Wyrzuciłam męża i teściową z mojego mieszkania – i nie żałuję!

– Wynocha! – krzyknęłam tak głośno, że aż echo odbiło się od ścian naszego mieszkania na warszawskim Ursynowie. Mój głos był ochrypły, ręce mi drżały, a w oczach czułam piekące łzy. Stałam w kuchni, w piżamie, z rozmazanym tuszem pod oczami. Przede mną stała teściowa, pani Zofia, z zaciśniętymi ustami i wzrokiem, który mógłby zamrażać wodę. Obok niej mój mąż, Paweł, patrzył gdzieś w bok, jakby nagle fascynowała go faktura paneli podłogowych.

– Jak ty się do mnie odzywasz? – syknęła Zofia. – To ja cię nauczyłam gotować rosół!

– To jest moje mieszkanie – odpowiedziałam cicho, ale stanowczo. – I mam dość tego, że traktujecie mnie jak służącą.

Paweł tylko westchnął. Od miesięcy był cieniem samego siebie. Odkąd jego rodzice przeprowadzili się do nas po tym, jak ich dom pod Radomiem został zalany podczas powodzi, wszystko się zmieniło. Myślałam, że to będzie na chwilę. Że pomogę im stanąć na nogi. Ale minęły cztery miesiące i czułam się jak intruz we własnym życiu.

Pierwsze tygodnie były jeszcze do zniesienia. Zofia przejęła kuchnię i łazienkę. Krytykowała wszystko: „Nie tak się prasuje koszule”, „Znowu przypaliłaś ziemniaki”, „Kto normalny kupuje takie zasłony?”. Teść, pan Marian, był cichy, ale codziennie o piątej rano włączał radio na cały regulator i słuchał wiadomości. Nie spałam już prawie wcale.

Pewnego wieczoru wróciłam z pracy wykończona. Pracuję jako księgowa w małej firmie transportowej – stres, terminy, wieczne pretensje szefa. W domu miałam nadzieję na chwilę spokoju. Zamiast tego Zofia przywitała mnie od progu:

– Dziecko, kiedy ty w końcu pomyślisz o dziecku? Paweł już nie młodnieje!

Paweł siedział przy stole i nawet nie podniósł wzroku znad telefonu.

– Może byś coś ugotowała? – rzucił tylko.

Poczułam się niewidzialna. Jakby moje potrzeby nie istniały.

Wieczorem zadzwoniłam do mojej mamy:

– Mamo, ja już nie daję rady…

– Wiem, kochanie – westchnęła. – Ale to twoje życie. Musisz postawić granice.

Łatwo powiedzieć…

Następnego dnia Zofia znowu zaczęła swoje:

– W tym domu nie ma porządku! Kiedyś kobiety wiedziały, co to znaczy być żoną!

Nie wytrzymałam:

– Może czas wrócić do siebie? To nie jest hotel!

Paweł spojrzał na mnie z wyrzutem:

– Przesadzasz. Mama tylko chce dobrze.

– A ja? Ja się nie liczę?

Cisza. Tylko zegar tykał na ścianie.

W nocy długo nie mogłam zasnąć. Słyszałam przez ścianę szeptane rozmowy Zofii i Mariana. „Ona nas nie chce”, „Paweł powinien był znaleźć sobie inną”.

Rano obudziło mnie trzaskanie garnkami.

– Wstawaj! – krzyknęła Zofia z kuchni. – Trzeba posprzątać po śniadaniu!

Coś we mnie pękło.

Wbiegłam do kuchni i z całej siły trzasnęłam drzwiami od lodówki.

– Mam DOŚĆ! – krzyknęłam. – Albo wy się wynosicie, albo ja!

Marian spojrzał na mnie zaskoczony:

– Spokojnie, dziewczyno…

Ale Zofia już była gotowa do walki:

– To my ci pomagamy! Bez nas byś sobie nie poradziła!

– Poradzę sobie lepiej BEZ was! – odpowiedziałam drżącym głosem.

Paweł podszedł do mnie i próbował mnie objąć:

– Uspokój się…

Odepchnęłam go:

– Nie dotykaj mnie! Gdzie byłeś przez te wszystkie miesiące? Dlaczego nigdy nie stanąłeś po mojej stronie?

Zofia zaczęła płakać:

– Synku, widzisz? Ona nas nienawidzi!

Marian tylko pokręcił głową i wyszedł na balkon zapalić papierosa.

Paweł spojrzał mi w oczy pierwszy raz od dawna:

– Naprawdę tego chcesz?

– Tak – odpowiedziałam pewnie. – Chcę odzyskać swoje życie.

Przez godzinę pakowali rzeczy w milczeniu. Zofia co chwilę rzucała mi oskarżycielskie spojrzenia. Marian nawet się ze mną pożegnał:

– Przepraszam za wszystko…

Paweł stał w przedpokoju z walizką.

– Może jeszcze zmienisz zdanie? – zapytał cicho.

Pokręciłam głową:

– Nie mogę już dłużej siebie zdradzać.

Zamknęłam za nimi drzwi i długo stałam oparta o framugę, czując jak łzy ciekną mi po policzkach.

Pierwsza noc była najgorsza. Cisza aż dzwoniła w uszach. Próbowałam czytać książkę, ale litery tańczyły mi przed oczami. Zadzwoniła Magda, moja przyjaciółka:

– Jesteś bohaterką! – powiedziała. – Ile kobiet by się na to odważyło?

Ale ja nie czułam się bohaterką. Czułam się samotna i pusta.

Następnego dnia Paweł przysłał SMS-a: „Może jeszcze pogadamy?”
Zofia dzwoniła co godzinę: „Jak możesz być taka niewdzięczna?”
Mama przyniosła mi rosół i powiedziała tylko:
– Jestem z ciebie dumna.

Minęły dwa tygodnie. Powoli uczę się oddychać na nowo. Odkrywam ciszę jako coś dobrego. Wracam po pracy do pustego mieszkania i… nie boję się już tej pustki.
Czasem myślę o Pawle. Czy mógł być inny? Czy mogliśmy być szczęśliwi bez jego rodziców między nami?
Ale wiem jedno: pierwszy raz od lat wybrałam siebie.

Czy naprawdę tak trudno jest w Polsce postawić granice? Dlaczego tak często kobiety muszą wybierać między sobą a rodziną? Co wy byście zrobili na moim miejscu?