Błagał, żebym została matką, a gdy nasz syn miał trzy miesiące, uciekł do swojej mamy – historia Magdy z Gdańska
Zanim jeszcze zdążyłam wytrzeć łzy po kolejnej nieprzespanej nocy, usłyszałam trzask drzwi. Stałam w przedpokoju z trzymiesięcznym synkiem na rękach, a mój mąż – ten sam, który przez dwa lata błagał mnie o dziecko – właśnie pakował walizkę. „Muszę odpocząć. Jadę do mamy. Nie daję rady” – rzucił przez ramię, nawet nie patrząc mi w oczy. Zamarłam. W jednej chwili zostałam sama.
Mam na imię Magda. Mam trzydzieści dwa lata i mieszkam w Gdańsku. Jeszcze niedawno myślałam, że jestem szczęściarą – mam kochającego męża, stabilną pracę w szkole i własne mieszkanie na kredyt. Ale życie potrafi zadrwić z człowieka.
Poznałam Bartka na studiach. Był duszą towarzystwa, zawsze uśmiechnięty, pełen energii. Zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia. Po ślubie wszystko układało się dobrze – przynajmniej tak mi się wydawało. Bartek coraz częściej wspominał o dziecku. Ja chciałam poczekać – najpierw skończyć podyplomówkę, trochę odłożyć, może kupić większe mieszkanie. Ale on nie dawał za wygraną.
– Magda, przecież nie będziemy młodsi! – powtarzał niemal codziennie. – Zobacz na moją siostrę, już ma dwójkę! A my co? Ciągle tylko praca i praca…
– Bartek, ja się boję… Nie wiem, czy damy radę finansowo, czy będziemy mieli wsparcie…
– Przestań! Przecież mamy rodziców! Mama mówiła, że pomoże przy dziecku. Twój tata też się cieszy! – przekonywał mnie z entuzjazmem.
W końcu uległam. Pomyślałam: może rzeczywiście czas przestać planować i po prostu żyć? Ciąża nie była łatwa – mdłości, bóle pleców, lęk przed porodem. Bartek był wtedy cudowny: gotował mi rosół, masował stopy, chodził ze mną na każdą wizytę do lekarza.
Ale kiedy wróciliśmy ze szpitala z małym Jasiem, wszystko się zmieniło. Bartek nagle zaczął wracać późno z pracy. Tłumaczył się nadgodzinami, ale widziałam po nim zmęczenie i irytację. Ja byłam wykończona – Jaś miał kolki, płakał godzinami. Czułam się jak zombie.
Pewnej nocy obudziłam się i zobaczyłam Bartka siedzącego w kuchni z głową w dłoniach.
– Nie dam rady… – wyszeptał. – Ja tego nie ogarniam…
– Bartek, przecież to Ty chciałeś dziecka! – wybuchłam szeptem, żeby nie obudzić Jasia.
– Myślałem, że będzie inaczej! Że będzie spał całe noce, że będziemy szczęśliwi…
– To nie bajka! To życie! – łzy same napływały mi do oczu.
Od tego momentu było już tylko gorzej. Bartek coraz częściej wychodził z domu pod pretekstem zakupów czy spotkań ze znajomymi. Ja zamieniłam się w maszynę do karmienia i usypiania dziecka. Moja mama przyjeżdżała czasem pomóc, ale mieszka pod Kartuzami i nie mogła być codziennie.
Teściowa dzwoniła co drugi dzień:
– Madziu, jak tam Bartek? Bo mówił mi, że jest bardzo zmęczony… Może powinnaś go trochę odciążyć?
Zaciskałam zęby ze złości. Odciążyć? Przecież to ja nie śpię po nocach! Ale milczałam.
Pewnego popołudnia Bartek wrócił wcześniej niż zwykle. Bez słowa wszedł do sypialni i zaczął pakować rzeczy.
– Co robisz? – zapytałam drżącym głosem.
– Jadę do mamy. Muszę odpocząć. Nie chcę rozwodu… Po prostu… nie daję rady.
Stałam jak sparaliżowana. W jednej chwili cały mój świat runął. Zostałam sama z dzieckiem na rękach i tysiącem pytań w głowie.
Następnego dnia zadzwoniła teściowa:
– Madziu, Bartek musi odpocząć… On jest bardzo wrażliwy… Daj mu czas. Ja przyjadę pomóc przy Jasiu.
Przyjechała z torbą pełną słoików i rad:
– Musisz być silna dla dziecka… Bartek zawsze był delikatny…
Nie wytrzymałam:
– Pani Zofio, to on mnie namawiał na dziecko! To on obiecywał wsparcie!
Teściowa spojrzała na mnie z politowaniem:
– Mężczyźni są inni… Oni nie rozumieją tych spraw…
Moja mama była bardziej stanowcza:
– Magda, musisz myśleć o sobie i o Jasiu. Jeśli Bartek nie dorósł do ojcostwa, to jego problem.
Ale ja czułam się winna. Może za dużo wymagałam? Może powinnam była być bardziej wyrozumiała?
Mijały tygodnie. Bartek dzwonił rzadko – pytał o Jasia zdawkowo, czasem przysyłał pieniądze na konto. Teściowa wpadała raz na kilka dni z zakupami i dobrymi radami.
W końcu zebrałam się na odwagę i pojechałam do Bartka.
– Chcesz wrócić? – zapytałam bez ogródek.
Bartek spuścił wzrok:
– Nie wiem… Boję się… Nie umiem być ojcem…
– Ale umiałeś mnie namawiać na dziecko?!
Milczał długo.
– Przepraszam…
Wróciłam do domu jeszcze bardziej rozbita niż wcześniej.
Zaczęły się plotki w rodzinie. Ciotki szeptały na imieninach:
– Magda została sama… Bartek taki dobry chłopak był…
– Pewnie go zaniedbywała…
– Może sobie kogoś znalazła?
Czułam się osaczona. Każdy dzień był walką o przetrwanie: pobudki co dwie godziny, kolki, samotność. Czasem miałam ochotę wyjść z domu i już nie wrócić.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie przyjaciółka Ania:
– Magda, musisz pomyśleć o sobie! Idź do psychologa! Nie możesz tak żyć!
Poszłam na terapię. Tam pierwszy raz powiedziałam głośno: „Nie chcę już wracać do tego życia sprzed porodu”.
Zaczęłam powoli układać sobie świat od nowa. Zapisałam Jasia do żłobka na kilka godzin tygodniowo, wróciłam na pół etatu do pracy w szkole. Mama pomagała mi tyle, ile mogła. Teściowa przestała przyjeżdżać tak często – chyba obraziła się za moją szczerość.
Bartek odezwał się po kilku miesiącach:
– Może spróbujemy jeszcze raz?
Popatrzyłam na niego i zobaczyłam zupełnie obcego człowieka.
– Bartek… Ja już nie potrafię ci zaufać.
Wyszedł bez słowa.
Dziś jestem sama z Jasiem. Czasem jest mi ciężko – zwłaszcza gdy widzę rodziny na spacerach albo słyszę śmiech dzieci bawiących się z tatą w parku. Ale wiem jedno: przetrwałam najgorsze.
Często pytam siebie: czy można jeszcze zaufać komuś po takim ciosie? Czy lepiej być samotną matką niż żyć w iluzji wsparcia? Może Wy macie podobne doświadczenia? Jak sobie poradziliście?