Nieodbita impreza – historia jednej nocy, która zmieniła wszystko

Gdy tylko usłyszałam trzask tłuczonego szkła i czyjś wrzask za ścianą, wiedziałam, że tej nocy nie zasnę. Mój blok na warszawskim Ursynowie zwykle tonął w ciszy – tu ludzie wracali z pracy, zamykali się w swoich mieszkaniach i udawali, że nie widzą się na klatce. Ale tej nocy wszystko było inne. Muzyka dudniła tak, że szklanki drżały na moim stole. Spojrzałam na zegarek – 22:47. Wstałam z łóżka, narzuciłam szlafrok i podeszłam do drzwi.

– Mamo, co robisz? – zapytał zaspany głos mojej córki, Julki, która właśnie wróciła z zajęć na uczelni.

– Ktoś urządził balangę u sąsiadów. Idę zobaczyć, czy wszystko w porządku – odpowiedziałam, próbując brzmieć spokojnie. Ale w środku czułam narastający niepokój.

Za drzwiami spotkałam panią Zofię z piętra wyżej. Miała na sobie puchowy płaszcz i kapcie.

– Pani Marto, słyszała pani? To chyba u tej nowej, co się niedawno wprowadziła. – Zofia ściszyła głos. – Podobno sama wychowuje syna.

– Może coś się stało? – zaproponowałam, choć sama nie wierzyłam w przypadek.

Zeszłyśmy piętro niżej. Drzwi do mieszkania numer 14 były lekko uchylone. Z wnętrza dobiegały śmiechy, przekleństwa i dźwięk rozbijanych butelek. Zofia spojrzała na mnie z przerażeniem.

– Może zadzwonić na policję? – szepnęła.

Ale zanim zdążyłam odpowiedzieć, drzwi otworzyły się szeroko i stanęła w nich młoda kobieta o rozmazanym makijażu i oczach czerwonych od płaczu.

– Czego chcecie?! – wrzasnęła. – To moja sprawa!

Za jej plecami zobaczyłam chłopaka w dresie, który trzymał w ręku butelkę wódki i śmiał się do rozpuku.

– Proszę pani, czy wszystko w porządku? – zapytałam ostrożnie.

Kobieta spojrzała na mnie z pogardą.

– W porządku? Nic tu nie jest w porządku! Ale to nie wasza sprawa! – zatrzasnęła drzwi z hukiem.

Zofia złapała mnie za ramię.

– Marta, ja się boję… Może naprawdę zadzwonić po policję?

Wróciłam do mieszkania roztrzęsiona. Julka czekała na mnie w kuchni.

– I co? – spytała cicho.

– Lepiej nie pytaj. Tam jest jakaś awantura. Może powinnam zadzwonić po pomoc…

Ale nie zdążyłam podjąć decyzji. Po chwili rozległo się głośne pukanie do naszych drzwi. Otworzyłam ostrożnie – przede mną stał chłopak z imprezy.

– Ma pani może trochę lodu? Bo koleżanka się skaleczyła… – wymamrotał.

Podałam mu woreczek z lodem i zamknęłam drzwi szybciej niż zwykle. Przez całą noc nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły mi się pytania: kim są ci ludzie? Skąd ta dziewczyna? I dlaczego jej syna nigdy nie widziałam?

Następnego dnia rano spotkałam Zofię na klatce.

– Dzwoniłam na policję – wyszeptała mi do ucha. – Przyjechali po północy. Podobno nikogo już nie było poza tą dziewczyną i jej synem. Ale ona wyglądała jak cień człowieka.

W pracy nie mogłam się skupić. Wciąż myślałam o tej kobiecie. Po południu postanowiłam zapukać do jej drzwi. Otworzył mi chłopiec – może dziesięcioletni, blady jak ściana.

– Mama śpi – powiedział cicho.

– Czy wszystko w porządku? Potrzebujecie czegoś?

Chłopiec tylko pokręcił głową i zamknął drzwi bez słowa.

Wieczorem zadzwonił mój brat, Paweł.

– Słyszałem o tej imprezie u was w bloku. Mama już plotkuje po całej rodzinie, że mieszkasz w patologii! – zaśmiał się szyderczo.

– Paweł, to nie jest śmieszne! Tam jest dziecko! Może powinniśmy coś zrobić?

– Daj spokój, Marta. Nie mieszaj się. Każdy ma swoje problemy.

Ale ja nie mogłam przestać myśleć o tej rodzinie. Przypomniało mi się moje własne dzieciństwo – ojciec pijak, matka wiecznie zapracowana, a ja zamknięta w pokoju ze słuchawkami na uszach, żeby nie słyszeć awantur za ścianą.

Następnego dnia rano spotkałam chłopca pod sklepem spożywczym.

– Cześć – zagadnęłam delikatnie. – Jak masz na imię?

– Igor – odpowiedział cicho.

– Igorze, jeśli będziesz czegoś potrzebował… możesz zawsze przyjść do mnie albo do mojej córki Julki, dobrze?

Chłopiec skinął głową i uciekł bez słowa.

Wieczorem znów usłyszałam hałas za ścianą. Tym razem były to ciche szlochy i stłumione krzyki. Nie wytrzymałam – zapukałam do drzwi sąsiadki. Otworzyła mi zapuchnięta od płaczu kobieta.

– Przepraszam… Nie chciałam nikomu przeszkadzać… – wyszeptała.

– Proszę pani… Może potrzebuje pani pomocy? Może herbaty? Albo po prostu rozmowy?

Kobieta spojrzała na mnie z niedowierzaniem i nagle wybuchła płaczem.

– Ja już nie mam siły… On mnie zostawił… Zostałam sama z Igorem… A rodzina odwróciła się ode mnie… Wszyscy myślą, że jestem nikim…

Wpuściła mnie do środka. Mieszkanie wyglądało jak po przejściu huraganu: potłuczone szkło, przewrócone krzesło, resztki jedzenia na stole. Usiadłyśmy razem na kanapie.

– Nazywam się Marta – przedstawiłam się cicho.

– Ja jestem Karolina… Przepraszam za ten bałagan… Za wszystko…

Przez godzinę słuchałam jej historii: mąż hazardzista zostawił ją z długami, rodzina odwróciła się od niej po tym jak poprosiła o pomoc finansową. Próbowała sobie radzić sama, ale samotność i bezradność ją przerosły. Impreza była próbą ucieczki od rzeczywistości – znajomi męża przyszli bez zaproszenia i zostawili po sobie tylko bałagan i jeszcze większy smutek.

Wróciłam do siebie późno w nocy. Julka czekała na mnie z kubkiem herbaty.

– I co teraz zrobisz? – spytała poważnie.

– Nie wiem… Ale wiem jedno: nikt nie powinien być sam ze swoim cierpieniem.

Od tamtej nocy zaczęłyśmy z Julią odwiedzać Karolinę i Igora coraz częściej. Pomagałyśmy im sprzątać mieszkanie, przynosiłyśmy obiady i rozmawiałyśmy godzinami o wszystkim i o niczym. Z czasem Karolina zaczęła odzyskiwać siły – znalazła pracę jako sprzątaczka w pobliskim przedszkolu, Igor zaczął lepiej radzić sobie w szkole.

Ale nie wszyscy sąsiedzi patrzyli na nas przychylnie. Pani Zofia rozpowiadała plotki o „patologii” na naszym piętrze, a mój brat Paweł coraz częściej dzwonił z pretensjami:

– Po co się mieszasz? To nie twoja sprawa! Jeszcze cię w coś wciągną!

A ja wiedziałam swoje: czasem jedno dobre słowo może uratować komuś życie.

Dziś minął rok od tamtej nocy. Karolina wynajęła nowe mieszkanie na drugim końcu miasta, Igor dostał stypendium za dobre wyniki w nauce. My z Julią zostałyśmy same w naszym mieszkaniu – ale już nigdy nie poczułyśmy tej pustki co kiedyś.

Czasem patrzę przez okno na rozświetlone bloki Ursynowa i myślę: ilu ludzi wokół nas cierpi po cichu za zamkniętymi drzwiami? Czy naprawdę tak trudno jest wyciągnąć do nich rękę?