Całe życie dla ojca, a on… Testament, który odebrał mi dom i wiarę w sprawiedliwość
— Nie wierzę… To niemożliwe! — krzyknęłam, trzymając w rękach pożółkły dokument. Głos notariusza jeszcze brzmiał w moich uszach: „Dom rodzinny zapisuję mojemu synowi, Michałowi”. Poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi grunt spod nóg. Michał stał obok, z kamienną twarzą, a ja czułam, jak łzy napływają mi do oczu.
Przez chwilę nie mogłam złapać tchu. Przecież to ja tu zostałam. Ja podawałam ojcu leki, ja prałam jego pościel, ja słuchałam tych samych historii o wojnie i młodości, kiedy Michał wyjechał do Warszawy i pojawiał się tylko na święta. Kiedyś byliśmy sobie bliscy, ale życie rozdzieliło nasze drogi. Michał zawsze był tym odważnym, tym, który nie bał się świata. Ja zostałam w rodzinnym domu w Radomiu, bo ktoś musiał. Bo mama zmarła wcześnie, a ojciec coraz bardziej potrzebował opieki.
— To chyba jakaś pomyłka — wyszeptałam do notariusza, ale on tylko pokręcił głową. Michał spojrzał na mnie z mieszaniną współczucia i winy.
— Anka… — zaczął cicho. — Nie wiedziałem… Ojciec nic mi nie mówił.
Nie chciałam słuchać jego tłumaczeń. Przez lata czułam się niewidzialna — dla ojca, dla brata, dla świata. Moje życie toczyło się między kuchnią a apteką, między szpitalem a sklepem spożywczym. Pracowałam dorywczo jako księgowa w lokalnej firmie, ale większość czasu poświęcałam ojcu. Nie miałam własnej rodziny, nie miałam dzieci. Moje życie było tutaj — w tym domu pachnącym starym drewnem i wspomnieniami.
Pamiętam, jak kiedyś zapytałam ojca:
— Tato, a co będzie potem? Co ze mną?
Wzruszył ramionami.
— Jakoś sobie poradzisz. Ty zawsze sobie radziłaś.
Wtedy nie rozumiałam tego chłodu. Teraz wiem, że nigdy nie byłam dla niego tą „ważną”. Michał był synem — dumą ojca. Ja byłam córką — tą od obowiązków.
Po pogrzebie dom wydawał się jeszcze bardziej pusty. Michał został na kilka dni, próbując „załatwić formalności”. Unikałam go jak ognia. Nie potrafiłam z nim rozmawiać bez łez w oczach.
Pewnego wieczoru usiadł naprzeciwko mnie przy kuchennym stole.
— Anka… Wiem, że to niesprawiedliwe. Ale może… może zamieszkasz ze mną w Warszawie? Mam miejsce.
Parsknęłam śmiechem przez łzy.
— Michał, ja nie chcę twojej litości! Chcę tylko… Chciałam tylko mieć dom. Swój dom!
Nie odpowiedział. Wyszedł na papierosa i długo nie wracał.
Przez kolejne tygodnie żyłam jak w zawieszeniu. Każdy kąt przypominał mi o dzieciństwie — o mamie lepiącej pierogi na święta, o zapachu świeżo skoszonej trawy za oknem, o wieczorach przy starym radiu. Teraz miałam to wszystko zostawić? Dla kogo? Dla brata, który nawet nie wiedział, gdzie leżą klucze do piwnicy?
Sąsiedzi patrzyli na mnie ze współczuciem.
— Pani Aniu, tak się nie godzi — mówiła pani Zosia z naprzeciwka. — To pani powinna tu zostać.
Ale prawo było po stronie Michała. Testament był jasny.
Zaczęły się rozmowy o sprzedaży domu. Michał chciał podzielić się pieniędzmi ze mną, ale dla mnie to nie było to samo. Dom to nie tylko cegły i dach nad głową — to kawałek mnie samej.
W końcu spakowałam walizki. Ostatni raz przeszłam przez puste pokoje, dotknęłam framugi drzwi, na której mama zaznaczała kreski naszego wzrostu. Zostawiłam tam wszystko — swoje marzenia, swoją młodość i poczucie bezpieczeństwa.
Zamieszkałam w wynajętym mieszkaniu na obrzeżach miasta. Każdego dnia budziłam się z poczuciem straty i żalu. Próbowałam znaleźć sens w codzienności: praca, zakupy, samotne obiady przy małym stole. Czasem dzwonił Michał — pytał, jak się czuję, czy czegoś nie potrzebuję. Odpowiadałam chłodno i krótko.
Najtrudniejsze były święta. W Wigilię siedziałam sama z talerzem barszczu i patrzyłam na śnieg za oknem. Próbowałam nie płakać.
W końcu zebrałam się na odwagę i poszłam do psychologa. Musiałam wyrzucić z siebie ten ból i poczucie niesprawiedliwości.
— Dlaczego tak bardzo boli mnie strata domu? — zapytałam podczas jednej z sesji.
Psycholog spojrzała na mnie łagodnie.
— Bo dom to nie tylko miejsce. To symbol miłości i uznania. A pani całe życie czekała na uznanie od ojca…
Te słowa uderzyły mnie mocniej niż cokolwiek innego.
Zaczęłam powoli układać swoje życie na nowo. Zapisałam się na kurs malarstwa — coś, o czym zawsze marzyłam jako dziewczynka. Poznałam kilka kobiet w podobnej sytuacji; okazało się, że nie jestem sama ze swoim bólem.
Michał sprzedał dom i podzielił się pieniędzmi zgodnie z obietnicą. Przeznaczyłam swoją część na małe mieszkanie — moje własne miejsce na ziemi. Nie jest to ten sam dom pachnący wspomnieniami, ale jest mój.
Czasem jeszcze budzę się w nocy z żalem w sercu i pytaniem: dlaczego ojciec tak zdecydował? Czy naprawdę byłam dla niego tylko opiekunką?
Dziś wiem jedno: trzeba nauczyć się żyć dla siebie, nawet jeśli świat tego nie docenia.
Czy warto poświęcać wszystko dla innych? Czy rodzina zawsze oznacza sprawiedliwość? Może ktoś z was zna odpowiedź…