Gorąca miłość i zimna pieczeń: Historia Wiktora i Bogumiły
— Bogusiu, idź, odpocznij. A ja przygotuję coś specjalnego… Moje sztandarowe danie. Pieczeń! — powiedziałem z uśmiechem, próbując rozładować napięcie, które wisiało w powietrzu od rana.
Bogumiła spojrzała na mnie z niedowierzaniem, trzymając w rękach siatkę z pomidorami. — Umiesz gotować pieczeń? — zapytała, a jej głos zabrzmiał jakby szydziła. Zastygła w pół ruchu, a ja poczułem, jak coś we mnie pęka.
— Oczywiście, że umiem — odpowiedziałem zbyt szybko. — Przecież nie jestem już dzieckiem.
Wiedziałem, że nie chodzi o pieczeń. Od kilku tygodni czułem, że coś się zmienia między nami. Bogumiła była coraz bardziej nieobecna, zamyślona. Często łapałem ją na tym, że patrzy przez okno z pustym wzrokiem, jakby szukała czegoś poza naszym mieszkaniem na warszawskim Mokotowie.
Zacząłem rozpakowywać zakupy, starając się nie patrzeć na nią. W kuchni pachniało jeszcze kawą z poranka i czymś nieokreślonym — może to była nuta rozczarowania? Bogumiła odłożyła pomidory na blat i westchnęła ciężko.
— Wiktorze, nie musisz się starać na siłę — powiedziała cicho. — Ja wiem, że ostatnio…
— Co ostatnio? — przerwałem jej zbyt ostro. — Że jestem nieudacznikiem? Że nie potrafię nawet zrobić pieczeni?
— Nie o to chodzi… — zaczęła, ale już nie słuchałem. Wziąłem mięso do ręki i zacząłem je obficie przyprawiać, jakby od tego zależało moje życie. Sól, pieprz, majeranek. Ręce mi drżały.
— Wiesz co? — rzuciłem przez ramię. — Może rzeczywiście nie jestem taki jak twój ojciec. On zawsze wszystko robił idealnie, prawda?
Bogumiła milczała przez chwilę. Potem usiadła przy stole i zaczęła bawić się obrączką na palcu.
— Nie porównuj się do niego — powiedziała w końcu. — Ty jesteś… inny.
— Inny? To znaczy jaki? — odwróciłem się gwałtownie. — Mniej zaradny? Mniej męski?
— Przestań! — krzyknęła nagle. Jej głos odbił się echem od ścian kuchni. — Nie rozumiesz mnie wcale!
Zapanowała cisza. Tylko zegar tykał monotonnie nad lodówką. Patrzyłem na nią i widziałem łzy w jej oczach. Poczułem się winny, ale jednocześnie wściekły.
— To powiedz mi w końcu, o co chodzi! — wybuchłem. — Bo ja już nie wiem!
Bogumiła otarła łzę i spojrzała na mnie z determinacją.
— Chodzi o nas, Wiktorze. O to, że wszystko stało się takie… przewidywalne. Ty, ja, zakupy w sobotę, pieczeń na obiad…
— Myślałem, że o to właśnie chodzi w życiu! — przerwałem jej z goryczą. — O stabilność!
— Ale ja nie chcę tylko stabilności! Chcę czuć, że żyję! Że ktoś mnie widzi! Że jestem ważna!
Zamilkłem. Nagle poczułem się mały i bezradny. Przypomniałem sobie nasze początki — jak śmialiśmy się do łez na przystanku tramwajowym podczas ulewy, jak planowaliśmy wspólne podróże po Europie… Gdzie to wszystko się podziało?
Mięso leżało na blacie jak wyrzut sumienia. Wziąłem głęboki oddech.
— Przepraszam — powiedziałem cicho. — Chciałem dobrze.
Bogumiła podeszła do mnie i dotknęła mojej dłoni.
— Wiem. Ale czasem mam wrażenie, że już nie potrafimy ze sobą rozmawiać…
W tej chwili zadzwonił telefon. Spojrzałem na wyświetlacz: „Mama”.
— Odbierz — szepnęła Bogumiła.
Wyszedłem do przedpokoju i odebrałem połączenie.
— Cześć synku! Jak tam u was? — zapytała mama swoim pogodnym głosem.
— Dobrze… To znaczy… Nie wiem — odpowiedziałem szczerze.
— Coś się stało?
Zawahałem się przez chwilę.
— Chyba tak…
Mama milczała przez chwilę.
— Synku, czasem trzeba po prostu usiąść i posłuchać drugiej osoby. Nawet jeśli boli.
Rozłączyłem się i wróciłem do kuchni. Bogumiła stała przy oknie i patrzyła na sąsiadów wracających z zakupów.
— Moja mama mówi, że trzeba słuchać… Nawet jeśli boli — powiedziałem cicho.
Bogumiła uśmiechnęła się smutno.
— Twoja mama zawsze wie lepiej.
Usiedliśmy razem przy stole. Przez chwilę milczeliśmy.
— Pamiętasz naszą pierwszą randkę? — zapytałem nagle.
Bogumiła skinęła głową.
— Padał wtedy deszcz…
— I zgubiliśmy parasol…
Zaśmialiśmy się przez łzy. Poczułem ulgę.
Pieczeń wyszła sucha i przypalona. Zjedliśmy ją bez słowa, ale tego wieczoru po raz pierwszy od dawna rozmawialiśmy naprawdę szczerze. O marzeniach, o strachu przed przyszłością, o tym, co nas boli i czego nam brakuje.
Czasem myślę: czy naprawdę wystarczy jedna rozmowa, żeby wszystko naprawić? Czy można jeszcze odnaleźć tę gorącą miłość sprzed lat? A może trzeba nauczyć się kochać na nowo – mimo przypalonej pieczeni i codziennych rozczarowań?