„Pomogłam synowi spłacić kredyt”: Teraz mówi, że nie mam prawa do zdania, bo „to jego dom”
– Mamo, możesz nie wtrącać się w nasze sprawy? – głos Pawła był zimny, obcy. Stałam w kuchni, ścierając ręce o fartuch, a serce waliło mi jak młotem. Agnieszka stała obok niego, z założonymi rękami, patrząc na mnie z wyższością.
Jeszcze kilka lat temu nie wyobrażałam sobie takiej sceny. Zawsze powtarzałam, że jeśli będę mogła, to pomogę moim dzieciom, ile się da. Bo po co gromadzić, liczyć, chować, jeśli potem nie masz z kim się tym dzielić? Mój syn, Paweł, od zawsze był dla mnie dumą. Porządny chłopak, skończył politechnikę, szybko znalazł pracę, ożenił się. Jego żona – Agnieszka – była miła, choć od początku czułam dystans. Ale myślałam: „To normalne, młodzi muszą się dotrzeć”.
Kiedy Paweł zadzwonił do mnie tamtego wieczoru, głos miał drżący:
– Mamo… nie wiem, jak to powiedzieć…
– Co się stało?
– Bank nie chce nam dać kredytu na mieszkanie. Brakuje nam wkładu własnego…
Nie zastanawiałam się długo. Miałam trochę oszczędności po śmierci męża. „To przecież dla Pawła” – pomyślałam. Przelałam im pieniądze bez żadnych warunków. Byli szczęśliwi. Agnieszka nawet mnie uściskała.
Przez pierwsze miesiące wszystko układało się dobrze. Pomagałam im urządzać mieszkanie. Kupowałam firanki, doradzałam przy wyborze mebli. Czułam się potrzebna. Czasem zostawałam z wnuczką, gdy Agnieszka musiała coś załatwić.
Ale z czasem zaczęło się coś zmieniać. Najpierw drobiazgi: „Mamo, nie przesadzaj z tymi prezentami dla Zosi”, „Mamo, nie musisz codziennie przychodzić”. Potem coraz częściej słyszałam: „To nasz dom”, „Chcemy mieć trochę prywatności”.
Pewnego dnia przyszłam bez zapowiedzi – Zosia była chora, chciałam pomóc. Agnieszka otworzyła drzwi i powiedziała:
– Mogła pani zadzwonić wcześniej.
– Przepraszam… Myślałam, że mogę…
– To już nie jest pani dom.
Zabolało mnie to bardziej niż cokolwiek innego. Przecież bez mojej pomocy nie mieliby tego mieszkania! Przez kilka dni nie mogłam spać. W końcu zebrałam się na odwagę i porozmawiałam z Pawłem.
– Synku… Czuję się tu obco. Pomogłam wam…
– Mamo – przerwał mi – doceniam to wszystko, ale to jest nasze życie. Musisz to zrozumieć.
Od tamtej pory coraz rzadziej mnie zapraszali. Na święta dostałam SMS-a: „Mamo, w tym roku spędzamy Wigilię tylko we trójkę”. Siedziałam wtedy sama przy stole, patrząc na pusty talerz dla wędrowca i płakałam.
Z sąsiadkami rozmawiałam coraz mniej. Wstydziłam się przyznać, że czuję się odrzucona przez własne dziecko. Czasem spotykałam Pawła na mieście – zawsze się spieszył.
Któregoś dnia zadzwonił do mnie brat:
– Hanka, co u ciebie? Dawno cię nie widziałem.
– Wszystko dobrze – skłamałam.
– Słyszałem od sąsiadki, że rzadko widujesz się z Pawłem…
Nie chciałam rozmawiać o tym z nikim. Ale samotność bolała coraz bardziej.
Pewnego popołudnia zadzwoniła Agnieszka:
– Pani Hanno… czy mogłaby pani odebrać Zosię z przedszkola? Mam pilne spotkanie.
Serce mi zadrżało z radości.
– Oczywiście! Zaraz wychodzę!
Kiedy przyszłam do ich mieszkania z Zosią za rękę, usłyszałam rozmowę przez uchylone drzwi:
– Paweł, twoja matka znowu tu była! Nie rozumie, że to nasz dom?
– Daj spokój… Potrzebujemy jej czasem do Zosi.
Poczułam się jak służąca na zawołanie.
Wieczorem zadzwoniłam do Pawła:
– Synku… Czy ja naprawdę jestem tylko od odbierania wnuczki?
– Mamo, nie przesadzaj… Po prostu tak jest wygodniej.
Wtedy coś we mnie pękło. Przestałam dzwonić pierwsza. Przestałam przychodzić bez zaproszenia. Zajęłam się swoim życiem – zaczęłam chodzić na zajęcia do domu kultury, zapisałam się na jogę dla seniorów.
Minęły miesiące. Paweł dzwonił coraz rzadziej. Czasem przysyłał zdjęcia Zosi przez WhatsAppa. Agnieszka już nawet nie udawała uprzejmości.
W końcu zebrałam się na odwagę i napisałam list do syna:
„Pawle,
Zawsze chciałam dla ciebie jak najlepiej. Pomogłam wam z całego serca i nigdy nie żałowałam tej decyzji. Ale czuję się teraz jak ktoś obcy w twoim życiu. Chciałabym wiedzieć: czy naprawdę już mnie nie potrzebujesz?”
Odpisał krótko:
„Mamo,
dziękuję za wszystko. Ale musisz pozwolić nam żyć po swojemu.”
Czy warto było poświęcić wszystko dla rodziny? Czy matka powinna oczekiwać wdzięczności? A może powinnam nauczyć się żyć tylko dla siebie?
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy naprawdę jestem już tylko dodatkiem do życia mojego syna? Czy każda matka musi kiedyś pogodzić się z samotnością?