Moje sześćdziesiąte urodziny rozbiły rodzinę. Czy warto było spełnić własne marzenie kosztem bliskich?
– Mamo, czy ty naprawdę wydałaś wszystkie oszczędności na tę imprezę? – głos Piotra drżał, choć starał się brzmieć spokojnie. Stał w kuchni, oparty o blat, a jego żona Marta nerwowo ściskała filiżankę kawy. W powietrzu wisiała cisza, która bolała bardziej niż jakiekolwiek słowa.
Patrzyłam na nich, czując jak serce wali mi w piersi. Jeszcze kilka godzin temu śmiałam się z przyjaciółkami, tańczyłam do białego rana i czułam się młoda jak nigdy. Teraz czułam się jak winowajca. – To były moje pieniądze – odpowiedziałam cicho, próbując ukryć łzy. – Chciałam mieć choć raz w życiu prawdziwe święto. Czy to tak wiele?
Piotr spojrzał na Martę, a ona tylko wzruszyła ramionami. – Mamo, myśleliśmy, że pomożesz nam z wkładem na mieszkanie. Wiesz, jak ciężko jest teraz młodym… – zaczął, ale przerwałam mu gwałtownie.
– Przez całe życie odkładałam na coś dla siebie! Zawsze wszystko dla was, dla rodziny. A teraz… – głos mi się załamał. Przypomniałam sobie wszystkie lata wyrzeczeń: nowe buty dla Piotra zamiast sukienki dla siebie, wakacje nad morzem tylko po to, by dzieci miały wspomnienia, a nie ja. Czy naprawdę nie zasłużyłam na jeden wieczór szczęścia?
Marta odłożyła filiżankę z głośnym stukiem. – To nie chodzi o imprezę, tylko o to, że nawet nas nie zapytałaś. Po prostu postawiłaś nas przed faktem dokonanym.
Zrobiło mi się zimno. Czy naprawdę powinnam była pytać własne dziecko o zgodę na wydanie swoich pieniędzy? Ale z drugiej strony… Może rzeczywiście powinnam była pomyśleć o ich przyszłości? Przecież Piotr i Marta od lat wynajmują mieszkanie, marzą o własnym kącie. Ale czy to znaczy, że ja mam już nie mieć marzeń?
Wróciłam myślami do tamtego wieczoru. Sala w remizie była pełna śmiechu i muzyki. Moja siostra Basia przyjechała aż z Gdańska, kuzynka Ela przywiozła domowe ciasta, a sąsiad Tomek grał na akordeonie do rana. Przez chwilę czułam się jak królowa życia. Nawet Piotr i Marta tańczyli ze mną, choć teraz wydawało się to tak odległe.
– Mamo, nie chodzi o pieniądze – powiedział Piotr ciszej. – Chodzi o to, że czujemy się pominięci. Jakbyś nie wierzyła w naszą przyszłość.
Zabolało mnie to bardziej niż wyrzuty sumienia. Przecież zawsze byłam przy nich: gdy Piotr miał zapalenie płuc jako dziecko, gdy Marta straciła pracę i płakała w moich ramionach. Czy naprawdę jedno moje marzenie mogło przekreślić wszystko?
Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Siedziałam przy stole i patrzyłam na zdjęcia z urodzin: uśmiechnięte twarze, kolorowe balony, tort z napisem „Sto lat, Marysiu!”. Próbowałam sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz byłam tak szczęśliwa. Może wtedy, gdy Piotr przyszedł na świat? Albo gdy dostałam pierwszą pracę w szkole?
Następnego dnia zadzwoniła Basia.
– Marysia, nie przejmuj się. Masz prawo do szczęścia! Dzieci muszą zrozumieć, że nie jesteś tylko skarbonką.
Ale czy rzeczywiście mam prawo? Czy matka kiedykolwiek przestaje być odpowiedzialna za swoje dzieci?
Przez kolejne tygodnie atmosfera w domu była napięta. Piotr wpadał rzadziej, Marta unikała rozmów. Wnuczka Zosia pytała: – Babciu, czemu tata jest taki smutny?
Nie umiałam jej odpowiedzieć.
W końcu zebrałam się na odwagę i zaprosiłam ich na obiad.
– Chciałam was przeprosić – zaczęłam niepewnie. – Może powinnam była z wami porozmawiać przed podjęciem decyzji… Ale chciałam poczuć się ważna choć przez jeden wieczór.
Piotr spojrzał na mnie łagodniej.
– Rozumiemy cię, mamo. Po prostu… baliśmy się, że już nigdy nie będziemy mogli liczyć na twoją pomoc.
Marta dodała cicho:
– Chcemy być rodziną, a nie tylko wspólnikami od pieniędzy.
Poczułam ulgę, ale też smutek. Coś między nami pękło i już nigdy nie będzie takie samo.
Teraz stoję przed lustrem i patrzę na swoje odbicie: zmarszczki wokół oczu, siwe włosy splecione w kok. Czy naprawdę jeden wieczór szczęścia był wart tej ceny? Czy matka ma prawo do własnych marzeń? A może rodzina zawsze powinna być na pierwszym miejscu?
Czy wy też kiedyś musieliście wybierać między sobą a bliskimi? Jaką cenę zapłaciliście za swoje marzenia?