Za późno na zmianę: nie ma odwrotu

— No cóż, Danuta Marianno, wyleczyliśmy panią, daliśmy zalecenia. Teraz tylko nie zaniedbywać siebie, odpocząć trzeba — lekarz uśmiechnął się, klepnął mnie po ramieniu i uprzejmie otworzył drzwi, bym mogła wyjść z torbami. Czułam, jak coś ściska mnie w gardle. Choć pobyt w szpitalu był przykry, nawet trochę mi tu dobrze. Przynajmniej ktoś pytał, jak się czuję.

Wyszłam na korytarz. Pachniało środkiem do dezynfekcji i kawą z automatu. Przez chwilę stałam w miejscu, nie wiedząc, czy powinnam się cieszyć, czy płakać. W domu czekała na mnie codzienność: mąż, który od lat patrzył na mnie jak na mebel; córka, która dzwoniła tylko wtedy, gdy potrzebowała pieniędzy; wnuczka, którą widywałam głównie na zdjęciach w internecie. I ja — Danuta Marianno — kobieta po sześćdziesiątce, która nagle poczuła się stara i niepotrzebna.

Wsiadłam do autobusu. Siedziałam przy oknie i patrzyłam na ludzi spieszących się do pracy. Zastanawiałam się, czy ktoś z nich też czuje się tak samotny jak ja. W domu było cicho. Tylko zegar tykał głośniej niż zwykle. Mąż spojrzał na mnie znad gazety.

— Już wróciłaś? — rzucił bez entuzjazmu.

— Tak. Lekarz powiedział, że mam odpoczywać.

— Odpoczywać? A kto obiad zrobi? — prychnął i wrócił do czytania.

Poczułam gulę w gardle. Przez chwilę miałam ochotę krzyknąć: „A może byś sam coś zrobił? Może byś zapytał, jak się czuję?” Ale tylko westchnęłam i poszłam do kuchni. Z szafki wyjęłam makaron i puszkę groszku. Gotowałam obiad z automatu, jakbym była robotem.

Wieczorem zadzwoniła córka.

— Mamo, możesz mi przelać dwieście złotych? Mam zaległość za przedszkole Amelki.

— Dobrze, przeleję jutro — odpowiedziałam cicho.

— Dzięki! A jak tam w szpitalu? Już lepiej? — zapytała od niechcenia.

— Tak, już lepiej — skłamałam.

— To super! Muszę kończyć, bo Amelka coś rozlała. Pa!

Zostałam sama z ciszą i własnymi myślami. Przypomniałam sobie słowa lekarza: „Nie zaniedbywać siebie”. Ale jak to zrobić? Kiedy całe życie byłam dla innych?

Następnego dnia próbowałam odpoczywać. Usiadłam z książką na kanapie. Po pięciu minutach mąż wszedł do pokoju.

— Co ty tak siedzisz? Nudzi ci się?

— Lekarz kazał mi odpoczywać.

— Lekarz… A kto pranie zrobi? Ty zawsze wymyślasz jakieś głupoty.

Poczułam łzy pod powiekami. Wyszłam na balkon i patrzyłam na szare bloki. W głowie kłębiły się myśli: „Może powinnam była zostać dłużej w szpitalu? Tam przynajmniej nikt nie miał do mnie pretensji”.

Wieczorem zadzwoniła sąsiadka, pani Halina.

— Danusiu, słyszałam, że byłaś w szpitalu! Jak się czujesz?

— Dziękuję, już lepiej — odpowiedziałam mechanicznie.

— Wiesz co? Przyjdź jutro na kawę. Pogadamy sobie.

Zgodziłam się bez przekonania. Następnego dnia poszłam do Haliny. Siedziałyśmy przy stole, piłyśmy kawę i jadłyśmy ciasto drożdżowe.

— Danusiu, ty musisz o siebie zadbać! Ja wiem, co mówię. Po śmierci Staszka myślałam, że już nic dobrego mnie nie spotka. Ale zaczęłam chodzić na zajęcia do domu kultury. Poznałam nowych ludzi. Może ty też spróbujesz?

Popatrzyłam na nią z niedowierzaniem.

— Ja? Do domu kultury? Przecież ja nawet nie wiem, co lubię robić…

Halina uśmiechnęła się ciepło.

— To najwyższy czas się dowiedzieć!

Wróciłam do domu z zamiarem powiedzenia mężowi, że chcę spróbować czegoś nowego. Ale kiedy tylko otworzyłam drzwi, usłyszałam:

— Gdzie byłaś tak długo? Obiad zimny!

Znowu poczułam się winna. Znowu odłożyłam swoje plany na później.

Minęły tygodnie. Czułam się coraz gorzej psychicznie i fizycznie. Lekarz rodzinny przepisał mi leki uspokajające. Córka dzwoniła coraz rzadziej. Mąż był coraz bardziej opryskliwy. Pewnego dnia spojrzałam w lustro i zobaczyłam zmęczoną kobietę z pustym spojrzeniem.

Wtedy coś we mnie pękło. Spakowałam kilka rzeczy do torby i wyszłam z domu bez słowa. Poszłam do Haliny.

— Halina… Ja już nie mogę tak żyć — powiedziałam przez łzy.

Przytuliła mnie mocno.

— Danusiu, życie jest jedno. Nie pozwól mu przeciekać przez palce.

Zaczęłam chodzić z Haliną na zajęcia plastyczne do domu kultury. Na początku czułam się nieswojo — wszyscy byli dla mnie obcy, a ja nie miałam pojęcia o malowaniu. Ale z czasem zaczęło mi to sprawiać przyjemność. Poznałam nowych ludzi: panią Zofię, która opowiadała zabawne historie ze swojego życia; pana Jerzego, który grał na gitarze i śpiewał stare piosenki; młodą Anię po rozwodzie, która szukała sensu życia tak samo jak ja.

Mąż dzwonił kilka razy dziennie:

— Kiedy wrócisz?

— Nie wiem — odpowiadałam spokojnie.

Córka przyjechała po tygodniu.

— Mamo! Co ty wyprawiasz? Tata sobie nie radzi!

Spojrzałam jej prosto w oczy.

— A kto przez całe życie radził sobie za wszystkich?

Nie odpowiedziała nic. Po raz pierwszy zobaczyłam w jej oczach cień zrozumienia.

Minęły dwa miesiące. Wynajęłam małe mieszkanie niedaleko domu kultury. Zaczęłam żyć inaczej — wolniej, spokojniej, bardziej dla siebie. Czasem tęskniłam za rodziną, ale wiedziałam, że nie mogę wrócić do dawnego życia.

Czasem pytam siebie: czy naprawdę było za późno na zmianę? Czy mogłam wcześniej zawalczyć o siebie? Może gdybyśmy wszyscy częściej pytali bliskich: „Jak się czujesz?”, świat byłby trochę lepszy?