Między ścianami: Historia o ciasnocie, rodzinie i granicach wytrzymałości
Wszystko zaczęło się od trzaśnięcia drzwiami. Stałam w przedpokoju naszego dwupokojowego mieszkania na warszawskim Targówku, trzymając w rękach reklamówkę z zakupami i słysząc za plecami głos mojej matki: — Zuzanna, nie ma dyskusji. Weronika zamieszka z wami.
— Mamo, przecież my tu ledwo się mieścimy! — odpowiedziałam, czując jak narasta we mnie bezsilność. — Michał pracuje zdalnie, Jaś ma swoje zabawki wszędzie, a ja… ja nawet nie mam gdzie usiąść z książką!
Matka spojrzała na mnie tym swoim spojrzeniem, które zawsze oznaczało koniec rozmowy. — Weronika nie może zostać w akademiku. Tam są same patologie, a poza tym… — urwała, jakby nie chciała powiedzieć wszystkiego. — Jesteście rodziną. Pomagacie sobie.
Wiedziałam, że nie mam wyboru. Tak było zawsze. Gdy byłam dzieckiem, oddawałam Weronice ostatni kawałek czekolady, bo „jest młodsza”. Teraz miałam oddać jej kawałek własnego życia.
Wieczorem Michał wrócił z pracy i rzucił torbę pod ścianę. — Co się stało? Wyglądasz jakbyś miała zaraz wybuchnąć.
— Weronika się wprowadza. Na czas nieokreślony. Matka już wszystko ustaliła.
Michał westchnął ciężko. — Przecież ona nawet nie pytała nas o zdanie. Znowu.
— Wiem — odpowiedziałam cicho. — Ale co mam zrobić? Powiedzieć nie? Wiesz, jaka będzie awantura?
— Może czas najwyższy.
Nie odpowiedziałam. Zamiast tego poszłam do pokoju Jasia i patrzyłam jak śpi, skulony na swoim łóżku piętrowym. Zawsze marzyłam o własnej rodzinie, o spokoju, o tym żeby nikt mi nie mówił jak mam żyć. Tymczasem znów byłam tą samą Zuzą z dzieciństwa — tą, która zawsze ustępuje.
Weronika przyjechała dwa dni później z walizką większą od siebie i miną obrażonej księżniczki. — Cześć, siostra. Dzięki za gościnę — rzuciła ironicznie i od razu rozłożyła się na naszej kanapie.
— Tylko na chwilę — powiedziałam stanowczo. — Musimy ustalić zasady.
— Oczywiście — prychnęła Weronika. — Ale pamiętaj, że mama mówiła…
— Mama tu nie mieszka! — przerwałam jej ostrzej niż chciałam.
Michał patrzył na nas z kuchni i kręcił głową. Wiedziałam, że dla niego to też jest za dużo. Odkąd Jaś poszedł do przedszkola, Michał próbował pracować w domu, ale hałas, bałagan i wieczne awantury skutecznie mu to uniemożliwiały.
Pierwszy tydzień był jak życie na polu minowym. Weronika zostawiała swoje rzeczy wszędzie: kosmetyki w łazience, ubrania na stole, książki na parapecie. Jaś płakał, bo „ciocia zabrała mu miejsce na klocki”. Michał coraz częściej wychodził do pracy do kawiarni.
Pewnego wieczoru usiedliśmy wszyscy przy stole. — Tak dalej być nie może — zaczął Michał spokojnie. — Musimy ustalić grafik korzystania z łazienki i kuchni. I proszę cię, Weroniko, sprzątaj po sobie.
Weronika spojrzała na niego z pogardą. — Przepraszam bardzo, ale ja tu jestem gościem!
— Gościem? — wybuchłam. — Gość nie rozkłada się na całe mieszkanie! Gość pyta o zasady!
Weronika wstała gwałtownie i trzasnęła drzwiami do pokoju. Jaś zaczął płakać.
— Widzisz? — szepnął Michał. — Tak będzie zawsze, dopóki nie postawisz granic.
Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Wspominałam dzieciństwo: jak Weronika zawsze była tą „biedniejszą”, „delikatniejszą”, „potrzebującą pomocy”. Ja byłam twarda, więc mogłam znosić więcej. Ale ile jeszcze?
Następnego dnia zadzwoniła mama.
— Słyszałam, że robisz Weronice problemy! — jej głos był lodowaty.
— Mamo, my tu naprawdę nie mamy miejsca! Jaś płacze, Michał jest wściekły…
— Przesadzasz! Ty zawsze przesadzasz! Weronika ma trudny czas! Ty nigdy nie miałaś takich problemów!
— Bo nikt mi nie pozwolił ich mieć! — krzyknęłam przez łzy.
W słuchawce zapadła cisza.
— Nie poznaję cię, Zuzanno — powiedziała w końcu matka i rozłączyła się.
Po tej rozmowie poczułam się winna i wściekła jednocześnie. Przez kolejne dni atmosfera w domu była gęsta jak smog nad Warszawą w listopadzie. Weronika chodziła obrażona, Jaś był nerwowy, Michał coraz częściej milczał.
Aż pewnego dnia wszystko pękło.
Była sobota rano. Weronika weszła do kuchni i zaczęła robić sobie kawę, zostawiając fusy na blacie i rozlane mleko na podłodze.
— Możesz po sobie posprzątać? — zapytałam spokojnie.
— Przecież zaraz wrócę!
— Ale ja teraz chcę zrobić śniadanie dla Jasia!
— To poczekaj pięć minut!
— Nie będę czekać! To jest mój dom!
Weronika spojrzała na mnie z nienawiścią.
— Twój dom? Gdyby nie mama, nigdy byś tu nie zamieszkała! To ona wam pomogła!
To był cios poniżej pasa. Przez chwilę miałam ochotę ją uderzyć.
— Wyjdź — powiedziałam cicho. — Albo zaczniesz szanować nasze zasady, albo wyjdź.
Weronika patrzyła na mnie przez długą chwilę, po czym wybiegła z mieszkania trzaskając drzwiami tak mocno, że aż spadły klucze z haczyka.
Wieczorem zadzwoniła mama. Tym razem płakała ona.
— Zuzanno… Co wyście zrobiły? Weronika jest u mnie i mówi, że ją wyrzuciłaś!
— Mamo… Ja już nie mogę inaczej żyć! Mam własną rodzinę! Mam prawo do własnych granic!
Mama milczała długo.
— Może masz rację… Ale serce mi pęka na pół.
Po tej rozmowie długo siedziałam w kuchni z Michałem.
— Jestem z ciebie dumny — powiedział cicho i pierwszy raz od dawna mnie przytulił.
Weronika wróciła po tygodniu po swoje rzeczy. Nie spojrzałyśmy sobie w oczy.
Od tamtej pory minęło kilka miesięcy. Nasze życie powoli wraca do normy. Jaś znów śmieje się w swoim pokoju, Michał pracuje spokojnie przy biurku. Mama rzadziej dzwoni, ale gdy już to robi, rozmawiamy spokojniej niż kiedykolwiek wcześniej.
Czasem patrzę przez okno na blok naprzeciwko i zastanawiam się: czy naprawdę trzeba było aż takiego wybuchu, żeby nauczyć się stawiać granice? Czy rodzina to zawsze poświęcenie siebie dla innych? A może czasem trzeba być egoistą… żeby móc naprawdę kochać?