Córka dla siebie – historia o tym, jak trudno być sobą w cieniu rodziny

Drzwi trzasnęły za mną tak głośno, że aż sąsiadka z naprzeciwka wychyliła się na klatkę schodową. Nie miałam siły nawet jej skinąć głową. Wbiegłam po schodach na czwarte piętro, klucz drżał mi w dłoni. Bałam się wejść do mieszkania, bo wiedziałam, co mnie czeka. Mama znowu będzie leżała na kanapie, z miną męczennicy, a ja usłyszę ten sam wyrzutliwy ton: „Gdzie byłaś? Myślisz tylko o sobie!”

Otworzyłam drzwi i od razu poczułam zapach starego mieszkania – trochę wilgoci, trochę lekarstw. – Marto! – usłyszałam jej głos zanim zdążyłam zdjąć buty. – Znowu się spóźniłaś! Wiesz, że nie mogę sama zejść po zakupy! –

– Mamo, miałam nadgodziny. Szefowa nie chciała mnie puścić wcześniej – tłumaczyłam się, choć wiedziałam, że to nic nie da.

– Każdy ma swoje obowiązki! Ale ty zawsze masz wymówki. Gdyby twój ojciec żył…

– Ale nie żyje! – wybuchłam, zanim zdążyłam się powstrzymać. – Nie żyje od piętnastu lat i od piętnastu lat jestem tu tylko ja!

Mama spojrzała na mnie z takim bólem w oczach, że poczułam się jak najgorszy człowiek na świecie. – Gdybyś była lepszą córką, może bym nie była taka chora…

Zacisnęłam pięści. Ile razy można słyszeć to samo? Od dziecka byłam jej opiekunką, pielęgniarką, powierniczką. Ojciec zmarł nagle na zawał, miałam wtedy trzynaście lat. Od tamtej pory mama przestała żyć dla siebie – zaczęła żyć moim życiem. Każda moja decyzja była jej decyzją. Każdy mój błąd był jej porażką.

W szkole nie mogłam mieć gorszej oceny niż czwórka. „Co ludzie powiedzą?” – powtarzała. Gdy dostałam się na studia pedagogiczne w Warszawie, przez tydzień nie odzywała się do mnie słowem. „Zostawisz mnie samą? Po co ci te studia?”

Zostałam. Zrezygnowałam z marzeń o wielkim mieście i zostałam w rodzinnym Olsztynie. Pracowałam w przedszkolu, popołudniami biegałam do apteki po leki dla mamy, wieczorami słuchałam jej narzekań na sąsiadki i politykę.

Miałam dwadzieścia siedem lat, kiedy poznałam Pawła. Był cichy, spokojny, trochę nieśmiały. Pracował w bibliotece miejskiej. Zakochał się we mnie od pierwszego wejrzenia, a ja… ja po prostu chciałam uciec z domu. Kiedy powiedziałam mamie o Pawle, spojrzała na mnie z pogardą:

– Bibliotekarz? I co on ci da? Chcesz być jak ja? Uwiązana do faceta bez ambicji?

Nie słuchałam jej wtedy. Po raz pierwszy w życiu postawiłam na swoim. Wyszłam za Pawła po pół roku znajomości i wyprowadziłam się do jego kawalerki na Zatorzu.

Przez pierwsze miesiące byłam szczęśliwa jak nigdy wcześniej. Gotowaliśmy razem obiady, chodziliśmy na spacery nad jezioro Długie, śmialiśmy się z głupot w telewizji. Mama dzwoniła codziennie – najpierw pytać o zdrowie, potem coraz częściej narzekać: „Nie masz dla mnie czasu”, „Zostawiłaś mnie samą”, „Nie umiem sobie poradzić”.

Paweł próbował mnie wspierać, ale czułam jak oddalamy się od siebie. Coraz częściej wracałam do mamy pod pretekstem pomocy. Paweł patrzył na mnie smutno:

– Marta… kiedy ostatni raz byliśmy razem w kinie?

– Nie wiem… Mama źle się czuje.

– A ty? Ty dobrze się czujesz?

Nie wiedziałam już kim jestem bez niej. Kiedy zaszłam w ciążę, mama była pierwszą osobą, której powiedziałam. Zamiast radości usłyszałam:

– I co teraz? Będziesz miała dziecko i zostawisz mnie już na zawsze?

Płakałam całą noc. Paweł tulił mnie i powtarzał: „To nasze życie. Musisz w końcu postawić granicę.”

Ale jak postawić granicę komuś, kto całe życie był twoim światem?

Ciąża była trudna. Mama dzwoniła codziennie z nowymi dolegliwościami: „Serce mi bije za szybko”, „Nie mogę spać”, „Może umrę zanim urodzisz”. Czułam się winna za każdy dzień spędzony bez niej.

Kiedy urodziła się Zosia, mama przyszła do szpitala tylko raz. Stała przy łóżku i patrzyła na wnuczkę jak na obcą osobę.

– Ładna… Ale ty już nie będziesz miała czasu dla matki.

Po powrocie do domu próbowałam pogodzić wszystko: opiekę nad mamą, dzieckiem i domem. Paweł coraz częściej wychodził wieczorami pod pretekstem pracy.

Pewnego dnia wróciłam od mamy późno wieczorem i zastałam Pawła pakującego walizkę.

– Nie umiem już tak żyć – powiedział cicho. – Kocham cię, ale nie jestem dla ciebie najważniejszy.

Zostałam sama z dzieckiem i matką, która coraz bardziej domagała się mojej obecności.

Przez kolejne lata żyłam jak automat: praca-przedszkole-mama-Zosia-dom-praca… Czasem łapałam się na tym, że nie pamiętam własnej twarzy w lustrze.

Zosia dorastała szybciej niż chciałam. Pewnego dnia wróciła ze szkoły i rzuciła plecak w kąt:

– Mamo, czy ja też będę musiała kiedyś wszystko rzucić dla ciebie?

Zamarłam. Zobaczyłam w niej siebie sprzed lat.

Wieczorem zadzwoniła mama: „Nie mogę spać! Przyjedź!”

Popatrzyłam na Zosię śpiącą w łóżku i po raz pierwszy w życiu powiedziałam: – Nie mogę dziś przyjechać.

Mama krzyczała przez telefon, groziła pogotowaniem, płakała… Ale ja zostałam w domu.

Następnego dnia poszłam do niej z duszą na ramieniu. Była obrażona, milczała przez godzinę.

– Wiesz co? – powiedziałam w końcu drżącym głosem – Ja też jestem matką. I nie chcę być dla Zosi ciężarem tak jak ty jesteś dla mnie.

Mama spojrzała na mnie z nienawiścią:

– Jesteś niewdzięczna! Pożałujesz tego!

Wyszłam trzaskając drzwiami.

Przez kilka tygodni nie rozmawiałyśmy ze sobą prawie wcale. Zosia zaczęła częściej się uśmiechać, Paweł zadzwonił zapytać o córkę… Powoli zaczynałam oddychać.

Mama zachorowała poważnie pół roku później. Trafiła do szpitala z zapaleniem płuc. Siedziałam przy jej łóżku i trzymałam ją za rękę.

– Przepraszam… – wyszeptała słabo – Bałam się samotności…

Płakałyśmy obie.

Po jej śmierci długo nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Czułam pustkę i ulgę jednocześnie.

Dziś patrzę na Zosię i wiem jedno: chcę być matką, która daje wolność. Chcę być córką dla siebie samej.

Czy można naprawdę wybaczyć rodzicom ich lęki? Czy da się przerwać łańcuch poświęcenia? Co wy byście zrobili na moim miejscu?