Między miłością a prawdą: Historia Oli i Wojtka

— Chociaż komuś się przydałaś — usłyszałam za plecami, kiedy kroiłam chleb w kuchni. Głos Zofii Antonówny był zimny jak lód, a jej spojrzenie przeszywało mnie na wskroś. Zadrżałam, choć w domu było ciepło od pieca kaflowego. — Nie potrzebujesz mojego syna, on ci życie zrujnuje.

Odwróciłam się powoli, z nożem w ręku, jakbym miała się bronić. — To nieprawda, Zofio Antonówno! Dlaczego tak mówisz o Wojtku? Przecież to twoje jedyne dziecko!

Zofia spojrzała na mnie z mieszaniną żalu i pogardy. — Właśnie dlatego cię ostrzegam. Znam swojego syna zbyt dobrze, żeby wątpić w swoje słowa.

Wyszła powoli z kuchni, zostawiając mnie samą przy stole. Słyszałam jeszcze jej ciężkie kroki na korytarzu i trzask drzwi do swojego pokoju. Usiadłam na krześle, próbując złapać oddech. W głowie dudniły mi jej słowa: „on ci życie zrujnuje”. Czy naprawdę mogła mieć rację?

Wojtek był dla mnie wszystkim. Poznaliśmy się na studiach w Krakowie, kiedy jeszcze wierzyłam, że świat stoi przede mną otworem. On pierwszy zobaczył we mnie coś więcej niż tylko dziewczynę z małego miasteczka pod Tarnowem. To on powiedział mi kiedyś: „Olu, jesteś wyjątkowa. Ktoś w końcu cię docenił”. Wtedy poczułam się ważna, potrzebna, jakby moje życie miało sens.

Ale teraz siedziałam w kuchni jego rodzinnego domu w Nowym Sączu i czułam się jak intruz. Zofia Antonówna nigdy mnie nie zaakceptowała. Od początku dawała mi do zrozumienia, że nie jestem wystarczająco dobra dla jej syna. „Jesteś tylko nauczycielką” — mówiła z przekąsem, jakby to było coś gorszego niż bycie księgową w urzędzie miasta.

Wojtek wrócił późnym wieczorem. Był zmęczony po pracy w warsztacie samochodowym, ale uśmiechnął się do mnie ciepło. — Coś się stało? — zapytał, widząc moją minę.

— Twoja mama… znów mówiła o nas — odpowiedziałam cicho.

Westchnął ciężko i usiadł obok mnie. — Nie przejmuj się nią. Ona zawsze taka była. Nigdy nikogo nie zaakceptowała, nawet mojego ojca.

— Ale to boli, Wojtek. Czuję się tu obca. Jakby nikt mnie nie chciał.

Objął mnie ramieniem i pocałował w czoło. — Ja cię chcę. I to się liczy.

Chciałam mu wierzyć, naprawdę chciałam. Ale z każdym dniem czułam się coraz bardziej samotna. Zofia Antonówna potrafiła być okrutna w drobnych gestach: nie zostawiała mi miejsca przy stole, krytykowała moje gotowanie, wytykała błędy w rozmowie z sąsiadkami. Czasem miałam wrażenie, że robi to specjalnie przy Wojtku, żeby zobaczyć jego reakcję.

Pewnego dnia nie wytrzymałam i wybuchłam płaczem przy śniadaniu. — Nie mogę tak dłużej! — krzyknęłam. — Albo coś się zmieni, albo wyjeżdżam!

Wojtek spojrzał na mnie bezradnie. — Olu… Proszę cię…

Zofia Antonówna tylko wzruszyła ramionami. — Mówiłam ci, Wojtku. Ona nie jest dla ciebie.

Wybiegłam z domu i długo chodziłam po okolicznych polach, próbując zebrać myśli. Czy naprawdę byłam aż tak bezwartościowa? Czy moja miłość do Wojtka była błędem?

Wieczorem wróciłam do domu i zastałam Wojtka siedzącego przy stole z głową w dłoniach.

— Przepraszam cię — powiedział cicho. — Nie umiem postawić się matce. Boję się jej… zawsze się bałem.

Usiadłam naprzeciwko niego i spojrzałam mu prosto w oczy.

— Kocham cię, Wojtek. Ale nie mogę żyć w ciągłym strachu i upokorzeniu. Musimy coś zmienić.

Przez kolejne tygodnie próbowaliśmy rozmawiać z Zofią Antonówną. Bez skutku. Każda próba kończyła się kłótnią lub jej milczeniem pełnym pogardy.

W końcu podjęliśmy decyzję: wyprowadzamy się do Krakowa. Wynajęliśmy małe mieszkanie na obrzeżach miasta. Myślałam, że teraz wszystko się ułoży.

Ale Wojtek nie potrafił odnaleźć się w nowym miejscu. Tęsknił za domem, za matką, za warsztatem ojca, który prowadził od lat. Coraz częściej wracał do Nowego Sącza pod pretekstem pomocy matce przy remoncie domu czy naprawie samochodu.

Zaczęliśmy się oddalać od siebie. Ja miałam swoją pracę w szkole i nowych znajomych, on coraz częściej znikał na całe weekendy.

Pewnego dnia znalazłam wiadomość na jego telefonie: „Tęsknię za tobą, synku. Wróć do domu”.

Zrozumiałam wtedy, że nigdy nie będę dla niego najważniejsza. Że zawsze będzie wybierał matkę ponad mnie.

Podjęłam decyzję: wracam do siebie, do Tarnowa. Spakowałam rzeczy i zostawiłam mu list:

„Wojtku,
Kocham cię, ale nie mogę walczyć z twoją przeszłością i twoją matką. Potrzebuję kogoś, kto postawi mnie na pierwszym miejscu.
Ola”

Minęły dwa lata od tamtego dnia. Czasem spotykam Wojtka na rynku w Nowym Sączu, kiedy odwiedzam znajomych. Uśmiechamy się do siebie smutno, ale już nic nas nie łączy.

Często zastanawiam się: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy naprawdę byłam tylko kimś „przydatnym”? A może po prostu nie zasłużyłam na prawdziwą miłość?

Czy warto walczyć o kogoś za wszelką cenę? A może czasem trzeba pozwolić sobie odejść i zacząć żyć dla siebie?