał wrócić do nas z podkulonym ogonem. Każda rozmowa kończyła się kłótnią.

– Ty nigdy mnie nie rozumiesz! – krzyczał pewnego wieczoru przez telefon.
– Bo chcę dla ciebie dobrze! – odpowiedziałam ze łzami w oczach.

W końcu przestaliśmy rozmawiać na ten temat. Michał coraz rzadziej dzwonił. Czułam się zdradzona i opuszczona.

Minął rok. Michał nie wrócił do banku. Jego zdjęcia zaczęły pojawiać się w lokalnych gazetach i na portalach internetowych. Raz nawet wygrał konkurs fotograficzny – przysłał mi link do artykułu, ale nie potrafiłam się cieszyć. Wciąż byłam przekonana, że to tylko chwilowy sukces.

A potem przyszła pandemia. Mój urząd przeszedł na pracę zdalną, a ja nagle poczułam się zupełnie zbędna. Z dnia na dzień straciłam sens codzienności – nie musiałam już rano wstawać, szykować się do pracy, rozmawiać z koleżankami przy kawie. Siedziałam w pustym mieszkaniu i patrzyłam przez okno na opustoszałe ulice.

Któregoś dnia zadzwoniła do mnie koleżanka z pracy.

– Hanka, słyszałaś? Mają zwolnić kilka osób… Podobno nasz dział też jest zagrożony.

Serce mi stanęło. Przez całą noc przewracałam się z boku na bok, myśląc o tym, co zrobię, jeśli stracę pracę. Przecież nie umiem robić nic innego! Całe życie podporządkowałam stabilności – a teraz mogło jej zabraknąć.

Kilka tygodni później dostałam wypowiedzenie. Odszedł grunt spod nóg. Przez pierwsze dni chodziłam po domu jak cień człowieka. Nie miałam siły gotować ani sprzątać. Nawet telewizja mnie nie interesowała.

To wtedy zadzwonił Michał.

– Mamo? Jak się trzymasz?

Nie potrafiłam odpowiedzieć. Rozpłakałam się do słuchawki jak dziecko.

– Przyjadę do ciebie – powiedział tylko i następnego dnia był już pod moimi drzwiami.

Przywiózł ze sobą aparat i laptopa.

– Chodź ze mną na spacer – poprosił.

Szliśmy przez park, a on robił zdjęcia: dzieciom na placu zabaw, starszym paniom karmiącym gołębie, zakochanym parom trzymającym się za ręce.

– Wiesz, mamo – powiedział nagle – fotografia nauczyła mnie patrzeć na świat inaczej. Nawet jak jest źle, można znaleźć coś pięknego.

Patrzyłam na niego i po raz pierwszy poczułam dumę zamiast lęku.

Po powrocie do domu Michał pokazał mi swoje zdjęcia i zaproponował:

– Może spróbujesz czegoś nowego? Zawsze lubiłaś pisać listy i opowiadania… Może zaczniesz pisać bloga? Albo książkę?

Początkowo wzruszyłam ramionami – przecież jestem za stara na takie rzeczy! Ale wieczorem usiadłam przy komputerze i zaczęłam pisać wspomnienia z dzieciństwa. Pisałam całą noc. Rano wysłałam tekst Michałowi.

– Mamo! To jest świetne! – odpisał niemal od razu.

Zaczęłam pisać regularnie. Najpierw dla siebie, potem dla znajomych i rodziny. Z czasem założyłam bloga – ku mojemu zdziwieniu zaczęli go czytać obcy ludzie. Pisałam o codziennych sprawach, o rodzinie, o tym, jak trudno jest pogodzić się ze zmianami i jak bardzo boimy się ryzyka.

Minął rok od mojego zwolnienia. Nie wróciłam już do pracy w urzędzie – nie chciałam wracać do świata liczb i tabelek. Zamiast tego zaczęłam prowadzić warsztaty pisarskie dla seniorów w lokalnej bibliotece.

Dziś wiem jedno: to dzięki odwadze mojego syna odnalazłam siebie na nowo. Michał pokazał mi, że życie nie kończy się wtedy, gdy tracimy to, co wydawało nam się najważniejsze. Czasem trzeba zaryzykować wszystko, żeby odnaleźć prawdziwe szczęście.

Często zastanawiam się: ile jeszcze rzeczy moglibyśmy osiągnąć, gdybyśmy nie bali się zmian? Czy naprawdę warto całe życie trzymać się tego, co znane – nawet jeśli nas to unieszczęśliwia? Może czasem warto posłuchać serca…