„Moja córka nie chce mnie na własnym ślubie. Czy naprawdę zawiodłam jako matka?”
– Mamo, proszę cię… Nie chcę, żebyś była na moim ślubie. – Zosia nie patrzyła mi w oczy. Jej głos drżał, a dłonie nerwowo bawiły się pierścionkiem, który dostała ode mnie na osiemnaste urodziny. Siedziałyśmy naprzeciwko siebie w jej ciasnej kuchni, gdzie kiedyś razem piekłyśmy szarlotkę i śmiałyśmy się do łez z moich nieudanych prób robienia bezy.
Poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi serce z piersi i rzucił je na zimną podłogę. – Zosiu… jak to? – wyszeptałam, czując, że zaraz się rozpłaczę. – Przecież jesteś moją jedyną córką. Przez całe życie byłam przy tobie…
Zosia odsunęła krzesło i wstała. – Mamo, ja wiem, ale… Radek nie chce cię widzieć. Mówi, że ciągle go oceniasz, że jesteś dla niego niemiła. Ja… ja nie chcę kłótni na własnym ślubie.
Przez chwilę nie mogłam złapać tchu. Przypomniałam sobie nasze wspólne zakupy w Galerii Krakowskiej, kiedy wybierałyśmy sukienki na studniówkę. Nasze sekrety, które szeptałyśmy sobie do ucha pod kocem, gdy tata chrapał w drugim pokoju. Byłam dla niej bardziej przyjaciółką niż matką – tak mi się wydawało.
– Zosiu, przecież ja tylko chcę dla ciebie dobrze – powiedziałam cicho. – Ten Radek… on nie jest dla ciebie odpowiedni. Widzisz sama, jak się zachowuje. Pamiętasz, jak ostatnio na obiedzie u nas wyśmiał twoje plany o doktoracie? Jakby twoje marzenia były nic niewarte!
Zosia zacisnęła usta. – On po prostu żartował. Ty zawsze wszystko wyolbrzymiasz. Nie możesz zaakceptować, że wybrałam kogoś innego niż ty byś chciała.
– To nie tak…
– Właśnie tak! – przerwała mi ostro. – Odkąd go poznałam, ciągle go krytykujesz. Że za mało zarabia, że nie ma ambicji, że mieszka z matką…
– Bo się o ciebie martwię! – krzyknęłam nagle, sama zaskoczona siłą własnego głosu. – Chcę, żebyś była szczęśliwa!
– Ale ja jestem szczęśliwa! – Zosia spojrzała na mnie z rozpaczą w oczach. – Tylko ty tego nie widzisz.
Wybiegła z kuchni, trzaskając drzwiami do łazienki. Siedziałam przez chwilę w ciszy, słysząc tylko szum wody i własne łkanie.
Kiedy wróciłam do domu, mąż spojrzał na mnie pytająco. – I co? Pogodziłyście się?
Pokręciłam głową i opadłam na kanapę. – Ona nie chce mnie na ślubie, Piotrze…
Objął mnie ramieniem. – Daj jej czas. Może jeszcze zmieni zdanie.
Ale dni mijały, a Zosia nie dzwoniła. Widziałam tylko zdjęcia z próbnych przymiarek sukni ślubnej na Facebooku – uśmiechnięta z koleżankami, Radek obok niej z dumną miną. Mnie tam nie było.
Próbowałam rozmawiać z jej ojcem:
– Może powinniśmy porozmawiać z Radkiem? – zaproponowałam.
Piotr westchnął ciężko. – On cię nie lubi, Marysiu. I chyba nigdy nie polubi.
– Ale dlaczego? Co ja mu zrobiłam?
– Może za bardzo ingerujesz w ich życie? Zosia jest dorosła…
Poczułam się zdradzona nawet przez własnego męża. Czy naprawdę byłam aż taką matką-kwoką? Przecież chciałam tylko chronić córkę przed błędami…
W pracy nie mogłam się skupić. Koleżanka z biura, Anka, zauważyła moje rozkojarzenie.
– Co się dzieje?
Opowiedziałam jej wszystko przy kawie w kuchni.
– Wiesz… moja mama też nigdy nie zaakceptowała mojego męża – powiedziała cicho Anka. – Przez lata się nie odzywałyśmy. Teraz żałuję.
Te słowa dźwięczały mi w głowie przez całą noc.
W końcu zebrałam się na odwagę i napisałam do Zosi wiadomość:
„Zosiu, przepraszam za wszystko. Kocham cię i chcę twojego szczęścia. Jeśli naprawdę nie chcesz mnie na ślubie, uszanuję to. Ale pamiętaj – zawsze będę twoją mamą.”
Odpisała dopiero po dwóch dniach:
„Mamo, dziękuję za zrozumienie. Może kiedyś wszystko się ułoży.”
Nie spałam tej nocy ani minuty. Przewracałam się z boku na bok, myśląc o tym, gdzie popełniłam błąd. Czy powinnam była mniej krytykować Radka? Czy za bardzo chciałam kontrolować życie Zosi?
W dniu ślubu siedziałam sama w kuchni z kubkiem kakao i patrzyłam na stare zdjęcia: Zosia jako mała dziewczynka w różowej sukience, Zosia na studiach z dyplomem w ręku… Zosia szczęśliwa.
Nie było mnie tam tego dnia, gdy mówiła „tak”.
Wieczorem zadzwoniła moja siostra:
– Marysiu… musisz dać jej dorosnąć po swojemu. Czasem trzeba pozwolić dzieciom popełniać własne błędy.
Płakałam długo tej nocy.
Dziś mijają trzy miesiące od ślubu Zosi. Nie widziałyśmy się od tamtej rozmowy w jej kuchni. Czasem pisze krótkie wiadomości: „U mnie ok”, „Jestem zajęta”, „Może spotkamy się za jakiś czas”.
Ciągle pytam siebie: czy naprawdę zawiodłam jako matka? Czy można kochać za bardzo? A może czasem trzeba po prostu odpuścić i pozwolić dziecku odejść swoją drogą?
Czy wy też kiedyś musieliście wybierać między własnym szczęściem a szczęściem dziecka? Jak pogodzić się z tym, że nasze dzieci dorastają i wybierają inaczej niż byśmy chcieli?