Cicha rozpacz Wiktorii: Historia nauczycielki z przedszkola, która nie mogła przejść obojętnie
— Pani Marto, Wiktoria znowu nie chce wejść do sali — szepnęła do mnie Ania, moja koleżanka z pracy, stojąc w drzwiach szatni. Spojrzałam na dziewczynkę skuloną w kącie, z oczami wbitymi w podłogę. Miała na sobie za dużą, spraną bluzę i stare rajstopy z dziurą na kolanie. Jej drobne dłonie kurczowo ściskały pluszowego misia.
— Wiktorio, kochanie, chodź do nas. Dzisiaj będziemy robić teatrzyk — spróbowałam łagodnie, ale ona tylko mocniej przytuliła misia i jeszcze bardziej się skuliła.
To był już trzeci tydzień, odkąd Wiktoria przyszła do naszego przedszkola. Od początku była inna niż reszta dzieci: cicha, wycofana, jakby przezroczysta. Nie bawiła się z innymi, nie odpowiadała na pytania. Czasem miałam wrażenie, że jej tu wcale nie ma.
Pamiętam pierwszy dzień, kiedy przyszła z matką. Pani Renata była kobietą o ostrych rysach twarzy i zimnym spojrzeniu. Wiktoria trzymała ją za rękę, ale wyglądało to bardziej jakby matka ją prowadziła na smyczy niż jakby dawała jej wsparcie.
— Ma być grzeczna. Nie lubi hałasu — rzuciła matka i wyszła bez pożegnania.
Od tamtej pory codziennie obserwowałam Wiktorię. Zauważyłam siniaki na jej rękach i nogach. Raz miała rozciętą wargę. Gdy zapytałam, co się stało, tylko spuściła głowę i wyszeptała:
— Przewróciłam się.
Nie dawało mi to spokoju. Rozmawiałam z innymi nauczycielkami. Ania powiedziała:
— Może to tylko niezdarność? Dzieci często się przewracają.
Ale ja czułam, że to coś więcej. Zaczęłam prowadzić notatki: kiedy pojawiały się nowe siniaki, jak często była smutna, kiedy płakała bez powodu. Próbowałam rozmawiać z matką, ale zawsze mnie zbywała:
— Jestem zmęczona, nie mam czasu na pogaduszki.
Pewnego dnia usłyszałam płacz z łazienki. Weszłam i zobaczyłam Wiktorię skuloną pod umywalką.
— Co się stało? — zapytałam delikatnie.
— Nie chcę wracać do domu — wyszeptała przez łzy.
Serce mi pękło. Uklękłam obok niej i przytuliłam ją mocno.
— Jesteś tu bezpieczna. Możesz mi powiedzieć wszystko.
Ale ona tylko pokręciła głową i jeszcze mocniej się rozpłakała.
Wieczorem nie mogłam zasnąć. Myśli kłębiły mi się w głowie: co jeśli naprawdę dzieje się jej krzywda? Czy powinnam zgłosić to do opieki społecznej? A jeśli się mylę? Jeśli matka mnie oskarży o pomówienia?
Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z dyrektorką przedszkola, panią Krystyną.
— Marto, musimy być ostrożne. Bez dowodów nic nie możemy zrobić — powiedziała surowo. — Ale jeśli coś zauważysz, zapisuj wszystko. I spróbuj porozmawiać z ojcem dziewczynki.
Ojciec Wiktorii pojawiał się rzadko. Był cichy, zamknięty w sobie, zawsze patrzył gdzieś poza mnie. Kiedyś zebrałam się na odwagę:
— Panie Piotrze, czy wszystko dobrze u Wiktorii?
Spojrzał na mnie przestraszonym wzrokiem.
— Proszę nie mieszać się w nasze sprawy — syknął i odwrócił się na pięcie.
Czułam się bezradna. Każdego dnia patrzyłam na Wiktorię i widziałam w niej siebie sprzed lat — też byłam cichą dziewczynką, która bała się wracać do domu.
W końcu nadszedł dzień, który wszystko zmienił. Wiktoria przyszła do przedszkola z ogromnym siniakiem na policzku. Tym razem nie mogłam już milczeć. Zadzwoniłam do opieki społecznej.
Pracownica socjalna przyszła jeszcze tego samego dnia. Rozmawiała z Wiktorią za zamkniętymi drzwiami. Po godzinie wyszła blada jak ściana.
— Dziękuję pani za czujność — powiedziała cicho. — Zajmiemy się tym.
Przez kolejne dni żyłam w napięciu. Rodzice Wiktorii przestali ją przyprowadzać do przedszkola. Dopiero po tygodniu dowiedziałam się od Ani, że dziewczynka trafiła do rodziny zastępczej.
Czułam ulgę i jednocześnie ogromny żal. Czy zrobiłam wszystko, co mogłam? Czy mogłam pomóc wcześniej?
Kilka miesięcy później dostałam list od Wiktorii napisany dziecięcym pismem:
„Dziękuję pani za to, że mnie pani uratowała. Teraz mam nową mamę i tatę. Jestem szczęśliwa.”
Łzy popłynęły mi po policzkach. Przez długi czas nie mogłam dojść do siebie po tej historii.
Dziś wiem jedno: czasem trzeba mieć odwagę działać nawet wtedy, gdy wszyscy wokół każą ci milczeć. Ile takich dzieci jak Wiktoria codziennie przechodzi przez nasze ręce niezauważone?
Czy my, dorośli, naprawdę widzimy dzieci takimi, jakimi są? Czy potrafimy usłyszeć ich cichy krzyk o pomoc?