„Kiedyś byłam tylko córką, potem żoną. Ale kiedy stałam się nikim?” – Historia Marty z warszawskiego blokowiska
„Marta, znowu zaspałaś? Zosia musi zjeść śniadanie przed szkołą!” – głos mojej teściowej rozbrzmiewał w słuchawce, zanim jeszcze otworzyłam oczy. Była 6:12 rano, a ja czułam się, jakbym nie spała wcale. Obok mnie Andrzej, mój mąż, przewracał się na drugi bok, nieświadomy ani mojego zmęczenia, ani tego, że świat już dawno zaczął się kręcić.
– Marta, słyszysz mnie? – dopytywała teściowa, jakby mogła mnie zmusić do życia samą siłą woli.
– Słyszę, słyszę – wybełkotałam, próbując nie płakać już na dzień dobry.
Zosia, nasza ośmioletnia córka, spała jeszcze w swoim pokoju. Wstałam, bo musiałam. W kuchni czekał na mnie bałagan po wczorajszej kolacji – Andrzej obiecał posprzątać, ale jak zwykle „zapomniał”. Zrobiłam kawę, włączyłam czajnik na herbatę dla Zosi i zaczęłam szykować kanapki. Wtedy Andrzej wszedł do kuchni, ziewając szeroko.
– Zrobisz mi też kawę? – zapytał, jakby to było oczywiste.
– Może sam sobie zrobisz? – odpowiedziałam ostrzej, niż zamierzałam.
Spojrzał na mnie zaskoczony. – Co ci jest?
– Nic – skłamałam. – Po prostu jestem zmęczona.
Nie odpowiedział. Usiadł przy stole i zaczął przeglądać telefon. Przez chwilę miałam ochotę rzucić w niego kubkiem, ale powstrzymałam się. Zosia przyszła do kuchni, przytuliła mnie i zapytała cicho:
– Mamo, dlaczego jesteś smutna?
Poczułam łzy pod powiekami. – Nie jestem smutna, kochanie. Po prostu trochę zmęczona.
Zosia uwierzyła, Andrzej nie zwrócił uwagi. Teściowa zadzwoniła jeszcze dwa razy tego ranka – raz, żeby przypomnieć o lekcjach Zosi, drugi raz, żeby zapytać, czy Andrzej zjadł śniadanie.
Tak wyglądały moje poranki od lat. Kiedyś myślałam, że to normalne. Że każda kobieta tak ma. Ale od pewnego czasu zaczęłam się dusić.
Pamiętam, jak poznałam Andrzeja. Był zabawny, czarujący, miał plany na przyszłość. Mówił, że chce podróżować, że razem będziemy zdobywać świat. Po ślubie wszystko się zmieniło. Najpierw pojawiła się Zosia, potem kredyt na mieszkanie w bloku na Ursynowie. Andrzej coraz częściej wracał późno z pracy, a ja zostawałam sama z dzieckiem i domem.
Teściowa mieszkała piętro wyżej. Była wszędzie – w mojej kuchni, w moich decyzjach, w moich myślach. „Marta, nie tak się robi rosół”, „Marta, Zosia powinna mieć cieplejszą czapkę”, „Marta, Andrzej jest zmęczony, nie denerwuj go”.
Próbowałam rozmawiać z mężem. – Andrzej, czuję się jak służąca w tym domu. Może byś mi czasem pomógł?
– Przesadzasz – odpowiadał. – Przecież pracuję. Ty masz więcej czasu.
Więcej czasu? Praca na pół etatu w bibliotece, dom, dziecko, teściowa na głowie. Wieczorami tłumaczyłam teksty na zlecenie, żeby starczyło na rachunki. Andrzej nie widział problemu.
Pewnego dnia wróciłam do domu wcześniej. Usłyszałam rozmowę Andrzeja z jego matką.
– Marta znowu narzeka? – pytała teściowa.
– Ona taka jest. Wszystko jej przeszkadza – odpowiedział Andrzej.
Zamarłam. Poczułam się przezroczysta. Jakby mnie nie było.
Wieczorem próbowałam z nim rozmawiać.
– Andrzej, czy ty mnie jeszcze kochasz?
Spojrzał na mnie zdziwiony. – O co ci chodzi? Przecież jesteśmy razem.
– Ale czy jesteśmy szczęśliwi?
Wzruszył ramionami. – Ty zawsze coś wymyślasz.
Tej nocy nie spałam. Przewracałam się z boku na bok, słysząc w głowie głos matki: „Nie pozwól, żeby cię zadeptali”.
Następnego dnia teściowa przyszła bez zapowiedzi. Przyniosła ciasto i zaczęła sprzątać kuchnię.
– Marta, powinnaś bardziej dbać o Andrzeja. On tyle pracuje.
– A ja? – zapytałam cicho.
Spojrzała na mnie z dezaprobatą. – Ty masz wszystko. Mąż, dziecko, mieszkanie.
Wtedy coś we mnie pękło. Zaczęłam płakać przy niej, przy Zosi, przy Andrzeju. Nie mogłam już udawać.
Przez kolejne dni chodziłam jak cień. Zosia tuliła się do mnie częściej niż zwykle. Andrzej unikał rozmów. Teściowa przynosiła coraz więcej rad i coraz mniej zrozumienia.
W końcu spakowałam walizkę. Zosia patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami.
– Mamo, dokąd idziesz?
– Muszę odpocząć, kochanie. Ale wrócę po ciebie.
Zadzwoniłam do mojej przyjaciółki, Kasi. Przyjęła mnie bez słowa. Przez pierwsze dni płakałam bez przerwy. Kasia robiła mi herbatę i powtarzała: „Marta, zasługujesz na coś więcej”.
Andrzej dzwonił. Pisał wiadomości: „Wróć”, „Zosia tęskni”. Teściowa przysyłała mi SMS-y: „Nie zostawia się rodziny”.
Ale ja już nie mogłam wrócić do tamtego życia.
Znalazłam pracę na cały etat w księgarni. Wynajęłam małe mieszkanie na Ochocie. Zosia spędzała ze mną weekendy. Uczyłyśmy się razem gotować, chodziłyśmy do kina, śmiałyśmy się z byle czego.
Czasem w nocy budziłam się z poczuciem winy. Czy zrobiłam dobrze? Czy nie skrzywdziłam Zosi? Czy Andrzej kiedyś zrozumie?
Ale potem patrzyłam na siebie w lustrze i widziałam kobietę, która wreszcie zaczęła żyć dla siebie.
Może wy mi powiecie: czy lepiej być samą niż nikim? Ile można czekać, aż ktoś zacznie cię widzieć naprawdę?