Samotność przy stoliku numer siedem: Jak jeden obiad odmienił moje życie

— Przepraszam, czy to miejsce jest wolne? — zapytałem, choć przecież widziałem, że cała sala była niemal pusta. Starsza pani, z siwymi włosami upiętymi w ciasny kok, spojrzała na mnie spod okularów. W jej oczach czaiła się nieufność, ale i coś jeszcze — może cień nadziei?

— Proszę bardzo — odpowiedziała cicho, przesuwając swoją torebkę na kolana. Usiadłem naprzeciw niej, czując dziwne napięcie. W barze mlecznym „U Zosi” bywałem często, ale nigdy nie zwracałem uwagi na innych gości. Dziś jednak coś mnie tknęło. Może to przez to, że sam czułem się ostatnio cholernie samotny.

Zamówiłem pierogi ruskie i kompot. Starsza pani miała przed sobą talerz zupy pomidorowej i kromkę chleba. Jadła powoli, jakby każdy kęs był dla niej wyzwaniem. Milczeliśmy przez dłuższą chwilę. W końcu nie wytrzymałem.

— Jest pani tutaj często? — zagadnąłem.

— Codziennie. To jedyne miejsce, gdzie ktoś jeszcze do mnie mówi po imieniu — odpowiedziała, nie patrząc mi w oczy.

Zaskoczyło mnie to wyznanie. Przypomniałem sobie własną babcię, która po śmierci dziadka coraz rzadziej wychodziła z domu. Rodzina rozjechała się po świecie, a ja sam od miesięcy nie zadzwoniłem do niej ani razu.

— Mam na imię Eugeniusz — przedstawiłem się, wyciągając rękę.

— Nora — odpowiedziała, ściskając moją dłoń zaskakująco mocno.

Zaczęliśmy rozmawiać. O pogodzie, o cenach w sklepach, o tym, jak kiedyś wyglądała Praga. Nora opowiadała o swoim mężu, który zmarł pięć lat temu, o synu, który wyjechał do Anglii i od tamtej pory dzwoni tylko na święta. Słuchałem jej uważnie, czując narastające poczucie winy wobec własnej rodziny.

W pewnym momencie Nora zaczęła płakać. Łzy spływały jej po policzkach cicho, bezgłośnie.

— Przepraszam — wyszeptała. — Czasem mam wrażenie, że już nikogo nie obchodzę.

Nie wiedziałem, co powiedzieć. Zamiast słów położyłem swoją dłoń na jej dłoni. Siedzieliśmy tak przez chwilę w milczeniu.

Po powrocie do domu długo nie mogłem zasnąć. Myślałem o Norze i o sobie — trzydziestolatek z Warszawy, który od lat nie potrafi dogadać się z ojcem i unika rodzinnych spotkań jak ognia. Moja matka zawsze powtarzała: „Rodzina jest najważniejsza”, ale dla mnie te słowa były puste jak echo na klatce schodowej.

Następnego dnia wróciłem do baru „U Zosi”. Nora już tam była. Uśmiechnęła się na mój widok.

— Myślałam, że pan już nie przyjdzie — powiedziała.

— A ja myślałem, że pani będzie miała już dość mojego gadania — zażartowałem.

Od tamtej pory spotykaliśmy się codziennie. Rozmawialiśmy o wszystkim: o polityce, o dawnych czasach, o moich problemach w pracy i jej tęsknocie za synem. Zacząłem zauważać rzeczy, których wcześniej nie widziałem: jak wiele starszych osób siedzi samotnie w kawiarniach i parkach; jak łatwo przechodzimy obok nich obojętnie.

Pewnego dnia postanowiłem zadzwonić do swojej babci. Rozmowa była niezręczna i krótka, ale poczułem ulgę. Zacząłem częściej odwiedzać rodziców, choć ojciec nadal patrzył na mnie spod byka i wypominał mi każdą życiową decyzję.

Tymczasem relacja z Norą stawała się coraz bliższa. Pewnego popołudnia zaprosiła mnie do siebie na herbatę. Jej mieszkanie pachniało lawendą i starymi książkami. Na ścianach wisiały zdjęcia rodzinne: Nora z mężem na Mazurach, Nora z synem w szkolnym mundurku.

— Czasem myślę, że już wszystko w życiu przeżyłam — powiedziała nagle. — Ale potem pojawia się ktoś taki jak ty i przypomina mi, że jeszcze coś może się wydarzyć.

Wzruszyłem się. Poczułem wdzięczność za to spotkanie — za to, że mogę być dla kogoś ważny.

Niestety, nie wszystkim podobała się nasza znajomość. Gdy wrzuciłem zdjęcie z Norą na Facebooka z podpisem „Najlepsza rozmówczyni na Pradze”, rozpętała się burza. Znajomi pytali ironicznie: „Nowa babcia?” albo „Zbierasz punkty do nieba?”. Nawet moja matka zadzwoniła z pretensjami:

— Eugeniusz, co ty wyprawiasz? Ludzie gadają! Lepiej byś się swoim ojcem zajął!

Poczułem wściekłość i bezsilność. Dlaczego tak trudno nam zaakceptować czyjąś inność? Dlaczego samotność starszych ludzi jest tematem tabu?

Nora też usłyszała kilka przykrych słów od sąsiadek:

— Pani Noro, co to za młody chłopak u pani? Nie wypada!

Przez chwilę chciałem się wycofać. Ale wtedy Nora powiedziała:

— Nie przejmuj się nimi. Ważne jest to, co czujemy my sami.

Od tej pory przestaliśmy przejmować się opiniami innych. Zaczęliśmy organizować wspólne obiady dla innych samotnych osób z okolicy. Dołączyli do nas pan Marian z trzeciego piętra i pani Halina z sąsiedniej klatki. W barze „U Zosi” zrobiło się gwarno i wesoło jak nigdy wcześniej.

Dziś wiem jedno: jedno spotkanie może zmienić wszystko. Samotność nie wybiera wieku ani adresu zamieszkania. Każdy z nas może być czyjąś Norą albo Eugeniuszem.

Czasem zastanawiam się: ilu ludzi mijam codziennie obojętnie? Ilu z nich czeka tylko na jedno słowo albo gest? Może warto czasem przysiąść się do kogoś przy pustym stoliku?