Nic nie jest takie, jakie się wydaje: Historia Magdaleny Zawadzkiej

— Pani doktor, ona znowu całą noc płakała i błagała, żebym ją wypuściła. Mówiła, że musi wrócić do domu, że jej córka na nią czeka… — Kinga ściszyła głos, rozglądając się nerwowo po pustym jeszcze korytarzu.

Poprawiłam czepek, czując, jak włosy wymykają się spod materiału. Zawsze tak było — kiedy byłam zdenerwowana, wszystko wydawało się wymykać spod kontroli.

— Dziękuję, Kinga. Zajmę się tym — odpowiedziałam chłodno, choć w środku czułam narastający niepokój. Chmielewska z piątej sali… Była tu od tygodnia. Diagnoza: ciężka depresja po śmierci męża. Ale coś mi w niej nie pasowało. Jej oczy były zbyt czujne, za bardzo obecne. Jakby grała rolę, której sama nie rozumiała.

Przed obchodem weszłam do jej sali. Siedziała na łóżku, skulona, z podkrążonymi oczami. Gdy mnie zobaczyła, wyprostowała się gwałtownie.

— Pani doktor… Proszę… Ja muszę wrócić do domu. Moja córka… Ona nie poradzi sobie beze mnie — wyszeptała drżącym głosem.

Usiadłam naprzeciwko niej, próbując złapać jej wzrok.

— Pani Anno, rozumiem pani troskę o córkę. Ale pani stan nadal wymaga leczenia. Proszę mi zaufać.

Wtedy spojrzała na mnie z takim bólem i desperacją, że przez chwilę poczułam ukłucie winy. Przypomniałam sobie własną matkę — też była kiedyś pacjentką tego oddziału. Też błagała o wypis. Ja wtedy byłam po drugiej stronie drzwi.

— Pani doktor, ja naprawdę nie jestem chora. To wszystko pomyłka… Oni mnie tu zamknęli przez pomyłkę! — Jej głos nagle stał się ostry, niemal histeryczny.

Zacisnęłam dłonie na notatniku. Ile razy już to słyszałam? Ale coś w jej spojrzeniu sprawiło, że zawahałam się.

— Kto panią tu przywiózł? — zapytałam spokojnie.

— Mój brat… On chce przejąć mieszkanie po mężu. Powiedział wszystkim, że zwariowałam po śmierci Pawła. Ale ja… ja tylko płakałam! Czy to grzech? Czy to znaczy, że jestem chora?

Poczułam znajome ukłucie w sercu. Sama kiedyś płakałam tygodniami po śmierci ojca. Moja rodzina też mówiła wtedy szeptem o „załamaniu nerwowym”.

— Porozmawiam z pani bratem — obiecałam, choć wiedziałam, że to może być trudne.

Po obchodzie zamknęłam się w gabinecie i zadzwoniłam pod numer kontaktowy z karty pacjentki. Odebrał mężczyzna o zimnym głosie.

— Dzień dobry, tu doktor Magdalena Zawadzka ze szpitala na Nowowiejskiej. Chciałabym porozmawiać o stanie pani Anny Chmielewskiej.

— Pani doktor, ona od dawna ma problemy psychiczne. Po śmierci męża przestała jeść, zamknęła się w domu, nie odbierała telefonów… Musiałem coś zrobić! — mówił szybko, jakby chciał mnie przekonać do swojej wersji wydarzeń.

— Rozumiem pana troskę, ale chciałabym się upewnić, że decyzja o hospitalizacji była słuszna. Czy była konsultacja z psychiatrą przed przyjęciem?

— Oczywiście! Wszystko zgodnie z procedurą — rzucił i rozłączył się bez pożegnania.

Coś mi tu nie grało. Przejrzałam dokumentację Anny jeszcze raz. Konsultacja psychiatryczna była podpisana przez lekarza spoza naszego szpitala — nazwisko nic mi nie mówiło. Zadzwoniłam pod podany numer gabinetu — nikt nie odbierał.

Wieczorem wróciłam do domu wyczerpana. W kuchni czekała na mnie moja matka — od lat mieszkała ze mną po tym, jak sama przeszła załamanie nerwowe.

— Znowu późno wróciłaś — powiedziała cicho, patrząc na mnie spod zmarszczonych brwi.

— Przepraszam, mamo. Miałam trudny dzień.

Usiadłyśmy razem przy stole. Matka nalała mi herbaty i przez chwilę milczałyśmy.

— Wiesz… czasem mam wrażenie, że ludzie zamykają innych w szpitalach tylko dlatego, że są niewygodni — powiedziała nagle.

Spojrzałam na nią zaskoczona.

— Co masz na myśli?

— Kiedy byłam młoda, moja siostra trafiła do szpitala psychiatrycznego tylko dlatego, że sprzeciwiła się ojcu. Wtedy nikt nie pytał kobiet o zdanie…

Te słowa nie dawały mi spokoju przez całą noc. Rano wróciłam do pracy z postanowieniem dowiedzenia się prawdy o Annie Chmielewskiej.

Zadzwoniłam do sądu rodzinnego i poprosiłam o informacje na temat sprawy opiekuńczej Anny. Okazało się, że jej brat już wystąpił o ubezwłasnowolnienie siostry i przejęcie opieki nad jej majątkiem.

Wróciłam na oddział i poprosiłam Annę na rozmowę w cztery oczy.

— Pani Anno… Czy jest ktoś jeszcze w rodzinie, kto może potwierdzić pani wersję wydarzeń? Może sąsiadka? Przyjaciółka?

Anna rozpłakała się.

— Moja córka ma dopiero dwanaście lat… Nie pozwolą jej zeznawać. A przyjaciółki… Po śmierci Pawła wszyscy się ode mnie odsunęli.

Poczułam bezsilność i gniew. Ile jeszcze kobiet trafiło tu przez rodzinne intrygi? Ile razy system zawodził tych najbardziej bezbronnych?

Zdecydowałam się działać — napisałam oficjalne pismo do sądu z prośbą o ponowną ocenę sytuacji rodzinnej Anny i zawieszenie procedury ubezwłasnowolnienia do czasu niezależnej opinii biegłego psychiatry.

Kilka dni później przyszło pismo z sądu: sprawa zostaje wstrzymana do czasu wyjaśnienia wszystkich okoliczności.

Anna siedziała na łóżku z nadzieją w oczach pierwszy raz od tygodni.

— Dziękuję pani doktor… Nikt nigdy wcześniej mi nie uwierzył — wyszeptała.

Patrzyłam na nią i myślałam o wszystkich tych historiach, które słyszałam przez lata pracy w szpitalu psychiatrycznym. O kobietach zamykanych za „histerię”, o mężczyznach uznanych za chorych tylko dlatego, że byli inni niż reszta rodziny.

Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Czy naprawdę potrafimy odróżnić prawdę od kłamstwa? Ile razy nasze decyzje są wynikiem uprzedzeń i strachu?

Może każdy z nas nosi w sobie jakąś tajemnicę, której inni nigdy nie poznają? I czy kiedykolwiek będziemy mieli odwagę spojrzeć prawdzie w oczy?