Dzień, który zmienił wszystko: Niewidzialne zmagania Nikodema – Moja podróż przez świat, którego nie chciałam widzieć
– Proszę pani, niech mi pani pomoże… – głos Nikodema był cichy, niemal szeptany, ale w tych kilku słowach było więcej rozpaczy niż w niejednym krzyku. Stałam na przystanku przy Dworcu Głównym w Krakowie, zmarznięta i zła na wszystko – na zimno, na spóźniony tramwaj, na własne życie. A jednak to jego oczy – szare, zmęczone, jakby już dawno przestały wierzyć w cokolwiek – sprawiły, że nie mogłam przejść obojętnie.
– Czego pan potrzebuje? – zapytałam ostrożnie, bo przecież tyle razy słyszałam ostrzeżenia: „Nie rozmawiaj z bezdomnymi, to niebezpieczne”.
Nikodem spojrzał na mnie z niedowierzaniem. – Ciepłej herbaty… i żeby ktoś mnie wysłuchał. – Uśmiechnął się smutno. – To chyba za dużo?
Nie wiem, co mnie podkusiło. Może to był ten dzień, może własna samotność, a może po prostu miałam dość udawania, że nie widzę ludzi takich jak on. Zaprosiłam go do pobliskiej kawiarni. Ludzie patrzyli na nas dziwnie – ja w płaszczu z sieciówki, on w brudnej kurtce i z torbą pełną śmieci. Kelnerka skrzywiła się na jego widok.
– Dla pana herbatę z cytryną i dwie bułki – powiedziałam stanowczo.
Nikodem jadł łapczywie, jakby każda chwila mogła być ostatnią. Przez chwilę milczeliśmy. W końcu odważyłam się zapytać:
– Jak pan tu trafił?
Zaczął opowiadać. Miał rodzinę – żonę Magdę i syna Michała. Pracował jako kierowca autobusu miejskiego. Wszystko zmieniło się pewnej zimy, kiedy Magda zachorowała na raka. Leczenie pochłonęło wszystkie oszczędności. Gdy umarła, Nikodem załamał się. Stracił pracę przez alkohol. Syn odwrócił się od niego.
– Michał powiedział mi kiedyś: „Tato, nie chcę cię znać”. To bolało bardziej niż wszystko inne – wyszeptał Nikodem.
Siedziałam oszołomiona. W mojej głowie kłębiły się myśli: ile razy ja sama oceniłam kogoś po wyglądzie? Ile razy odwróciłam wzrok?
Przez kolejne dni wracałam do Nikodema. Przynosiłam mu jedzenie, ubrania. Rozmawialiśmy godzinami. Opowiadał o swoim dzieciństwie w Nowej Hucie, o pierwszej miłości, o marzeniach, które przestały mieć znaczenie.
Pewnego dnia zaproponowałam mu nocleg w schronisku dla bezdomnych.
– Nie chcę tam wracać – powiedział stanowczo. – Tam jest gorzej niż na ulicy. Ludzie kradną, biją się…
Zrozumiałam wtedy, że problem bezdomności to nie tylko brak dachu nad głową. To samotność, wstyd i poczucie bycia nikim.
Moja rodzina zaczęła zauważać moją zmianę. Mama była przerażona:
– Elżbieta, co ty wyprawiasz? Przecież ten człowiek może być niebezpieczny! Zajmij się swoim życiem!
Ojciec milczał, ale widziałam w jego oczach rozczarowanie.
– Zawsze byłaś naiwna – rzucił kiedyś podczas obiadu.
Ale ja nie mogłam już wrócić do dawnego życia. Nikodem stał się dla mnie lustrem – pokazywał mi moje własne lęki i słabości.
Pewnego wieczoru znalazłam go pobitego pod mostem Dębnickim. Ktoś ukradł mu torbę z resztkami rzeczy.
– Po co ja jeszcze żyję? – zapytał wtedy cicho.
Przytuliłam go mocno, choć czułam jego brud i zapach ulicy.
– Bo jesteś człowiekiem. I zasługujesz na szansę.
Zaczęłam szukać pomocy – dzwoniłam po fundacjach, pisałam maile do urzędów. Większość odpowiedzi była lakoniczna: „Nie mamy miejsc”, „Proszę zgłosić się do MOPS-u”.
W końcu trafiłam na panią Jolantę z Caritasu.
– Pani Elżbieto, takich jak Nikodem są setki. Ale jeśli pani naprawdę chce pomóc…
Zorganizowałyśmy zbiórkę na leczenie jego nogi (miał poważne rany od odmrożeń). Udało się zebrać pieniądze na kilka tygodni w hostelu i podstawowe leki.
Nikodem powoli odzyskiwał siły. Zaczął nawet marzyć o pracy – chciał zostać stróżem nocnym.
Ale wtedy wydarzyło się coś, czego się nie spodziewałam. Michał – jego syn – odezwał się do mnie przez Facebooka (znalazł mnie przez posty o zbiórce).
– Proszę zostawić mojego ojca w spokoju! On zawsze wszystkich zawodzi! Niech pani nie robi sobie nadziei!
Byłam rozdarta. Czy miałam prawo ingerować w ich rodzinne sprawy? Czy naprawdę mogłam coś zmienić?
Nikodem dowiedział się o tej wiadomości.
– On ma rację – powiedział gorzko. – Zawsze wszystko psułem.
Ale ja nie chciałam się poddać.
– Każdy zasługuje na drugą szansę – odpowiedziałam cicho.
Ostatni raz widziałam Nikodema w marcu. Było już cieplej. Uśmiechnął się do mnie pierwszy raz od miesięcy.
– Dziękuję ci, Elżbieto. Dzięki tobie uwierzyłem, że jeszcze mogę być kimś.
Nie wiem, co stało się z Nikodemem później. Czasem widzę go w tłumie ludzi na Plantach… a może tylko mi się wydaje?
Dziś często myślę o tym wszystkim: ile jest wokół nas ludzi takich jak on? Ilu z nich mijamy codziennie, udając że ich nie widzimy?
Czy naprawdę wystarczy jeden gest, by zmienić czyjeś życie? A może to my sami najbardziej potrzebujemy tej zmiany?