Kiedy miłość gaśnie: Historia Kingi i Dominika

— Kocham kogoś innego i odchodzę — powiedział Dominik, patrząc mi prosto w oczy, jakby chciał się upewnić, że każde słowo wbije się we mnie jak nóż. Stałam przy kuchennym stole, w rękach trzymałam talerz z jego ulubioną zupą pomidorową. Przez chwilę miałam wrażenie, że czas się zatrzymał, a świat wokół mnie przestał istnieć.

Wieczorne światło delikatnie sączyło się przez firankę. Postawiłam na stole dwa talerze z kolacją i spojrzałam na zegarek. Ósma wieczorem. Dominik obiecał być o siódmej, ale jego obietnice w ostatnich miesiącach były warte grosza. Wybrałam numer męża – abonent niedostępny. Westchnęłam i schowałam jeden talerz do lodówki. Znowu kolacja w samotności. Z zewnątrz dobiegały odgłosy miasta – ktoś krzyczał na ulicy, gdzieś szczekał pies. W mieszkaniu panowała cisza, która bolała bardziej niż jakikolwiek hałas.

Dominik wrócił po dwudziestej pierwszej. Pachniał obcymi perfumami, a jego oczy były nieobecne. — Przepraszam, miałem spotkanie w pracy — rzucił bez przekonania, nawet na mnie nie patrząc. — Zimna kolacja czeka w lodówce — odpowiedziałam cicho, próbując ukryć drżenie głosu. Usiadł naprzeciwko mnie, wyjął telefon i zaczął pisać wiadomość. Przez chwilę miałam ochotę wyrwać mu ten telefon z ręki i roztrzaskać o ścianę.

— Dominik, możemy porozmawiać? — zapytałam, zbierając się na odwagę. Spojrzał na mnie z irytacją. — O czym? — O nas — odpowiedziałam, czując jak łzy napływają mi do oczu. — Kinga, nie teraz. Jestem zmęczony — rzucił i wyszedł do sypialni.

Tej nocy nie spałam. Leżałam w łóżku, słuchając jego spokojnego oddechu i zastanawiałam się, kiedy dokładnie nasze życie się rozpadło. Kiedy przestaliśmy być dla siebie ważni? Czy to moja wina? Czy mogłam coś zrobić inaczej?

Następnego dnia wróciłam wcześniej z pracy. W domu panował dziwny spokój. Na stole leżała kartka: „Musimy porozmawiać.” Serce zaczęło mi bić szybciej. Dominik siedział w salonie, patrzył przez okno na szare blokowisko.

— Kinga, nie chcę cię ranić, ale muszę być szczery — zaczął powoli. — Kocham kogoś innego i odchodzę. To nie twoja wina. Po prostu… już mnie tu nie ma.

Poczułam, jak świat usuwa mi się spod nóg. Chciałam krzyczeć, błagać go, żeby został, ale wiedziałam, że to nic nie da. — Kto to jest? — zapytałam cicho. — To nie ma znaczenia — odpowiedział zimno.

Wybiegłam z mieszkania i długo błąkałam się po mieście. Przypominałam sobie nasze wspólne chwile: pierwszy pocałunek na przystanku tramwajowym, ślub w małym kościele na Pradze, narodziny naszej córki Zosi… Jak mogliśmy to wszystko stracić?

Przez kolejne dni żyłam jak w transie. Dominik pakował swoje rzeczy, unikał mojego wzroku. Zosia pytała: — Mamo, dlaczego tata jest smutny? — Nie wiem, kochanie — odpowiadałam, tuląc ją mocno.

W piątkowy wieczór zadzwoniła do mnie teściowa, pani Helena. — Kinga, czy wszystko u was w porządku? Dominik nie odbiera telefonu… — Nie wiem, mamo Heleno — odpowiedziałam szczerze. — Chyba już nic nie będzie dobrze.

W sobotę Dominik miał zabrać ostatnie rzeczy i wyprowadzić się do niej – tej drugiej. Siedziałam z Zosią w kuchni, kiedy usłyszałam trzask drzwi i podniesione głosy na klatce schodowej. Wybiegłam na korytarz – zobaczyłam Dominika i jakiegoś mężczyznę szarpiących się przy windzie.

— Zostaw mnie! — krzyczał Dominik.
— Oddaj mi pieniądze! — wrzeszczał tamten.

Nagle usłyszałam huk – Dominik upadł na podłogę, uderzając głową o ścianę. Krew zaczęła sączyć się spod jego włosów. Zamarłam z przerażenia.

— Proszę zadzwonić po karetkę! — krzyknął ktoś z sąsiadów.

W szpitalu lekarze walczyli o jego życie przez kilka godzin. Siedziałam na zimnym plastikowym krześle pod salą operacyjną i modliłam się o cud – choć jeszcze kilka godzin wcześniej chciałam go znienawidzić za zdradę.

Dominik przeżył, ale doznał poważnego urazu głowy. Leżał nieprzytomny przez kilka dni. W tym czasie odwiedziła mnie ta druga kobieta – Marta.

— Kinga… Przepraszam cię za wszystko — powiedziała cicho, unikając mojego wzroku.
— Po co przyszłaś? Chcesz zobaczyć, jak wygląda rozbita rodzina? — syknęłam przez łzy.
— Nie chciałam tego… Myślałam, że on naprawdę cię już nie kocha… Nie wiedziałam, że to tak boli…

Patrzyłyśmy na siebie przez chwilę w milczeniu. W jej oczach zobaczyłam strach i żal – może nawet większy niż mój.

Po tygodniu Dominik się obudził. Był słaby i zagubiony.
— Kinga… Co się stało? Gdzie jestem?
— W szpitalu. Miałeś wypadek.
— Zosia…? Ty…?
— Jesteśmy tutaj.

Przez kolejne tygodnie opiekowałam się nim razem z Martą – choć każda z nas miała złamane serce. Dominik był inny – cichy, pokorny, jakby nagle zrozumiał wartość tego, co stracił.

Pewnego wieczoru usiedliśmy razem przy jego łóżku.
— Przepraszam was obie — wyszeptał ze łzami w oczach. — Byłem głupi… Myślałem tylko o sobie…

Nie odpowiedziałam nic. W moim sercu walczyły gniew i współczucie.

Po wyjściu ze szpitala Dominik zamieszkał sam – ani ze mną, ani z Martą. Zosia odwiedzała go w weekendy. Ja próbowałam poukładać swoje życie na nowo – nauczyć się być samodzielną kobietą i matką.

Czasem zastanawiam się: czy można wybaczyć zdradę? Czy cierpienie naprawdę czegoś nas uczy? A może po prostu zostawia blizny, które nigdy się nie zagoją?

Może wy też kiedyś musieliście wybierać między dumą a miłością? Co byście zrobili na moim miejscu?