„Po trzydziestu latach małżeństwa usłyszałam prawdę, która roztrzaskała mój świat. Czy można jeszcze zaufać po zdradzie?”
– Musimy porozmawiać – powiedział Andrzej, patrząc na mnie z takim wyrazem twarzy, jakiego nie widziałam przez trzydzieści lat naszego małżeństwa. Siedzieliśmy przy kuchennym stole, na którym jeszcze parowała herbata. Była sobota, dzień naszej cotygodniowej kawy na balkonie, ale dziś padał deszcz i wszystko wydawało się inne. W powietrzu wisiała cisza, która bolała bardziej niż każde słowo.
– O czym? – zapytałam, choć już czułam, że coś jest nie tak. Andrzej odsunął filiżankę i przez chwilę patrzył w okno, jakby szukał tam odpowiedzi.
– Zdradziłem cię, Marysiu – powiedział cicho.
W tej chwili świat się zatrzymał. Usłyszałam własny oddech, bicie serca i szum deszczu za oknem. Przez chwilę miałam nadzieję, że to żart. Że zaraz się uśmiechnie i powie: „No co ty, przecież wiesz, że tylko ty się dla mnie liczysz”. Ale on milczał. Patrzył na swoje dłonie, jakby się ich wstydził.
– Z kim? – zapytałam mechanicznie, bo tak chyba trzeba było zapytać.
– To nie ma znaczenia – odpowiedział. – Najważniejsze jest to, dlaczego…
I wtedy poczułam, jak coś we mnie pęka. Przez trzydzieści lat byliśmy razem. Nie idealnie, ale stabilnie. Mieliśmy swoje rytuały: niedzielna kawa na balkonie, letnie wyjazdy nad jezioro do domku mojej mamy w Borach Tucholskich, wieczorne spacery po osiedlu. Wychowaliśmy dwójkę dzieci – Kasię i Michała – oboje już dorośli, z własnymi rodzinami. Przeżyliśmy śmierć mojej mamy, jego zwolnienie z pracy i moje depresje po porodzie. Myślałam, że przeszliśmy przez wszystko.
– Dlaczego? – zapytałam w końcu. To słowo dźwięczało mi w głowie jak dzwon.
Andrzej długo milczał. W końcu westchnął:
– Bo czułem się niewidzialny. Jakbyśmy byli tylko współlokatorami. Ty ciągle zajęta wnukami, domem, pracą… Ja też nie byłem lepszy. Przestaliśmy ze sobą rozmawiać o czymś więcej niż rachunki i zakupy.
Poczułam wstyd. Może rzeczywiście przestaliśmy być dla siebie ważni? Ale czy to usprawiedliwia zdradę?
Przez kolejne dni chodziłam jak w transie. Nie mogłam spać. W pracy robiłam błędy, szefowa patrzyła na mnie z troską:
– Marysiu, wszystko w porządku?
– Tak… – kłamałam.
Wieczorami Andrzej próbował ze mną rozmawiać. Przynosił mi herbatę do łóżka, próbował dotknąć mojej dłoni. Odsuwałam się.
– Musisz mi dać czas – mówiłam.
Dzieci zauważyły zmianę atmosfery w domu.
– Mamo, co się dzieje? – dopytywała Kasia przez telefon.
– Nic… Po prostu jestem zmęczona – odpowiadałam.
Ale pewnego dnia nie wytrzymałam i wybuchłam płaczem podczas rozmowy z nią. Kasia przyjechała natychmiast.
– Mamo, musisz z nim porozmawiać. Albo razem pójdźcie do terapeuty – powiedziała stanowczo.
Nie chciałam terapii. Wydawało mi się to upokarzające – po tylu latach prosić obcego człowieka o pomoc w rozmowie z własnym mężem. Ale Andrzej nalegał:
– Marysiu, ja nie chcę cię stracić. Wiem, że zawaliłem… Ale chcę to naprawić.
Zgodziłam się tylko dlatego, że nie miałam już siły walczyć sama ze sobą.
Na pierwszej sesji terapeutka zapytała mnie:
– Co pani czuje?
Nie umiałam odpowiedzieć. Czułam wszystko naraz: ból, złość, żal, upokorzenie i… pustkę.
Andrzej mówił dużo o swoim poczuciu samotności. Ja słuchałam i coraz bardziej czułam się winna. Czy naprawdę byłam aż tak skupiona na innych? Czy przestałam być żoną?
Ale potem przyszła druga fala emocji: przecież on też mógł ze mną porozmawiać! Dlaczego wybrał najgorszą możliwą drogę?
W domu coraz częściej dochodziło do kłótni:
– Ty zawsze myślisz tylko o sobie! – krzyczałam pewnego wieczoru.
– A ty? Kiedy ostatnio zapytałaś mnie, jak się czuję? – odburknął Andrzej.
Zaczęliśmy rozmawiać szczerze dopiero wtedy, gdy oboje byliśmy już zmęczeni udawaniem.
Pewnego dnia usiadłam sama na balkonie z kawą. Patrzyłam na mokre ulice i myślałam o tym wszystkim, co straciłam i co jeszcze mogę stracić. Zadzwoniła Kasia:
– Mamo… Cokolwiek postanowisz, będziemy z tobą.
To dało mi siłę.
Po kilku miesiącach terapii zaczęliśmy z Andrzejem powoli odbudowywać zaufanie. To nie było łatwe. Każda drobnostka przypominała mi o bólu: jego spóźnienie z pracy, dziwne spojrzenie na telefon…
Ale zaczęliśmy znów rozmawiać o marzeniach. Pojechaliśmy razem nad jezioro – pierwszy raz od lat tylko we dwoje. Rozmawialiśmy godzinami o tym, co nas boli i czego pragniemy.
Nie wiem jeszcze, czy potrafię mu wybaczyć całkowicie. Ale wiem jedno: najbardziej bolało mnie nie to, z kim mnie zdradził, ale dlaczego to zrobił. Bo zdrada zaczyna się dużo wcześniej niż w czyimś łóżku – zaczyna się tam, gdzie przestajemy być dla siebie ważni.
Czasem patrzę na Andrzeja i pytam siebie: czy można naprawdę zacząć od nowa po takim ciosie? Czy warto walczyć o coś, co tak bardzo boli? Może wy też kiedyś musieliście stanąć przed takim wyborem… Jak sobie wtedy poradziliście?