Nieprawdopodobny wybór: Dziecko porzuca matkę na rzecz domu seniora

Dziś był dziwny poranek. Wyszedłem przed dom z kubkiem kawy, jeszcze zaspany, i od razu coś przykuło moją uwagę. Na ławce pod markizą u sąsiadki siedziała starsza kobieta. Była zgarbiona, jakby zasnęła w tej pozycji, z rękami splecionymi na kolanach. Przez chwilę patrzyłem na nią z niepokojem – to była Pani Marianna. Zawsze elegancka, zawsze uśmiechnięta, nawet po śmierci męża rok temu. Teraz wyglądała jak cień samej siebie.

Podszedłem bliżej. „Dzień dobry, Pani Marianno. Wszystko w porządku?” – zapytałem cicho, żeby jej nie przestraszyć. Otworzyła oczy powoli, jakby wracała z bardzo daleka. „Dzień dobry, panie Tomku…” – odpowiedziała słabym głosem. „Przepraszam, że tak tu siedzę… Nie mogłam spać w nocy.”

Usiadłem obok niej. Przez chwilę milczeliśmy. Czułem ciężar tej ciszy, jakby coś wisiało w powietrzu. W końcu zapytałem: „Może zrobić pani herbaty? Albo zadzwonić po kogoś?” Pokręciła głową. „Nie trzeba… Już nie mam do kogo dzwonić.”

Wiedziałem, że jej syn, Paweł, mieszka w Warszawie. Rzadko przyjeżdżał – zawsze tłumaczył się pracą, dziećmi, korkami na trasie S8. Ale przecież to tylko dwie godziny drogi… Zawsze wydawało mi się to dziwne.

„Wie pan, co jest najgorsze?” – zaczęła nagle Pani Marianna, patrząc gdzieś w dal. „Że człowiek całe życie się stara, buduje dom, wychowuje dzieci… A potem zostaje sam. I nawet nie wie dlaczego.”

Nie wiedziałem, co powiedzieć. Przypomniałem sobie własną matkę – dzwonię do niej codziennie, choć mieszka daleko. Czy ja też kiedyś ją zawiodę?

Następnego dnia zobaczyłem pod domem Pani Marianny samochód na warszawskich numerach. Paweł wysiadał z auta z jakąś kobietą – chyba jego żoną. Wnieśli do środka kilka walizek i torbę z lekami. Coś było nie tak.

Wieczorem usłyszałem podniesione głosy zza płotu:
– Mamo, nie możesz tu już mieszkać sama! – krzyczał Paweł.
– Ale ja sobie radzę! – odpowiadała Pani Marianna drżącym głosem.
– To nie jest radzenie sobie! Sąsiedzi dzwonią do mnie, że siedzisz na ławce całą noc! Nie możesz tak żyć!
– Pawełku… Ja nie chcę do żadnego domu starców…
– To nie jest dom starców! To nowoczesny ośrodek! Będziesz miała opiekę, lekarzy… Ja nie mogę ci pomóc na odległość!

Zamarłem. Słyszałem płacz Pani Marianny i coraz bardziej stanowczy ton Pawła. Potem trzask drzwi i cisza.

Następnego ranka zobaczyłem ją przez okno – siedziała przy stole z pustym wzrokiem wbitym w filiżankę herbaty. Paweł krzątał się po domu, pakował rzeczy do kartonów. W końcu wyszli razem – ona szła powoli, jakby każdy krok był dla niej ciężarem nie do udźwignięcia.

Kilka dni później dom Pani Marianny stał pusty. Tylko kot przemykał czasem przez ogród, szukając swojej pani.

Nie dawało mi to spokoju. Spotkałem Pawła na ulicy, gdy przyjechał po kolejne rzeczy.
– Dzień dobry – powiedziałem chłodno.
– Dzień dobry… – odpowiedział niepewnie.
– Jak się czuje pani Marianna?
Westchnął ciężko.
– Jest bezpieczna. Ma opiekę, lekarzy… Ale nie rozmawia ze mną. Odkąd ją tam zawiozłem, nie odbiera telefonu.
Patrzyłem na niego długo.
– Wie pan… Ona była tu szczęśliwa. Nawet sama.
Paweł spuścił wzrok.
– Nie miałem wyboru – powiedział cicho. – Bałem się o nią. Nie mogłem jej zostawić samej.

Rozumiem go jako syna – przecież każdy chce dla rodzica bezpieczeństwa. Ale czy bezpieczeństwo to wszystko? Czy samotność wśród obcych ludzi jest lepsza od samotności we własnym domu?

Minęły tygodnie. Dom Pani Marianny zarastał chwastami. Czasem widziałem Pawła – przyjeżdżał coraz rzadziej. Któregoś dnia spotkałem go pod sklepem.
– Byłem dziś u mamy – powiedział nagle. – Nie poznała mnie.
Zamilkł na chwilę.
– Może popełniłem błąd?
Nie odpowiedziałem. Bo co można powiedzieć komuś, kto właśnie stracił matkę za życia?

Często wracam myślami do tamtego poranka, kiedy Pani Marianna siedziała na ławce pod markizą. Jej smutne oczy śnią mi się po nocach. Zastanawiam się: czy naprawdę musimy wybierać między wygodą a miłością? Czy kiedyś sam stanę przed takim wyborem?

Może to właśnie jest największy dramat starości – że nawet ci najbliżsi czasem odwracają się plecami, tłumacząc się troską i odpowiedzialnością…