Cień Przeszłości: Historia Marty z Gliwic
— To twoja wina! — krzyknęła mama, rzucając we mnie spojrzeniem, którego nie zapomnę do końca życia. Stałam w progu kuchni, ściskając w dłoni list, który przyszedł tego ranka. List bez adresu zwrotnego, z kilkoma słowami napisanymi drżącym pismem: „Nie szukajcie mnie. Tak będzie lepiej. — Tomek”.
Miałam wtedy siedemnaście lat, a mój młodszy brat, Tomek, ledwie piętnaście. Byliśmy rodziną z Gliwic, zwyczajną — tak mi się wydawało — choć już wtedy czułam, że coś w nas pęka. Ojciec pracował na kopalni, matka była pielęgniarką. W domu zawsze było głośno od kłótni, a jeszcze głośniej od milczenia po nich. Ale tego dnia cisza była inna. Gęsta jak mgła na hałdach za miastem.
— Marta, co zrobiłaś? — Mama podeszła do mnie tak blisko, że czułam jej oddech na policzku. — Ty zawsze go prowokowałaś! Ty go wyganiałaś!
— Mamo, ja… — zaczęłam, ale głos ugrzązł mi w gardle. Przecież dzień wcześniej pokłóciliśmy się z Tomkiem o głupstwo. O komputer, o to, że nie chciał mi oddać słuchawek. Krzyczałam na niego, wyzywałam od leni i pasożytów. On trzaskał drzwiami, a ja myślałam tylko o sobie.
Ojciec wrócił z nocnej zmiany i dowiedział się o wszystkim od mamy. Nie powiedział ani słowa. Po prostu usiadł na wersalce i zapalił papierosa za papierosem. Wtedy pierwszy raz zobaczyłam, jak płacze.
Przez kolejne dni dom zamienił się w pole minowe. Policja przychodziła codziennie, sąsiedzi szeptali za plecami. Mama przestała ze mną rozmawiać. Ojciec zamknął się w sobie jeszcze bardziej. Każdy dzień zaczynał się od nadziei i kończył rozpaczą.
Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę rodziców przez cienką ścianę.
— To przez nią — szeptała mama. — Gdyby nie Marta, Tomek by nie uciekł.
— Przestań — odpowiedział ojciec zmęczonym głosem. — Oboje zawiedliśmy.
— Ja? Ja wszystko robiłam dla nich! To ona zawsze była zazdrosna o brata!
Zacisnęłam pięści pod kołdrą i płakałam do rana. W szkole patrzyli na mnie jak na trędowatą. Najlepsza przyjaciółka przestała się odzywać. Nauczyciele byli uprzejmi aż do przesady.
Minęły miesiące. Potem lata. Życie toczyło się dalej, ale w naszym domu nic już nie było takie samo. Mama zamieniła się w cień człowieka. Ojciec coraz częściej zostawał po pracy na piwie z kolegami. Ja próbowałam być niewidzialna.
Kiedy skończyłam liceum i dostałam się na studia do Katowic, poczułam ulgę. Uciekłam z domu pod pretekstem nauki, ale tak naprawdę uciekałam przed winą i wspomnieniami. W akademiku poznałam ludzi, którzy nie znali mojej historii. Zaczęłam oddychać pełną piersią.
Ale przeszłość wracała nocami. Śniło mi się, że Tomek stoi pod moim oknem i woła: „Marta! Pomóż mi!”. Budziłam się zlana potem.
Po trzech latach studiów zadzwoniła mama.
— Tata miał zawał — powiedziała bez emocji. — Przyjedź.
Wróciłam do Gliwic i zobaczyłam ojca leżącego w szpitalu. Był cieniem dawnego siebie.
— Cześć, Martusia — wyszeptał słabo. — Przepraszam cię…
— Za co? — spytałam drżącym głosem.
— Za wszystko… Za Tomka… Za to, że nie umiałem was ochronić.
Poczułam, jak łzy spływają mi po policzkach.
Ojciec zmarł dwa dni później.
Po pogrzebie mama była jeszcze bardziej oschła niż zwykle. Siedziałyśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole.
— Gdybyś wtedy nie krzyczała na Tomka…
— Mamo! — przerwałam jej gwałtownie. — Przestań! Ile lat jeszcze będziesz mnie za to karać?
Spojrzała na mnie pustym wzrokiem.
— Nie wiem… Może do końca życia.
Wyszłam z domu trzaskając drzwiami.
Przez kolejne lata widywałyśmy się rzadko. Każda rozmowa kończyła się kłótnią lub milczeniem. Poznałam Pawła — mojego przyszłego męża — i przez chwilę uwierzyłam, że mogę zacząć od nowa. Ale nawet w dniu ślubu czułam brak Tomka obok siebie.
Kiedy urodziła się nasza córka Zosia, zadzwoniłam do mamy z nadzieją na pojednanie.
— Masz wnuczkę — powiedziałam cicho.
— To dobrze — odpowiedziała chłodno i odłożyła słuchawkę.
Z Pawłem też nie było łatwo. On miał swoją rodzinę pełną ciepła i wsparcia, a ja byłam wiecznie spięta i zamknięta w sobie. Często powtarzał:
— Marta, musisz sobie wybaczyć.
Ale jak wybaczyć coś, czego nie rozumiesz?
Pewnego dnia dostałam wiadomość na Facebooku od nieznajomego profilu: „Wiem, gdzie jest Tomek”. Serce podskoczyło mi do gardła. Przez kilka dni bałam się odpisać, ale ciekawość zwyciężyła.
„Kim jesteś?”
Odpowiedź przyszła po godzinie: „Jestem jego przyjacielem z Warszawy. Tomek żyje, ma rodzinę. Nie chce wracać.”
Zadzwoniłam do mamy niemal natychmiast.
— Mamo… Tomek żyje! Jest w Warszawie!
Po drugiej stronie długo panowała cisza.
— Skąd wiesz?
Opowiedziałam jej wszystko drżącym głosem.
— On nie chce wracać… Ale żyje…
Mama rozpłakała się pierwszy raz od lat.
Od tamtej pory coś się zmieniło między nami. Nie było już oskarżeń ani żalu — tylko pustka i zmęczenie latami bólu.
Czasem zastanawiam się: czy gdybym wtedy nie pokłóciła się z Tomkiem, wszystko potoczyłoby się inaczej? Czy można wybaczyć sobie błędy młodości? Czy rodzina może przetrwać taką ranę?
Dziś patrzę na moją córkę i boję się powtórzyć błędy mojej matki. Boję się być zimna i surowa. Boję się zostawić ją samą z ciężarem winy za coś, czego nie mogła przewidzieć.
Może właśnie dlatego opowiadam tę historię tutaj — żeby ktoś inny mógł znaleźć w niej ukojenie albo przestrogę.
Czy naprawdę jesteśmy winni temu, co dzieje się w naszych rodzinach? Czy czas leczy rany — czy tylko uczy nas z nimi żyć?