Ostre zakręty życia Agaty: Samotność, która boli najbardziej

– Zuziu, nie wychodź bez czapki! – krzyknęłam przez uchylone okno, ale odpowiedziała mi tylko cisza. Zawsze odpowiadała, nawet kiedy była zła. Teraz nie odpowiada już nikt. W mieszkaniu panuje cisza tak gęsta, że aż boli w uszach. Stoję przy oknie i patrzę na plac zabaw, na którym bawiłyśmy się razem. Pamiętam jej śmiech, jej małe rączki zaciskające się na mojej dłoni. Teraz trzymam tylko własne palce, żeby nie rozpaść się na kawałki.

Nie wiem, kiedy zaczęłam się gubić. Może wtedy, gdy Tomek odszedł. Wyszedł pewnego wieczoru, trzaskając drzwiami, i powiedział tylko: „Nie mogę już tak żyć, Agata. Przepraszam.” Zostałam z Zuzią i myślą, że przecież dam radę. Przecież jestem silna. Przecież mam dla kogo żyć.

Dwa lata później Zuzia zachorowała. Najpierw zwykłe przeziębienie, potem gorączka, potem szpital. Lekarze mówili: „To tylko infekcja, proszę się nie martwić.” Ale ja czułam, że coś jest nie tak. Widziałam jej oczy – coraz bardziej zmęczone, coraz mniej obecne. Trzymałam ją za rękę przez całą noc, szeptałam bajki do ucha, modliłam się do Boga, w którego już dawno przestałam wierzyć.

Odeszła cicho, we śnie. Miała siedem lat. Siedem lat mojego życia zamknięte w małym białym pudełku z różowym misiem na wieczku. Po pogrzebie wróciłam do pustego mieszkania i nie wiedziałam, co robić. Po co żyć? Dla kogo?

Mama dzwoniła codziennie. „Agatko, musisz się trzymać.” Tata przyjeżdżał z zupą i zostawiał ją pod drzwiami. Ale ja nie otwierałam. Nie chciałam nikogo widzieć. Nawet siebie w lustrze.

Któregoś dnia zadzwonił Tomek. Jego głos był obcy, jakbyśmy nigdy nie byli rodziną.
– Agata… słyszałem… bardzo mi przykro.
– Nie musisz udawać – odpowiedziałam zimno. – Już mnie nie ma.
– Nie mów tak…
Ale ja już od dawna nie mówiłam nic.

Mijały tygodnie. Dni zlewały się w jeden szary ciąg. Przestałam chodzić do pracy – szefowa próbowała mnie przekonać do powrotu, ale nie miałam siły nawet podnieść słuchawki. Sąsiadka z naprzeciwka przynosiła ciasto i zostawiała na wycieraczce. Czasem słyszałam jej głos przez drzwi: „Agatko, otwórz chociaż na chwilę…”

Pewnego wieczoru usiadłam na podłodze w salonie i zaczęłam przeglądać stare zdjęcia. Zuzia w przedszkolu, Zuzia na rowerze, Zuzia z Tomkiem na wakacjach nad morzem. Z każdą kolejną fotografią czułam coraz większy ból – jakby ktoś wbijał mi igły prosto w serce.

Nagle usłyszałam pukanie do drzwi.
– Agata? To ja, mama…
Nie chciałam otwierać, ale coś we mnie pękło. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam jej zapłakane oczy.
– Córeczko…
Objęła mnie mocno i wtedy po raz pierwszy od miesięcy pozwoliłam sobie płakać. Płakałyśmy razem długo – za Zuzię, za Tomka, za wszystko, co straciłyśmy.

Mama została ze mną na noc. Rano zrobiła kawę i usiadła naprzeciwko mnie przy stole.
– Agatko… musisz spróbować żyć dalej.
– Nie umiem – wyszeptałam.
– Nauczysz się. Dla siebie… dla Zuzi.

Te słowa wracały do mnie przez kolejne dni jak echo. Dla Zuzi… dla siebie… Czy to możliwe?

Zaczęłam wychodzić na krótkie spacery. Najpierw tylko do sklepu po chleb i mleko. Potem coraz dalej – do parku, gdzie kiedyś chodziłyśmy z Zuzią karmić kaczki. Każdy krok bolał, ale z każdym krokiem czułam też coś nowego – jakby życie powoli wracało do moich płuc.

Pewnego dnia spotkałam sąsiadkę z naprzeciwka.
– Agatko! Jak dobrze cię widzieć! – uśmiechnęła się szeroko.
– Dziękuję za ciasto…
– Nie ma za co! Wiesz… jeśli będziesz chciała pogadać albo po prostu posiedzieć razem w ciszy… jestem obok.

To był pierwszy raz od dawna, kiedy poczułam wdzięczność. Za ludzi wokół mnie, za to, że jeszcze mogę oddychać.

Zaczęłam powoli wracać do pracy. Szefowa przyjęła mnie z otwartymi ramionami.
– Agata, jeśli będziesz potrzebować wolnego albo po prostu rozmowy… pamiętaj, że jesteśmy tu dla ciebie.

Mijały miesiące. Ból nie znikał – nauczyłam się z nim żyć. Czasem budziłam się w nocy z krzykiem, czasem płakałam bez powodu. Ale były też dni lepsze – kiedy potrafiłam się uśmiechnąć na wspomnienie Zuzi albo zadzwonić do mamy bez łez w oczach.

Któregoś dnia dostałam list od Tomka. Pisał, że żałuje wszystkiego i że chciałby się spotkać. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Czy można wybaczyć komuś, kto zostawił cię w najtrudniejszym momencie życia? Czy można jeszcze zaufać?

Spotkaliśmy się w kawiarni niedaleko naszego dawnego mieszkania.
– Agata… wiem, że zawiodłem cię jako mąż i ojciec…
Patrzyłam na niego długo w milczeniu.
– Już nie jesteśmy tą samą rodziną – powiedziałam cicho.
– Wiem… ale może możemy być dla siebie wsparciem? Choćby jako przyjaciele?
Nie odpowiedziałam od razu. Ale po raz pierwszy poczułam, że być może życie jeszcze ma dla mnie jakiś sens.

Dziś siedzę przy oknie i patrzę na plac zabaw. Słońce świeci jasno, dzieci biegają i śmieją się głośno. Czuję smutek – ale też wdzięczność za to, że mogę jeszcze czuć cokolwiek.

Czasem myślę: czy można nauczyć się żyć po stracie wszystkiego? Czy można odnaleźć sens tam, gdzie wydawało się go nie być? Może właśnie o to chodzi w życiu – żeby próbować dalej, nawet jeśli boli.