Zawsze myślałam, że dam radę: Życie pod jednym dachem z teściem i rodziną

– Znowu nie zamknęłaś drzwi na klucz, Aniu! – głos teścia rozległ się w korytarzu jak grzmot. Zamarłam z kubkiem herbaty w ręku, czując jak serce podchodzi mi do gardła. To już trzeci raz w tym tygodniu. Trzeci raz, kiedy czuję się jak intruz we własnym domu.

Moja mama zawsze powtarzała: „Aniu, nie pakuj się pod dach z rodziną męża. To nigdy nie kończy się dobrze.” Ale ja byłam pewna siebie. Przecież jestem otwarta, potrafię rozmawiać, a z Gabrysią – moją teściową – od razu złapałyśmy wspólny język. Była ciepła, serdeczna, traktowała mnie jak córkę. Kiedy zmarła rok temu, wszystko się posypało.

Dom, który zbudował mój teść, pan Stanisław, miał być symbolem rodzinnej jedności. Dwa wejścia – jedno dla nas, drugie dla niego i Gabrysi. Mieliśmy swoją kuchnię, łazienkę, nawet osobny ogródek. Ale ściany są cienkie, a granice – umowne. Po śmierci Gabrysi teść zaczął coraz częściej zaglądać do nas bez pukania. Najpierw przynosił słoiki z ogórkami, potem coraz częściej komentował, jak wychowujemy dzieci, co gotuję na obiad, czy ile czasu spędzam w pracy.

– Aniu, dzieci powinny jeść domowe obiady, nie te kupne pierogi! – rzucał z przekąsem.

– Tato, wróciłam dziś późno z pracy…

– Ja całe życie pracowałem i zawsze był rosół w niedzielę!

Mój mąż, Tomek, próbował łagodzić sytuację.

– Tato, daj Ani trochę spokoju. Każdy ma swoje życie.

Ale pan Stanisław tylko machał ręką.

– Za moich czasów kobieta wiedziała, co do niej należy.

Czułam się coraz bardziej osaczona. Każdy mój krok był komentowany. Nawet kiedy dzieci wracały z podwórka brudne po zabawie:

– Aniu, nie widzisz? Znowu w błocie! – wołał teść przez okno.

Zaczęłam unikać wspólnych posiłków. Zamykałam się w naszej części domu, tłumacząc dzieciom:

– Dziadek jest smutny po babci. Musimy być wyrozumiali.

Ale ile można być wyrozumiałym? Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Tomka z teściem przez cienką ścianę.

– Tato, Ania jest zmęczona. Może byś trochę odpuścił?

– A może to ona powinna się bardziej postarać? – odpowiedział zimno pan Stanisław.

Poczułam łzy napływające do oczu. Czy naprawdę jestem taka zła? Czy to ja robię coś nie tak?

W pracy też nie było łatwo. Szefowa coraz częściej rzucała mi dodatkowe obowiązki. Wracałam do domu wykończona psychicznie i fizycznie. Marzyłam o chwili ciszy, ale zamiast tego słyszałam:

– Aniu! Prąd w garażu znowu wysiadł! – krzyczał teść.

W końcu zaczęłam rozważać wyprowadzkę. Rozmawiałam o tym z Tomkiem podczas jednej z bezsennych nocy.

– Tomek… ja już nie daję rady. Może powinniśmy wynająć coś swojego?

Tomek westchnął ciężko.

– Wiesz, że nie stać nas na kredyt przy obecnych ratach…

Zamilkliśmy oboje. Wiedziałam, że ma rację. Ale czy to znaczy, że mam tak żyć do końca życia?

Pewnego dnia doszło do wybuchu. Dzieci bawiły się w ogrodzie i przypadkiem przewróciły doniczkę z ulubioną pelargonią teścia.

– Co wy robicie?! – wrzasnął pan Stanisław tak głośno, że wybiegłam na dwór.

– Tato! To tylko kwiaty!

– Tylko kwiaty?! To była pamiątka po twojej matce!

Dzieci rozpłakały się ze strachu. Wzięłam je za ręce i zaprowadziłam do domu.

Wieczorem usiadłam przy stole i napisałam długi list do mamy. Opisałam wszystko: samotność po śmierci Gabrysi, ciągłe pretensje teścia, bezradność Tomka i moją własną bezsilność.

Mama odpisała krótko:

„Aniu, pamiętaj – masz prawo być szczęśliwa. Nie pozwól nikomu odebrać sobie spokoju.”

Tej nocy długo nie spałam. Rano podjęłam decyzję: muszę porozmawiać z teściem szczerze i otwarcie.

Zaparzyłam herbatę i zaprosiłam go do kuchni.

– Panie Stanisławie… musimy porozmawiać.

Spojrzał na mnie podejrzliwie.

– O czym?

– O tym, jak nam wszystkim tu jest… Po śmierci Gabrysi wszyscy jesteśmy pogubieni. Ale ja nie dam rady dłużej żyć pod presją ciągłych uwag i pretensji.

Przez chwilę milczał. Widziałam łzy w jego oczach.

– Ja… ja nie umiem inaczej – wyszeptał cicho. – Gabrysia zawsze wszystko ogarniała…

Poczułam współczucie. Może za bardzo skupiałam się na sobie?

– Może spróbujemy razem ustalić jakieś zasady? Każdy potrzebuje trochę prywatności…

Teść skinął głową. Od tamtej pory zaczął się starać – czasem mu wychodziło lepiej, czasem gorzej. Ja też próbowałam być bardziej cierpliwa. Ale już wiedziałam jedno: życie pod jednym dachem z rodziną męża to codzienna walka o granice i szacunek.

Czasem patrzę na siebie w lustrze i pytam: czy warto było tak bardzo wierzyć w swoje siły? Czy można naprawdę być szczęśliwym w domu, który nigdy nie jest tylko twój?