Kot mówił do niej „córeczko”, a była jego żoną: dramat, który zaczął się od żartu
– No powiedz coś, córeczko! – usłyszałam nagle głos mojego męża, a cała sala wybuchła śmiechem. Siedzieliśmy przy długim stole w drewnianym pensjonacie w Zakopanem, gdzie spędzaliśmy majówkę ze znajomymi. Było gwarno, ciepło, pachniało oscypkiem i świeżym chlebem. Wszyscy byliśmy trochę podpici, rozluźnieni, a ja – jak zwykle – próbowałam nie rzucać się w oczy. Ale wtedy Michał, mój mąż, postanowił zrobić sobie żart.
– No, córeczko, opowiedz wszystkim, jak tata cię wychował! – dodał, a jego przyjaciel Bartek aż opluł się piwem ze śmiechu.
Poczułam, jak robi mi się gorąco na twarzy. Wszyscy patrzyli na mnie z rozbawieniem, a ja nie wiedziałam, co powiedzieć. Przez chwilę próbowałam się uśmiechnąć, ale w środku czułam tylko wstyd i złość. Przecież jestem jego żoną, a nie dzieckiem! Michał zawsze miał specyficzne poczucie humoru, ale nigdy nie posuwał się tak daleko przy ludziach.
– Michał, przestań – powiedziałam cicho, ale on tylko machnął ręką.
– Oj tam, nie obrażaj się! – rzucił lekko. – Przecież wszyscy wiedzą, że żartuję.
Ale nikt nie wiedział, jak bardzo mnie to zabolało. Od początku naszego związku Michał lubił „żartować” z tego, że jestem od niego młodsza o siedem lat. Czasem mówił do mnie „mała”, czasem „dziewczynka”, ale „córeczka” przy ludziach? To już było za dużo.
Wieczorem, kiedy wszyscy poszli spać albo na papierosa przed dom, zostałam sama w kuchni. Zmywałam talerze i próbowałam nie płakać. Nagle weszła teściowa – pani Helena. Zawsze była chłodna, ale tego wieczoru miała w oczach coś dziwnego.
– Nie przesadzaj, Marto – powiedziała bez przywitania. – Michał zawsze był duszą towarzystwa. Ty powinnaś być dumna, że cię tak lubi.
Zamurowało mnie. Czy naprawdę nikt nie widzi, że to nie jest śmieszne? Że to mnie upokarza?
– Pani Heleno, to nie jest kwestia lubienia – odpowiedziałam drżącym głosem. – Po prostu nie chcę być traktowana jak dziecko.
Wzruszyła ramionami i wyszła. Zostałam sama z poczuciem winy, że może rzeczywiście przesadzam. Może powinnam mieć więcej dystansu? Ale przecież to nie pierwszy raz, kiedy Michał przekracza granice.
Następnego dnia rano Michał zachowywał się tak, jakby nic się nie stało. Przy śniadaniu znów rzucał żarty, a ja czułam się coraz bardziej niewidzialna. W pewnym momencie Bartek zapytał:
– Ej, Martuś, a jak to jest być żoną własnego taty?
Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Michał spojrzał na mnie z rozbawieniem, ale ja już nie wytrzymałam.
– To nie jest śmieszne! – krzyknęłam i wybiegłam z jadalni.
Zamknęłam się w łazience i płakałam długo. W głowie miałam tylko jedno pytanie: dlaczego osoba, którą kocham, robi mi coś takiego? Czy naprawdę jestem dla niego tylko zabawną maskotką?
Po powrocie do Warszawy przez kilka dni nie rozmawialiśmy ze sobą. Michał próbował mnie przepraszać, ale robił to w swoim stylu:
– No weź, przecież wiesz, że cię kocham. Przestań się obrażać o głupoty.
Ale to nie były głupoty. Zaczęłam się zastanawiać, czy naprawdę chcę być z kimś, kto nie widzi moich uczuć. Kto nie potrafi mnie obronić nawet przed własną matką.
Pewnego wieczoru usiedliśmy razem w kuchni. Michał patrzył na mnie zmęczonym wzrokiem.
– Marto, powiedz mi wprost: o co ci chodzi? Przecież to tylko żarty.
Spojrzałam mu w oczy i powiedziałam:
– Chodzi o szacunek. O to, że nie chcę być twoją córeczką. Chcę być twoją żoną. Partnerką. Kimś, kogo traktujesz poważnie.
Przez chwilę milczał. Potem spuścił głowę.
– Nie wiedziałem, że aż tak cię to boli…
– Bo nigdy nie pytałeś – odpowiedziałam cicho.
Od tamtej pory Michał stara się bardziej uważać na słowa. Ale ja już wiem, że pewnych ran nie da się tak łatwo zagoić. Czasem patrzę na niego i zastanawiam się, czy naprawdę mnie rozumie. Czy można odbudować zaufanie po czymś takim? Czy miłość wystarczy, żeby zapomnieć o upokorzeniu?
Może to ja jestem zbyt wrażliwa? A może każdy z nas ma prawo do granic, których nie wolno przekraczać nawet dla żartu? Co wy byście zrobili na moim miejscu?