Światło w ciemności: Historia Kamili i jej matki
– Mamo, proszę, powiedz coś! – mój głos drżał, a łzy cisnęły się do oczu. Stałam w kuchni, patrząc na moją mamę, która od miesięcy była już tylko cieniem samej siebie. Kiedyś była pełna życia, zawsze z uśmiechem na twarzy, gotowa rzucić żart nawet w najbardziej ponury dzień. Teraz siedziała przy stole, wpatrzona w jeden punkt na ścianie, jakby świat wokół niej przestał istnieć.
Pamiętam dokładnie ten dzień, kiedy wszystko się zaczęło. Był listopad, szare niebo i deszcz bębniący o parapet. Mama wróciła z pracy wcześniej niż zwykle, rzuciła torbę na podłogę i bez słowa zamknęła się w swoim pokoju. Myślałam wtedy, że może jest zmęczona albo pokłóciła się z kimś w pracy. Ale to nie minęło. Z każdym dniem było gorzej. Przestała gotować obiady, przestała rozmawiać z tatą, a mnie traktowała jak powietrze.
– Kamila, zostaw ją. Każdy ma gorsze dni – mówił tata, próbując zachować spokój. Ale ja widziałam w jego oczach strach. Wiedziałam, że on też nie wie, co robić.
Zaczęłam szukać pomocy. Najpierw w internecie – czytałam fora, artykuły o depresji. Potem próbowałam rozmawiać z mamą. – Mamo, może pójdziemy razem do lekarza? – pytałam delikatnie. Ona tylko wzruszała ramionami albo mówiła: – Daj mi spokój.
W domu narastało napięcie. Tata coraz częściej wychodził wieczorami „na spacer”, a ja zamykałam się w swoim pokoju i płakałam w poduszkę. Czułam się bezradna i samotna. W szkole nie potrafiłam się skupić, przyjaciółki pytały, co się dzieje, ale nie umiałam im odpowiedzieć. Bałam się, że jeśli powiem prawdę, to wszystko się rozpadnie jeszcze bardziej.
Pewnego wieczoru usłyszałam przez drzwi kłótnię rodziców. – Ty nic nie rozumiesz! – krzyczała mama. – Wszystko jest na mojej głowie! Ty tylko siedzisz przed telewizorem! Tata próbował coś tłumaczyć, ale ona nie chciała słuchać. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam ją płaczącą. To był dla mnie szok – mama zawsze była silna, nigdy nie pozwalała sobie na łzy.
Zaczęłam się modlić. Nie byłam szczególnie religijna wcześniej – chodziłam do kościoła z przyzwyczajenia, jak większość moich znajomych. Ale wtedy poczułam, że muszę spróbować wszystkiego. Każdego wieczoru klękałam przy łóżku i szeptałam: „Boże, pomóż mojej mamie. Daj mi siłę.”
Mijały tygodnie. Mama coraz rzadziej wychodziła z domu. Przestała odbierać telefony od babci i cioci Ani. W końcu zadzwoniła do mnie nauczycielka z liceum: – Kamila, czy wszystko u was w porządku? Wyglądasz na bardzo zmęczoną.
Nie wytrzymałam i rozpłakałam się przy niej. Opowiedziałam wszystko – o mamie, o tacie, o tym jak bardzo się boję. Pani Marta przytuliła mnie i powiedziała: – Kamila, nie możesz być z tym sama. Musisz poprosić o pomoc dorosłych.
Wróciłam do domu z postanowieniem, że coś zmienię. Wieczorem usiadłam z tatą przy stole i powiedziałam: – Musimy coś zrobić. Mama potrzebuje pomocy specjalisty.
Tata spuścił głowę. – Wiem… Ale ona nie chce słyszeć o lekarzu.
– To my musimy być silni za nią – odpowiedziałam.
Następnego dnia pojechaliśmy razem do poradni zdrowia psychicznego. Ja i tata rozmawialiśmy z psychologiem, opowiedzieliśmy o wszystkim. Psycholog dał nam wskazówki: jak rozmawiać z mamą, jak ją wspierać i jak nie pozwolić sobie samym utonąć w poczuciu winy.
Przez kolejne tygodnie było ciężko. Mama zamykała się jeszcze bardziej, czasem krzyczała na nas bez powodu. Ale nie poddawaliśmy się. Codziennie powtarzałam sobie: „Bóg jest ze mną.” Modliłam się za mamę i za naszą rodzinę.
Pewnego dnia wydarzyło się coś niespodziewanego. Mama przyszła do mojego pokoju wieczorem i usiadła na łóżku obok mnie. Milczałyśmy przez chwilę.
– Kamila… Przepraszam cię – wyszeptała nagle. – Wiem, że cię ranię.
Objęłam ją mocno i obie płakałyśmy długo w ciszy.
Od tego momentu zaczęło się powolne uzdrawianie. Mama zgodziła się pójść do lekarza rodzinnego, potem do psychologa. Nie było łatwo – były wzloty i upadki, dni lepsze i gorsze. Ale już nie byliśmy sami.
W naszej rodzinie pojawiło się więcej rozmów niż kłótni. Zaczęliśmy razem jeść kolacje przy stole, czasem nawet śmialiśmy się z dawnych wspomnień. Mama powoli wracała do życia.
Dziś wiem jedno: gdyby nie wiara i modlitwa, nie przetrwałabym tego czasu. To one dawały mi nadzieję wtedy, gdy wydawało się, że świat się kończy.
Czasem zastanawiam się: ile jeszcze rodzin przechodzi przez podobne piekło w ciszy? Czy mamy odwagę prosić o pomoc? Czy potrafimy zaufać komuś – Bogu albo drugiemu człowiekowi? Może właśnie to jest najtrudniejsze…