Moja teściowa zatruwała mi życie przez lata. Teraz sama doświadcza tego, co robiła innym…

– Znowu przyszłaś w tych butach do domu? – głos pani Haliny przeszył ciszę jak nóż. Stałam w przedpokoju, z siatkami pełnymi zakupów, a ona patrzyła na mnie z pogardą, jakby każdy mój ruch był zamachem na jej porządek świata.

– Przepraszam, zapomniałam… – zaczęłam nieśmiało, zdejmując buty. Michał, mój mąż, siedział w salonie i udawał, że nie słyszy. To był nasz codzienny rytuał: ja i teściowa w jednym domu, on pośrodku, zawsze neutralny, zawsze wycofany.

Nie tak wyobrażałam sobie małżeństwo. Kiedy dwanaście lat temu wychodziłam za Michała, byłam pewna, że stworzymy własny dom – ciepły, pełen śmiechu i wzajemnego wsparcia. Ale życie napisało inny scenariusz. Po śmierci teścia Halina została sama i Michał nie potrafił odmówić jej pomocy. Zamieszkała z nami „na chwilę”, która trwa już dziewięć lat.

Na początku starałam się być wyrozumiała. Rozumiałam jej ból po stracie męża, samotność i lęk przed starością. Ale z czasem jej obecność zaczęła mnie przytłaczać. Każdy mój krok był komentowany: „Nie tak się gotuje rosół”, „Twoja matka cię tego nie nauczyła?”, „Michał zawsze lubił porządek, odkąd tu mieszkasz, wszystko się zmieniło”.

Najgorsze były święta. W Wigilię Halina rozstawiała talerze według własnego uznania i patrzyła na mnie z wyższością, kiedy próbowałam wprowadzić choćby odrobinę własnych tradycji. Kiedy urodziła się nasza córka Zosia, sytuacja tylko się pogorszyła.

– Dziecko powinno spać na brzuchu! – krzyczała przez zamknięte drzwi sypialni.
– Lekarka mówiła co innego… – odpowiadałam cicho.
– Lekarka! Co one tam wiedzą! Ja wychowałam troje dzieci i wszystkie żyją!

Michał milczał. Zawsze powtarzał: „To tylko mama, ona już taka jest”. Ale ja czułam się coraz bardziej osamotniona. Przestałam zapraszać znajomych do domu. Przestałam mówić o swoich problemach. Każda próba rozmowy kończyła się awanturą lub obrażaniem się Haliny na kilka dni.

Pewnego dnia wróciłam z pracy wcześniej niż zwykle. W kuchni usłyszałam rozmowę:
– Michałku, ty naprawdę jesteś szczęśliwy z tą swoją żoną? – pytała Halina.
– Mamo, proszę cię…
– Bo ja widzę, że ona cię ogranicza. Kiedyś byłeś taki radosny…

Serce mi zamarło. Weszłam do kuchni bez słowa. Michał spojrzał na mnie bezradnie. Chciałam krzyczeć, płakać, uciec. Ale tylko nalałam sobie wody i wyszłam.

Z czasem nauczyłam się ignorować drobne złośliwości. Ale kiedy Zosia zaczęła powtarzać teksty babci: „Mama nie umie gotować”, „Mama jest leniwa”, poczułam, że coś we mnie pęka.

Próbowałam rozmawiać z Michałem:
– Musimy coś zrobić. Ona mnie niszczy.
– To moja mama… Nie mogę jej wyrzucić na bruk.
– Ale ja nie mogę tak żyć!

Przez kilka miesięcy żyliśmy jak współlokatorzy. Michał coraz częściej wracał późno z pracy. Ja zamykałam się w pokoju z Zosią i płakałam po nocach.

Aż pewnego dnia Halina upadła w łazience. Złamała biodro. Trafiła do szpitala, potem na rehabilitację. Przez kilka tygodni dom był cichy jak nigdy wcześniej. Zosia zaczęła się uśmiechać, Michał częściej rozmawiał ze mną niż z telefonem.

Po powrocie Halina była inna. Słaba, zależna od naszej pomocy. Już nie komentowała wszystkiego złośliwie. Czasem patrzyła na mnie z dziwnym smutkiem w oczach.

Pewnego wieczoru usiadła obok mnie w kuchni.
– Wiem, że nie było ci ze mną łatwo – powiedziała cicho.
Zaskoczyła mnie tym wyznaniem.
– Chciałam dobrze… Ale chyba przesadziłam.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przez tyle lat marzyłam o tym, żeby usłyszeć choć jedno dobre słowo z jej ust.

Teraz to ona była bezradna. Potrzebowała mojej pomocy przy najprostszych czynnościach. Czułam satysfakcję? Może trochę… Ale bardziej żal i współczucie.

Michał zaczął dostrzegać to wszystko dopiero teraz.
– Przepraszam cię za mamę – powiedział pewnego wieczoru. – Za to, że cię nie broniłem.
Patrzyłam na niego długo w milczeniu.
– Może jeszcze nie jest za późno…

Dziś nasze życie wygląda inaczej. Halina jest cicha i pokorna. Czasem próbuję sobie przypomnieć tamtą kobietę sprzed lat – silną, apodyktyczną, pewną siebie. Teraz siedzi przy oknie i patrzy na świat z rezygnacją.

Czy to sprawiedliwe? Czy los naprawdę oddaje nam to, co wysyłamy innym? Czy powinnam jej wybaczyć i zacząć od nowa?

Czasem patrzę na nią i myślę: czy gdybym była na jej miejscu, postąpiłabym inaczej? Czy potrafiłabym przerwać ten łańcuch rodzinnych krzywd?