Cwaniak, który wymyślił, jak znaleźć rodzinę, omijając prawo
— Ale przecież nie możesz mnie zabrać… A może weźmiemy Magdę? — głos chłopca odbił się echem od obdrapanych ścian starego domu kultury. Stałem za kulisami, poprawiając po raz setny swój wysłużony cylinder, kiedy usłyszałem tę rozmowę. Zamarłem. To był głos Kuby, jednego z dzieciaków, które zawsze siadały w pierwszym rzędzie podczas moich pokazów.
W sali panował półmrok, a światła reflektorów ledwo rozpraszały szarość popołudnia. Dzieci tłoczyły się na drewnianych krzesłach, niecierpliwie czekając na kolejne sztuczki. Ale ja już nie byłem w stanie skupić się na swoim występie. Słowa Kuby wwiercały mi się w głowę. „Nie możesz mnie zabrać…” — powtarzałem w myślach. Wiedziałem, co miał na myśli. Kuba był jednym z tych dzieci, które system opieki społecznej przerzucał z miejsca na miejsce. Zawsze uśmiechnięty, zawsze pierwszy do pomocy, ale w oczach miał smutek, którego nie dało się ukryć.
Po występie podszedł do mnie razem z Magdą — drobną dziewczynką o wielkich oczach. — Panie Kazimierzu — zaczął Kuba, patrząc mi prosto w oczy — czy pan wie, jak można znaleźć rodzinę, jeśli nikt nie chce cię adoptować? — Zaniemówiłem. Przez chwilę nie wiedziałem, co odpowiedzieć. — Bo ja wymyśliłem sposób — dodał szybko. — Można zostać rodziną… tak po prostu. Bez papierów. Jakbyśmy byli trupą cyrkową! Pan byłby naszym tatą, a my pana dziećmi. I nikt by się nie dowiedział.
Popatrzyłem na nich i poczułem ścisk w gardle. Przypomniałem sobie własne dzieciństwo — sierociniec w Białymstoku, zimne noce i tęsknotę za kimś, kto przytuli i powie: „Jestem przy tobie”. Przez lata uczyłem się żyć sam, a magia była moją ucieczką od samotności. Teraz te dzieci chciały uczynić mnie częścią swojego świata.
— To nie takie proste, Kubo — powiedziałem cicho. — Są przepisy…
— Ale przecież pan jest cwaniakiem! — przerwała mi Magda z błyskiem w oku. — Pan zawsze mówi, że magia to tylko kwestia sprytu i wyobraźni.
Zaśmiałem się przez łzy. Może rzeczywiście byłem cwaniakiem? Może czasami trzeba obejść prawo, żeby zrobić coś dobrego?
Przez kolejne dni dzieci przychodziły do domu kultury coraz częściej. Przynosiły ze sobą kanapki, stare książki i mnóstwo pomysłów na nowe sztuczki. Zaczęliśmy spędzać razem coraz więcej czasu. Uczyłem ich iluzji, a oni uczyli mnie zapominać o własnych lękach.
Pewnego wieczoru przyszła do mnie pani Teresa z opieki społecznej. — Panie Kazimierzu, słyszałam, że dzieci spędzają u pana całe dnie…
Zamarłem. Wiedziałem, że jeśli powiem za dużo, mogę wszystko stracić.
— Uczę je magii — odpowiedziałem spokojnie.
— Magii? — uniosła brwi z niedowierzaniem.
— Tak. Magii przyjaźni i zaufania — dodałem cicho.
Patrzyła na mnie długo, jakby próbowała odczytać moje myśli.
— Wie pan… te dzieci potrzebują kogoś takiego jak pan. Ale proszę uważać. Prawo jest bezlitosne.
Zrozumiałem wtedy, że nasza „rodzina” jest na cienkim lodzie. Każdego dnia mogło się coś wydarzyć — donos sąsiada, kontrola z urzędu… Ale dzieci były szczęśliwe jak nigdy dotąd.
Któregoś dnia Kuba przyszedł do mnie z nowym pomysłem.
— Panie Kazimierzu! Wymyśliłem! Możemy zrobić przedstawienie dla całego miasta! Wtedy wszyscy zobaczą, że jesteśmy razem i nikt nas nie rozdzieli!
Poczułem dumę i strach jednocześnie. Czy to nie za dużo? Czy nie narażam ich na jeszcze większe cierpienie?
Ale dzieci były nieugięte. Przez tygodnie ćwiczyliśmy układy, szyliśmy stroje ze starych zasłon i zbieraliśmy rekwizyty po okolicznych domach. Dom kultury tętnił życiem jak nigdy dotąd.
W dzień występu sala była pełna po brzegi. Przyszli sąsiedzi, nauczyciele, nawet burmistrz z żoną. Dzieci występowały jak zawodowcy — Magda żonglowała piłeczkami, Kuba robił sztuczki karciane, a ja zamykałem wszystko wielkim finałem: „Rodzina to nie tylko krew. To wybór serca”.
Po występie ludzie bili brawo na stojąco. Widziałem łzy w oczach pani Teresy i uśmiech burmistrza.
Ale następnego dnia do drzwi domu kultury zapukała policja.
— Panie Nowak, musimy porozmawiać o tych dzieciach…
Serce mi stanęło. Wiedziałem, że to koniec naszej magii.
Na komisariacie tłumaczyłem się godzinami. Mówiłem o samotności dzieci, o tym, jak bardzo potrzebują rodziny i jak bardzo ja potrzebuję ich obecności. Policjant patrzył na mnie z powagą.
— Prawo to prawo — powiedział w końcu. — Ale czasem trzeba spojrzeć sercem.
Dzieci wróciły do swoich domów tymczasowych, ale coś się zmieniło. Ludzie zaczęli interesować się ich losem. Pani Teresa zorganizowała spotkania dla rodzin zastępczych, burmistrz obiecał remont domu kultury i wsparcie dla dzieciaków.
A ja? Zostałem ich przyjacielem na zawsze. Każdego tygodnia spotykamy się na próbach i pokazach magii. Już nie jestem sam.
Czasem zastanawiam się: czy naprawdę trzeba łamać prawo, żeby zrobić coś dobrego? Czy świat jest gotowy na to, by rodzina była wyborem serca, a nie tylko papierów? Może właśnie o to chodzi w magii życia…