Skradzione życie, ale on znów ją ocalił…

Uderzenie było tak silne, że przez chwilę nie wiedziałam, czy jeszcze żyję. Powietrze wypełnił zapach spalonego plastiku i krwi. Poduszki powietrzne wystrzeliły w ostatniej chwili, ratując mi życie, ale ból w klatce piersiowej był nie do zniesienia. Próbowałam złapać oddech, lecz płuca jakby odmówiły posłuszeństwa. Przez rozbitą szybę zobaczyłam mężczyznę. Stał w świetle latarni, patrzył na mnie tymi samymi oczami, które widziałam w snach przez ostatni tydzień. Oczy Michała. Tego samego Michała, którego pochowałam siedem dni temu.

– Kasia! – usłyszałam jego głos, zbyt realny, zbyt znajomy, by był tylko wytworem mojej wyobraźni. – Kasia, trzymaj się!

Chciałam krzyknąć, zapytać, czy to naprawdę on, ale z ust wydobył się tylko cichy jęk. Michał podbiegł do drzwi, szarpiąc za klamkę. Widziałam jego ręce, te same dłonie, które jeszcze niedawno głaskały mnie po włosach, gdy nie mogłam zasnąć.

– Kasia, patrz na mnie! Oddychaj! – powtarzał, a ja czułam, jak świat wokół mnie zaczyna wirować. Czy umieram? Czy to już ten moment, kiedy dusza opuszcza ciało i spotyka tych, których kochała najbardziej?

W głowie przewijały się obrazy z ostatnich dni. Pogrzeb. Deszcz bębniący o czarny parasol. Moja mama ściskająca mnie za rękę tak mocno, że aż bolało. Słowa księdza, które nie miały żadnego sensu. Michał w trumnie, blady i nieruchomy, jakby spał. A teraz stał przede mną żywy, zmartwiony, zdeterminowany, by mnie uratować.

Karetka przyjechała szybko. Słyszałam syreny, widziałam błyski niebieskich świateł odbijające się w kałużach. Ratownicy wyciągnęli mnie z samochodu, a Michał zniknął. Nikt go nie widział. Nikt nie zapytał, kim był mężczyzna, który próbował mnie ratować. W szpitalu lekarze mówili o cudzie – przeżyłam czołowe zderzenie z tirem, mając tylko kilka złamanych żeber i wstrząs mózgu. Ale ja nie mogłam przestać myśleć o tym, co się wydarzyło.

Mama siedziała przy moim łóżku, blada i zmęczona.

– Kasiu, śniło ci się coś? – zapytała cicho, głaszcząc mnie po dłoni.

– Widziałam Michała – wyszeptałam. – On tu był. Ocalił mnie.

Mama zamarła. Jej oczy zaszkliły się łzami.

– Kochanie… Michała już nie ma. Musisz to zaakceptować.

Ale ja nie mogłam. Coś we mnie krzyczało, że to nie był sen. Że Michał naprawdę tam był. Przez kolejne dni leżałam w szpitalu, rozmyślając o wszystkim, co się wydarzyło w ostatnim roku. O tym, jak Michał zniknął na kilka tygodni przed śmiercią, jak wrócił nagle, milczący i zamknięty w sobie. O tej jednej kłótni, kiedy wykrzyczałam mu w twarz, że mam dość jego tajemnic. O tym, jak w noc przed jego wypadkiem usłyszałam przez telefon tylko: „Kasia, przepraszam. Muszę ci coś powiedzieć…”

Po wyjściu ze szpitala wróciłam do pustego mieszkania. Każdy kąt przypominał mi o nim. Jego kubek na stole, niedokończona książka na parapecie, sweter rzucony na fotel. Próbowałam żyć dalej, ale czułam się jak cień samej siebie. Rodzina mówiła, żebym poszła na terapię, żebym nie zamykała się w sobie. Ale jak miałam rozmawiać o czymś, czego sama nie rozumiałam?

Pewnej nocy obudził mnie dźwięk telefonu. Numer nieznany.

– Kasia? – głos w słuchawce był stłumiony, ale rozpoznałam go natychmiast.

– Michał?!

– Musisz mi zaufać. Nie pytaj o nic. Spotkajmy się jutro o dwudziestej na starym moście.

Serce waliło mi jak oszalałe. Przez całą noc nie zmrużyłam oka. Rano próbowałam przekonać samą siebie, że to tylko kolejny koszmar, że mózg płata mi figle po wypadku. Ale wieczorem poszłam na most.

Stał tam. Żywy. Prawdziwy. Wyglądał na zmęczonego, jakby nie spał od tygodni.

– Michał… jak to możliwe?

– Kasia, nie mam dużo czasu. Musiałem zniknąć. Byłem w niebezpieczeństwie… i ty też jesteś.

Zamarłam. Wszystko nagle nabrało sensu – jego tajemnice, nagłe wyjazdy, dziwne telefony.

– Ktoś mnie śledził – powiedział cicho. – Wplątałem się w coś, czego nie rozumiałem. Myślałem, że jeśli zniknę, uratuję ciebie i mamę.

Łzy napłynęły mi do oczu.

– Dlaczego mi nie powiedziałeś?

– Bałem się. Chciałem cię chronić.

Objął mnie mocno, a ja poczułam, jak cały ból ostatnich tygodni wypływa ze mnie razem ze łzami.

– Musisz wyjechać – szepnął. – Dla własnego bezpieczeństwa.

– Nie zostawię cię drugi raz – odpowiedziałam stanowczo.

Przez kolejne dni ukrywaliśmy się razem w małym domku pod Warszawą. Michał opowiedział mi wszystko – o pracy dla firmy, która okazała się przykrywką dla przestępczej działalności, o groźbach, które dostawał, o tym, jak upozorował własną śmierć, by nas chronić. Każdego dnia bałam się, że ktoś nas znajdzie. Każdej nocy zasypiałam w jego ramionach, modląc się, by ten koszmar wreszcie się skończył.

Pewnego ranka obudziłam się sama. Michała nie było. Na stole leżała kartka: „Muszę to zakończyć. Kocham cię. Wrócę.”

Czekałam na niego dniami i nocami. Każdy dźwięk na klatce schodowej sprawiał, że serce podskakiwało mi do gardła. Mama dzwoniła codziennie, błagając, żebym wróciła do domu. Nie mogłam jej powiedzieć prawdy. Musiałam chronić ją tak samo, jak Michał chronił mnie.

Minęły tygodnie. W końcu pewnej nocy usłyszałam znajomy głos za drzwiami.

– Kasiu…

Otworzyłam drzwi i zobaczyłam go – zmęczonego, ale żywego. Udało mu się. Byliśmy wolni.

Czasem zastanawiam się, ile jeszcze tajemnic kryje życie. Czy można naprawdę zacząć od nowa po takiej stracie? Czy miłość jest w stanie przezwyciężyć wszystko – nawet śmierć? Może to właśnie pytania, na które nigdy nie znajdziemy odpowiedzi…