Wszystko dla rodziny: Historia kobiety, która zgubiła siebie
„Jak mogłeś mi to zrobić?” – krzyknęłam, trzymając w dłoni telefon Michała. Wiadomości od niej – krótkie, czułe, pełne niedopowiedzeń – paliły mnie w oczy jak żar. Stał naprzeciwko mnie w kuchni, oparty o blat, z twarzą bez wyrazu. W pokoju obok spały nasze dzieci, a ja walczyłam ze sobą, żeby nie rozpaść się na kawałki. „Ola, proszę cię…” – zaczął cicho, ale nie pozwoliłam mu dokończyć. „Nie! Nie proś mnie! Oddałam ci wszystko! Wszystko!” – głos mi się załamał i osunęłam się na krzesło, dławiąc się łzami.
W jednej chwili zobaczyłam przed oczami cały nasz wspólny świat: ślub w małym kościele na warszawskiej Pradze, pierwsze mieszkanie w bloku na Targówku, narodziny naszych dzieci – Antka i Julki. Noce bez snu, kiedy gorączkowali. Dni, kiedy Michał wracał późno z pracy, a ja już ledwo trzymałam się na nogach po całym dniu z dziećmi i jego schorowaną matką. Nigdy nie narzekałam. Nawet wtedy, gdy musiałam rzucić pracę w bibliotece, bo nie było nas stać na opiekunkę. Nawet wtedy, gdy na wesele kuzynki pożyczałam sukienkę od sąsiadki, bo wszystko szło na raty kredytu. Nawet wtedy, gdy wieczorami siedziałam sama w kuchni i słuchałam ciszy mieszkania, podczas gdy Michał był „na delegacji”.
A teraz to. Zdrada. Zdrada człowieka, któremu ufałam najbardziej na świecie.
Następne dni były jak zły sen. Michał unikał mnie, dzieci wyczuwały napięcie i pytały: „Mamo, czemu tata śpi w salonie? Czemu jest taki smutny?” Nie umiałam im odpowiedzieć. W nocy płakałam w poduszkę, a za dnia udawałam silną. Moja mama dzwoniła codziennie: „Olu, musisz to przetrwać dla dzieci.” Ale ja już nie miałam siły.
Pewnego popołudnia Michał wrócił wcześniej niż zwykle. Usiadł naprzeciwko mnie przy stole i powiedział: „Ola… ja już tak nie mogę. Kocham ją.” Te słowa były jak cios nożem. Wiedziałam już wtedy, że to koniec. Że wszystkie moje poświęcenia nie znaczą dla niego nic.
Rozwód był szybki i bolesny. Michał wyprowadził się do niej – do Pauliny z działu kadr. Dzieci zostały ze mną w naszym mieszkaniu. Musiałam znaleźć pracę – najpierw sprzątałam w szkole podstawowej, potem dostałam etat kasjerki w osiedlowym sklepie spożywczym. Każdego ranka wstawałam o piątej, szykowałam śniadanie, odprowadzałam dzieci do szkoły i biegłam do pracy. Wieczorem padałam na łóżko wykończona.
Moi rodzice pomagali jak mogli, ale sami mieli swoje problemy – tata po udarze ledwo chodził, mama miała zwyrodnienie stawów. Sąsiedzi szeptali za moimi plecami: „Biedna Ola, Michał ją zostawił dla młodszej.” W sklepie niektórzy klienci patrzyli na mnie z litością, inne znajome przestały się odzywać zupełnie.
Najgorsze było jednak wieczorne milczenie w domu. Kiedy dzieci spały, a ja siedziałam sama przy kubku herbaty i patrzyłam w okno na puste podwórko. Myślałam: Gdzie popełniłam błąd? Dlaczego to wszystko nie wystarczyło? Dlaczego kobiety takie jak ja zawsze muszą wszystko poświęcać?
Pewnego wieczoru przyszła do mnie Julka ze łzami w oczach: „Mamo, czemu tata nas nie chce?” Przytuliłam ją mocno i powiedziałam: „On was kocha, tylko teraz nie umie być z nami.” Ale sama w to nie wierzyłam.
Zaczęłam chodzić do psycholożki – pani Doroty. Po raz pierwszy w życiu powiedziałam komuś głośno: „Nie wiem kim jestem.” Pani Dorota słuchała cierpliwie i pomagała mi szukać odpowiedzi. Powoli zaczynałam rozumieć, że całe życie żyłam dla innych – dla Michała, dla dzieci, dla rodziców – ale nigdy dla siebie.
Zaczęłam robić drobne rzeczy tylko dla siebie – czytałam książki wieczorami, chodziłam na spacery po parku Bródnowskim, zapisałam się na kurs ceramiki w domu kultury. Poznałam nowe kobiety – Magdę, która samotnie wychowywała syna po tym jak jej mąż odszedł do młodszej; Ewę, która walczyła z alkoholizmem męża; Halinę, której córka trafiła do poprawczaka. Zrozumiałam, że nie jestem sama.
Po roku od rozwodu Michał pojawił się pod moimi drzwiami. Wyglądał starzej i bardziej zmęczony niż kiedykolwiek wcześniej. „Ola… przepraszam za wszystko,” powiedział cicho. „Paulina mnie zostawiła. Chciałbym być bliżej dzieci.”
Spojrzałam na niego i poczułam dziwny spokój. Nie było już we mnie nienawiści ani żalu – tylko smutek za straconym czasem i złudzeniami.
„Michał,” powiedziałam spokojnie, „dzieci cię potrzebują. Ale ja już nie.”
Od tamtej pory żyjemy osobno. Dzieci jeżdżą do ojca na weekendy, a ja uczę się być sobą. To nie jest łatwe – nadal mam dni kiedy płaczę albo ogarnia mnie strach o przyszłość. Ale wiem jedno: już nigdy nie poświęcę siebie tak ślepo jak kiedyś.
Czasem wieczorem siadam na balkonie z lampką wina i pytam samą siebie: Dlaczego kobiety w Polsce nadal wierzą, że ich wartość zależy od tego ile wytrzymają? Kiedy zaczniemy żyć także dla siebie?