Zanim będzie za późno – historia Marka z warszawskiego blokowiska
Marek siedział na ławce przy przystanku, wpatrując się w samochody pełzające po mokrej szosie. Chłodny marcowy wiatr wciskał się pod cienką kurtkę, lecz nie czuł zimna. Czekał. Na co? Sam nie wiedział. Może na znak z nieba, może na odpowiedź na pytanie, które rozpierało go od środka: „Co dalej?”
Życie Marka stanęło w miejscu, jakby ktoś nacisnął pauzę. Jeszcze kilka miesięcy temu miał pracę w magazynie na Targówku, mieszkanie w bloku na Bródnie i, choć nie idealną, to jednak rodzinę. Teraz wszystko się rozpadło. Najpierw zwolnienie – „redukcja etatów”, powiedział szef, nawet nie patrząc mu w oczy. Potem coraz częstsze kłótnie z żoną, Magdą. O pieniądze, o dzieci, o wszystko i o nic. W końcu ona spakowała walizkę i wyprowadziła się do matki, zabierając ze sobą ich syna, Michała.
Marek poczuł, jakby ktoś wyrwał mu serce. Został sam w pustym mieszkaniu, z echem dawnych rozmów odbijającym się od ścian. Próbował dzwonić do Magdy, błagał, żeby wróciła, żeby chociaż pozwoliła mu zobaczyć Michała. Odpowiadała chłodno, krótko, czasem wcale. „Musisz się ogarnąć, Marek. Nie mogę ciągnąć wszystkiego sama” – powiedziała ostatni raz, zanim przestała odbierać telefony.
Siedząc na przystanku, Marek przypominał sobie ich ostatnią rozmowę. „Znowu nie zapłaciłeś rachunku za prąd?” – zapytała z wyrzutem. „Nie miałem z czego, Magda. Szukam pracy, ale wiesz, jak jest…” – tłumaczył się, czując, jak narasta w nim frustracja. „Wszyscy mają ciężko, ale nie każdy się poddaje!” – krzyknęła, trzaskając drzwiami.
Od tamtej pory wszystko było jak przez mgłę. Dni zlewały się w jeden długi, szary ciąg. Marek wstawał późno, czasem nie wychodził z łóżka do południa. Przeglądał oferty pracy na starym laptopie, ale większość wymagała doświadczenia, którego nie miał, albo oferowała stawkę, za którą nie dałoby się przeżyć w Warszawie. Czasem wychodził na spacer po osiedlu, patrzył na ludzi spieszących się do pracy, matki z dziećmi na placu zabaw, starszych panów grających w szachy pod blokiem. Czuł się jak duch.
Pewnego dnia spotkał sąsiadkę, panią Zofię. „Panie Marku, wszystko w porządku? Dawno pana nie widziałam” – zagadnęła z troską. „Tak, wszystko dobrze” – skłamał, uśmiechając się blado. „Wie pan, życie to nie bajka, ale trzeba walczyć. Ja też straciłam męża i pracę, ale jakoś się trzymam. Może pan wpadnie na herbatę?” – zaproponowała. Marek podziękował i obiecał, że zajrzy, choć wiedział, że nie znajdzie w sobie siły.
Wieczorami Marek siadał przy oknie i patrzył na światła miasta. Myślał o Michałku – czy tęskni za nim? Czy pyta o tatę? Czy Magda mówi mu, że tata go kocha? Wspominał wspólne wyjścia do ZOO, śmiech syna na karuzeli w parku Praskim, zapach świeżo upieczonego chleba w niedzielny poranek. Teraz wszystko wydawało się odległe, jakby należało do innego życia.
Pewnej nocy zadzwonił telefon. Numer Magdy. Marek odebrał natychmiast, serce waliło mu jak młotem. „Marek, Michał jest chory. Ma wysoką gorączkę, nie wiem, co robić” – usłyszał w słuchawce drżący głos żony. „Jadę do was” – odpowiedział bez namysłu. Wybiegł z domu, nie zważając na deszcz i wiatr. W tramwaju modlił się w duchu, żeby wszystko było dobrze.
Kiedy dotarł do mieszkania teściowej, zobaczył Magdę siedzącą przy łóżku syna. Michał był blady, rozpalony, oddychał ciężko. Marek uklęknął przy nim, pogładził go po głowie. „Tata tu jest, synku. Wszystko będzie dobrze” – szeptał. Razem z Magdą zawieźli chłopca na pogotowie. Lekarz uspokoił ich – infekcja wirusowa, trzeba obserwować. Marek czuwał przy łóżku Michała całą noc, trzymając go za rękę.
Nad ranem Magda spojrzała na niego zmęczonym wzrokiem. „Dziękuję, że przyjechałeś” – powiedziała cicho. „Zawsze będę przy was, Magda. Nawet jeśli nie jesteśmy razem” – odpowiedział Marek, czując łzy pod powiekami. Przez chwilę siedzieli w ciszy, każde pogrążone w swoich myślach.
Po powrocie do pustego mieszkania Marek poczuł się jeszcze bardziej samotny. Ale coś się zmieniło. Zrozumiał, że nie może dłużej tkwić w tym stanie zawieszenia. Musi walczyć – dla siebie i dla syna. Następnego dnia wstał wcześnie, ogolił się, założył czystą koszulę i poszedł do urzędu pracy. Złożył papiery, zapisał się na kurs dla operatorów wózków widłowych. Zaczął wychodzić z domu częściej, rozmawiać z ludźmi.
Minęły tygodnie. Marek znalazł pracę w hurtowni spożywczej na Woli. Nie była to praca marzeń, ale dawała poczucie stabilizacji. Zaczął regularnie odwiedzać Michała, powoli odbudowywał relację z synem i Magdą. Czasem rozmawiali o przeszłości, czasem o przyszłości. Nie wiedział, czy jeszcze kiedyś będą rodziną, ale przynajmniej miał nadzieję.
Siedząc znów na tej samej ławce przy przystanku, Marek patrzył na samochody i ludzi wokół. Tym razem czuł zimno, ale też coś jeszcze – odrobinę nadziei. Zastanawiał się, ile jeszcze razy życie go zaskoczy. Czy potrafi wybaczyć sobie błędy? Czy uda mu się odzyskać to, co stracił?
Może każdy z nas musi kiedyś usiąść na tej ławce i zapytać siebie: „Co dalej?” I czy znajdziemy w sobie odwagę, by odpowiedzieć, zanim będzie za późno?