Między minutami a murami: Moje życie w cieniu teściowej

– Znowu się spóźniłaś, Aniu. Obiad miał być na stole o trzynastej – głos pani Haliny, mojej teściowej, rozbrzmiewał w kuchni jak dzwon alarmowy. Stałam w progu, z kluczami jeszcze w dłoni, czując, jak serce wali mi w piersi. Była środa, trzeci tydzień mojego nowego życia pod jej dachem, a ja już wiedziałam, że każda minuta mojego dnia będzie pod lupą.

Wyszłam za Pawła z miłości. Wierzyłam, że razem damy radę wszystkiemu. Ale kiedy okazało się, że nie stać nas na własne mieszkanie w Krakowie, Paweł zaproponował, żebyśmy na jakiś czas zamieszkali u jego mamy. „To tylko na chwilę, Aniu. Mama jest sama, będzie jej raźniej” – przekonywał mnie, a ja chciałam wierzyć, że to dobry pomysł.

Pierwsze dni były pełne uprzejmości. Pani Halina częstowała mnie herbatą, opowiadała o swoim dzieciństwie na Podkarpaciu i pokazywała zdjęcia Pawła z czasów przedszkola. Ale już po tygodniu zaczęły się drobne uwagi: że nie tak ścielę łóżko, że za długo biorę prysznic, że nie powinnam zostawiać kubka na stole. Z początku próbowałam się uśmiechać i przytakiwać. „To jej dom, muszę się dostosować” – powtarzałam sobie.

Z czasem jednak drobne uwagi zamieniły się w codzienny reżim. Pani Halina miała zegarek w oczach i kalendarz w głowie. Śniadanie o siódmej trzydzieści, obiad punkt trzynasta, kolacja o dziewiętnastej. Każde odstępstwo było zauważone i skomentowane. Pewnego dnia wróciłam z pracy piętnaście minut później – autobus utknął w korku na Alejach Trzech Wieszczów. Zastałam ją stojącą przy kuchence, z rękami skrzyżowanymi na piersi.

– Nie szanujesz mojego czasu ani mojej pracy – powiedziała chłodno. – W tym domu każdy ma obowiązki.

Paweł próbował mnie pocieszać. „Mama jest wymagająca, ale to z troski” – tłumaczył. Ale kiedy wieczorami zamykaliśmy się w naszym pokoju, czułam się jak intruz we własnym życiu. Nawet nasze rozmowy były podsłuchiwane przez cienkie ściany. Pewnej nocy usłyszałam, jak szepcze do Pawła przez drzwi:

– Synku, pamiętaj, że rodzina to obowiązek.

Zaczęłam czuć się jak dziecko pod nadzorem. Każdy mój ruch był oceniany: co gotuję na obiad (za tłusto), jak prasuję koszule Pawła (za mało dokładnie), nawet jak podlewam kwiaty (za dużo wody). Czasem łapałam się na tym, że stoję przed drzwiami do kuchni i liczę do dziesięciu, zanim wejdę – żeby zebrać siły na kolejną konfrontację.

Najgorsze były weekendy. Wtedy pani Halina organizowała „rodzinne narady” przy stole. Siedzieliśmy razem, a ona rozdzielała zadania: Paweł miał naprawić kran w łazience, ja posprzątać spiżarnię i zrobić zakupy na cały tydzień. Kiedy raz zaproponowałam wyjście do kina, spojrzała na mnie z niedowierzaniem:

– Kino? W sobotę? A kto zajmie się domem?

Czułam się coraz bardziej osaczona. Próbowałam rozmawiać z Pawłem:

– Nie mogę tak żyć… Czuję się jak służąca.

– Aniu, proszę cię… To tylko przejściowe – powtarzał bez przekonania.

Ale przejściowe stawało się codziennością. Każda próba rozmowy z teściową kończyła się jej milczeniem lub ironicznym uśmiechem. Kiedy raz odważyłam się powiedzieć jej, że potrzebuję trochę prywatności, odpowiedziała:

– Prywatność? W rodzinie nie ma tajemnic.

Zaczęłam unikać domu. Zostawałam dłużej w pracy, chodziłam na długie spacery po Plantach nawet w deszczu. Czułam się winna – przecież to starsza kobieta, samotna po śmierci męża. Ale jednocześnie miałam wrażenie, że tracę siebie kawałek po kawałku.

Pewnego wieczoru wróciłam do domu później niż zwykle. W kuchni panowała cisza. Na stole leżała kartka: „Obiad w lodówce. Następnym razem uprzedź”. Usiadłam przy stole i rozpłakałam się jak dziecko. Paweł przyszedł później i zobaczył mnie zapłakaną.

– Aniu… co mam zrobić? – zapytał bezradnie.

– Chcę mieć dom… swój dom – wyszeptałam.

Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z panią Haliną szczerze.

– Pani Halino… Czuję się tutaj obco. Chciałabym mieć trochę swobody.

Spojrzała na mnie długo.

– Swoboda? A kto ci broni? Tylko pamiętaj: pod moim dachem obowiązują moje zasady.

Wyszłam z kuchni z poczuciem klęski. Wiedziałam już, że nie zmienię tej sytuacji rozmową ani kompromisem. Musiałam podjąć decyzję: zostać i dalej walczyć o każdy kawałek siebie czy odejść i zacząć wszystko od nowa?

Dziś siedzę przy oknie w wynajętym mieszkaniu na Ruczaju i patrzę na światła miasta. Paweł został ze mną – wybrał mnie, choć kosztowało go to wiele łez i kłótni z matką. Czasem zastanawiam się, czy było warto tyle poświęcić dla spokoju w rodzinie… Czy naprawdę musimy rezygnować z siebie dla cudzej wygody? Ile można oddać z własnej wolności w imię zgody? Może czasem trzeba postawić mur – nawet jeśli boli.