Dwie przyjaciółki po sześćdziesiątce wynajęły dom razem – myślały, że to będzie proste. Życie napisało inny scenariusz…

– Halina, przecież mówiłaś, że ten dom jest w świetnym stanie! – krzyknęłam, patrząc na odpadający tynk w kuchni.

Halina wzruszyła ramionami, ale widziałam, jak jej dłonie drżą. – Bo był… kiedy oglądałam go z agentem. Może trochę przesadziłam, ale przecież nie będziemy tu mieszkać wiecznie. Wynajmiemy pokoje studentom i będziemy miały na życie. Przecież obie wiemy, jak jest z emeryturą.

Stałyśmy w środku tego starego domu na obrzeżach Poznania, a echo naszych głosów odbijało się od pustych ścian. Miałyśmy po sześćdziesiąt dwa lata, dzieci dawno wyfrunęły z gniazd, mężowie – jeden odszedł do innej, drugi do lepszego świata. Zostałyśmy same. Przez lata spotykałyśmy się na kawie, narzekałyśmy na samotność i śmiałyśmy się z własnych żartów o „starych pannach”. Pewnego dnia Halina rzuciła: „A może by tak razem coś wynająć? Wynajmiemy pokoje młodym, będziemy miały towarzystwo i pieniądze.”

Pomysł wydawał się genialny. Znalazłyśmy dom – duży, z ogrodem, trochę zaniedbany, ale tani. Podpisałyśmy umowę i zaczęłyśmy remontować. Przez pierwsze tygodnie czułam się jak nastolatka na koloniach: malowałyśmy ściany, śmiałyśmy się do łez z własnej nieporadności, a wieczorami piłyśmy wino na tarasie.

Pierwszy problem pojawił się szybciej niż myślałam. Halina zaczęła narzekać na moje „bałaganiarstwo”, choć zawsze uważałam się za osobę uporządkowaną. – Znowu zostawiłaś kubek po herbacie w salonie! – wybuchła pewnego ranka. – To nie hotel!

– Przepraszam, zapomniałam – burknęłam pod nosem, ale poczułam ukłucie żalu. Przecież to tylko kubek…

Wkrótce dołączyli do nas pierwsi lokatorzy: dwie studentki z Ukrainy i młody informatyk z Warszawy. Myślałam, że będzie miło – wspólne obiady, rozmowy przy stole. Tymczasem dziewczyny zamykały się w swoim pokoju, a informatyk wychodził rano i wracał późno w nocy.

Pewnego wieczoru usłyszałam płacz Haliny w łazience. Weszłam bez pukania – siedziała na podłodze, trzymając w ręku zdjęcie swojej córki.

– Co się stało? – zapytałam cicho.

– Ola nie chce mnie znać – wyszeptała. – Powiedziała, że jestem egoistką, bo wynajęłam dom zamiast pomóc jej spłacić kredyt…

Usiadłam obok niej i objęłam ją ramieniem. – Moja Anka też się obraziła. Twierdzi, że powinnam siedzieć cicho w swoim mieszkaniu i nie robić „wstydu rodzinie”.

Przez chwilę milczałyśmy. Wtedy po raz pierwszy poczułam ciężar tej decyzji – nie tylko dla nas, ale i dla naszych dzieci.

Z czasem napięcia narastały. Halina coraz częściej zamykała się w swoim pokoju, a ja zaczęłam unikać wspólnych posiłków. Lokatorzy traktowali nas jak cieciów: zgłaszali każdą awarię, narzekali na ogrzewanie i hałas za ścianą.

Któregoś dnia wróciłam z zakupów i zobaczyłam Halinę rozmawiającą przez telefon.

– Nie wiem, czy dam radę dłużej tu być… Tak, ona też jest trudna…

Zamarłam w progu. Czy mówiła o mnie? Poczułam gniew i rozczarowanie.

Wieczorem wybuchła kłótnia.

– Jeśli ci tak źle ze mną, to może powinnam się wyprowadzić?!

Halina spojrzała na mnie ze łzami w oczach.

– Nie o to chodzi… Po prostu myślałam, że będzie inaczej. Że będziemy jak rodzina…

– Ale nie jesteśmy rodziną! Jesteśmy tylko dwiema samotnymi kobietami, które próbują udawać, że jeszcze coś mogą zmienić!

Po tej rozmowie przez kilka dni prawie się do siebie nie odzywałyśmy. Dom stał się zimny i obcy.

Któregoś ranka znalazłam Halinę w kuchni z walizką.

– Jadę do Oli – powiedziała cicho. – Może jeszcze mnie przyjmie…

Patrzyłam na nią bez słowa. Chciałam ją zatrzymać, ale nie umiałam znaleźć odpowiednich słów.

Zostałam sama w wielkim domu pełnym obcych ludzi i pustych pokoi. Wieczorami siadałam na tarasie i patrzyłam na ogród zarastający chwastami. Czułam się bardziej samotna niż kiedykolwiek wcześniej.

Po kilku tygodniach zadzwoniła Anka.

– Mamo… Może przyjedziesz do nas na święta?

Poczułam łzy pod powiekami.

– Chyba tak… Chyba już czas wrócić do siebie.

Spakowałam rzeczy i zamknęłam za sobą drzwi domu, który miał być nowym początkiem, a stał się symbolem niespełnionych nadziei.

Czasem zastanawiam się: czy naprawdę można zacząć od nowa po sześćdziesiątce? Czy samotność to nasz wybór czy kara za błędy przeszłości? Może jednak lepiej pogodzić się z tym, co było, niż próbować uciekać przed samą sobą?