Siedem powodów do odejścia: Historia Walentyny

— Wystarczy! Koniec! — krzyknęłam, rzucając ścierkę w zlew tak mocno, że woda rozprysnęła się po całej kuchni. Czułam, jak drżą mi ręce, a serce wali jak oszalałe. — Nie mam już siły! Słyszysz, Mieczysławie? Nie mam!

Mąż nawet nie oderwał wzroku od gazety. Zmarszczył tylko czoło i mruknął:

— Co znowu? Nerwy? Wypij krople walerianowe.

— „Wypij krople walerianowe”! — przedrzeźniłam go, czując, jak narasta we mnie wściekłość. — Trzydzieści lat to samo! „Wypij krople”, „Nie przesadzaj”, „Zajmij się czymś pożytecznym”.

Mieczysław westchnął ciężko, jakby to on był ofiarą tej sytuacji. Przez chwilę miałam ochotę rzucić czymś cięższym niż ścierka. Ale powstrzymałam się. Zamiast tego usiadłam przy stole i zaczęłam liczyć w myślach powody, dla których powinnam odejść. Siedem. Siedem powodów, które przez lata urosły do rangi murów nie do przeskoczenia.

Pierwszy: obojętność. Pamiętam, jak kiedyś potrafiliśmy rozmawiać godzinami. Teraz każde moje słowo odbija się od niego jak groch od ściany. Nawet nie wie, że od dwóch miesięcy chodzę na terapię. Nie zauważył, że przestałam piec jego ulubiony sernik. Że nie kupuję już jego ulubionych gazet. Że coraz częściej śpię na kanapie w salonie.

Drugi: brak wsparcia. Kiedy nasza córka, Justyna, wyjechała do Warszawy na studia i zaczęła mieć problemy z nauką, byłam z nią na telefonie dzień i noc. Mieczysław tylko wzruszał ramionami: „Poradzi sobie”. Kiedy mama zachorowała na raka, jeździłam do niej codziennie po pracy. On nawet nie zapytał, jak się czuję. Po prostu nie było go przy mnie.

Trzeci: wieczne narzekanie. Wszystko jest nie tak: pogoda, polityka, sąsiedzi. Nawet nasz pies, Burek, nie szczeka już tak radośnie jak kiedyś — chyba też ma już dość tej atmosfery.

Czwarty: zdrada. Tak, była taka historia. Dwa lata temu znalazłam w jego telefonie wiadomości do jakiejś kobiety z pracy. Niby nic wielkiego — kilka komplementów, trochę flirtu. Ale dla mnie to był cios prosto w serce. Przebaczyłam, bo „tak trzeba”, bo „rodzina”, bo „co ludzie powiedzą”. Ale nigdy nie zapomniałam.

Piąty: samotność we dwoje. Najgorszy rodzaj samotności to ten, który czujesz obok drugiego człowieka. Wieczory spędzamy osobno — on przed telewizorem, ja z książką albo na spacerze z psem. Czasem mijamy się w przedpokoju i nawet nie patrzymy sobie w oczy.

Szósty: brak marzeń. Kiedyś planowaliśmy podróże, remont domu, wspólne wakacje nad morzem. Teraz wszystko jest „za drogie”, „za daleko”, „nie ma sensu”. Nasze życie zamieniło się w szarą rutynę.

Siódmy: strach przed zmianą. To najtrudniejsze do przyznania przed samą sobą. Przez lata bałam się odejść — bałam się opinii rodziny, reakcji córki, samotności. Ale jeszcze bardziej bałam się tego, że zostanę tu na zawsze i nigdy nie poczuję się szczęśliwa.

— Walentyna, co ty znowu wymyślasz? — głos Mieczysława wyrwał mnie z zamyślenia.

— Nic nie wymyślam — odpowiedziałam cicho. — Po prostu mam już dość.

Spojrzał na mnie uważnie po raz pierwszy od wielu miesięcy.

— Chcesz odejść? — zapytał bez emocji.

— Tak — powiedziałam stanowczo, choć głos mi drżał.

Przez chwilę milczał. Potem wzruszył ramionami i wrócił do czytania gazety.

Wyszłam z kuchni i zamknęłam za sobą drzwi. W łazience spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Zmęczona twarz, podkrążone oczy, siwe pasma we włosach. Ale gdzieś głęboko poczułam ulgę — pierwszy raz od lat powiedziałam głośno to, co naprawdę czuję.

Wieczorem zadzwoniła Justyna.

— Mamo? Wszystko w porządku? Słyszę po głosie, że coś się stało.

— Justynko… Postanowiłam odejść od taty.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

— Mamo… jesteś pewna?

— Tak. Już dłużej nie mogę żyć w kłamstwie i samotności.

— Jeśli tego chcesz… będę cię wspierać — powiedziała cicho.

Poczułam łzy napływające do oczu. Bałam się tej rozmowy najbardziej ze wszystkiego.

Następnego dnia spakowałam walizkę. Burek patrzył na mnie smutnymi oczami.

— Chodź, Burku — szepnęłam — zaczynamy nowe życie.

Wyszliśmy z domu o świcie. Ulice były jeszcze puste, powietrze pachniało świeżością i nadzieją.

Teraz siedzę na ławce w parku i patrzę na wschodzące słońce. Zastanawiam się: czy można zacząć wszystko od nowa po pięćdziesiątce? Czy mam prawo być szczęśliwa? Może czasem trzeba mieć odwagę odejść — nawet jeśli wszyscy wokół mówią ci, że powinnaś zostać.