Nieodbita impreza – opowieść o samotności za ścianą
Przymierzałam przed lustrem trzecią tego wieczoru sukienkę, kiedy zza ściany dobiegły pierwsze dźwięki muzyki. Zegar wskazywał wpół do ósmej, a ja, Halina Kowalska, stałam w półmroku swojej sypialni, z granatową bluzką w dłoni. Skrzywiłam się, bo Weronika – sąsiadka z naprzeciwka – rzadko urządzała hałaśliwe spotkania. Przez chwilę miałam nadzieję, że to tylko czyjeś urodziny, może jej syna, ale im dłużej nasłuchiwałam, tym bardziej docierało do mnie, że to coś większego.
Z kuchni dobiegał zapach niedopitej herbaty i czerstwego chleba. Mój kot, Bazyl, przeciągnął się na parapecie i spojrzał na mnie z wyrzutem, jakby pytał: „Znowu zostajemy sami?”. Przez chwilę rozważałam, czy nie zadzwonić do Weroniki – przecież tyle razy pomagałam jej z zakupami, odbierałam paczki, a nawet podlewałam kwiaty podczas jej urlopu. Ale potem przypomniałam sobie ostatnią rozmowę na klatce schodowej: jej chłodne „Dzień dobry” i szybkie zamknięcie drzwi.
– Może po prostu nie pasuję do ich świata – mruknęłam do siebie i usiadłam na brzegu łóżka. Wzięłam telefon do ręki, przewinęłam listę kontaktów. Córka – Marta – nie odbierała od tygodnia. Syn – Tomek – mieszkał w Gdańsku i rzadko dzwonił. Przez chwilę myślałam, żeby napisać do siostry, ale przypomniałam sobie naszą ostatnią kłótnię o spadek po mamie. Zostałam sama z Bazylem i narastającym poczuciem żalu.
Muzyka za ścianą stawała się coraz głośniejsza. Słyszałam śmiechy, brzęk kieliszków i urywki rozmów. Ktoś zaintonował „Sto lat”, a potem rozległy się brawa. Podeszłam do okna i zobaczyłam przez firankę światła na balkonie Weroniki. Goście wychodzili zapalić papierosa – rozpoznałam kilku sąsiadów z bloku: panią Zosię z trzeciego piętra, pana Marka z naprzeciwka. Nawet młoda para z piątego piętra była zaproszona.
Wtedy poczułam ukłucie zazdrości i wstydu. Przecież tyle razy starałam się być miła, pomagać innym. Dlaczego nikt nie pomyślał o mnie? Czy naprawdę jestem aż tak niewidzialna?
Wzięłam głęboki oddech i postanowiłam działać. Włożyłam granatową bluzkę, poprawiłam włosy i wyszłam na klatkę schodową. Serce biło mi jak oszalałe. Zatrzymałam się przed drzwiami Weroniki i przez chwilę słuchałam gwaru zza drzwi. W końcu zapukałam.
Drzwi otworzył mi pan Marek z kieliszkiem w dłoni.
– O, pani Halino! – zawołał zaskoczony. – Chce pani wejść?
Za jego plecami zobaczyłam Weronikę, która spojrzała na mnie chłodno.
– Przepraszam, że przeszkadzam… – zaczęłam niepewnie. – Słyszałam muzykę i pomyślałam…
Weronika przerwała mi stanowczym tonem:
– To impreza rodzinna. Tylko najbliżsi.
Zrobiło mi się gorąco ze wstydu.
– Oczywiście… Przepraszam… – wycofałam się szybko i zamknęłam za sobą drzwi.
Wróciłam do mieszkania z poczuciem upokorzenia. Bazyl wskoczył mi na kolana i zaczął mruczeć, jakby chciał mnie pocieszyć. Przez chwilę siedziałam w ciszy, próbując powstrzymać łzy.
Przypomniały mi się czasy, kiedy sama organizowałam przyjęcia – jeszcze zanim mąż odszedł do innej kobiety, zanim dzieci wyjechały na studia i przestały wracać na święta. Wtedy dom był pełen ludzi, śmiechu i zapachu ciasta drożdżowego. Teraz zostały tylko wspomnienia i echo cudzej zabawy za ścianą.
Nagle zadzwonił telefon. Spojrzałam na ekran – Marta.
– Mamo? Wszystko w porządku? – zapytała cicho.
– Tak… Tak, córeczko. Po prostu… trochę głośno u sąsiadów.
– Chcesz pogadać?
Przez chwilę milczałam.
– Chciałabym cię zobaczyć. Tęsknię za tobą.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Może przyjadę w weekend? – zaproponowała niepewnie.
– Byłoby cudownie.
Po rozmowie długo siedziałam w fotelu, głaszcząc Bazyla po grzbiecie. Zastanawiałam się, kiedy ostatni raz ktoś mnie naprawdę wysłuchał. Czy to możliwe, że przez lata zamknęłam się w swoim świecie tak bardzo, że inni przestali mnie zauważać? Może sama odsunęłam się od ludzi?
Następnego dnia spotkałam Weronikę na klatce schodowej. Unikała mojego wzroku.
– Przepraszam za wczoraj… – powiedziała cicho.
– Nic się nie stało – odpowiedziałam z wymuszonym uśmiechem.
Ale w środku czułam żal i rozczarowanie.
Wieczorem usiadłam przy oknie z kubkiem herbaty i patrzyłam na światła miasta. Myślałam o tym, jak łatwo można kogoś zranić obojętnością. Jak często zamykamy się w swoich mieszkaniach, udając, że nie potrzebujemy innych ludzi.
Czy naprawdę tak trudno jest wyciągnąć rękę do sąsiada? Czy samotność to wybór czy kara za błędy przeszłości? Może czas spróbować jeszcze raz otworzyć się na innych?
Czasem jedna nieodbita impreza potrafi obudzić w człowieku więcej emocji niż wszystkie huczne przyjęcia razem wzięte.