Czas naprawić błąd: Historia Magdy z Wrocławia
Wszystko zaczęło się od krzyku. Nie mojego, nie męża – tylko mamy. „Magda! Natychmiast wracaj do domu!” – jej głos niósł się przez klatkę schodową, a ja, mając dwadzieścia dwa lata i świeżo po studiach na Uniwersytecie Wrocławskim, czułam się jak dziecko przyłapane na czymś strasznym. Właśnie wróciłam z pracy w bibliotece, zmęczona i rozbita po kolejnej kłótni z Pawłem.
– Co się stało? – zapytałam, zdejmując buty.
Mama stała w kuchni, z telefonem przy uchu, łzy w oczach.
– Twój ojciec… znów nie wrócił na noc. A ty? Ty nawet nie zadzwonisz, nie zapytasz, czy wszystko w porządku!
Zamknęłam oczy. To był mój codzienny świat: wieczne pretensje, oczekiwania, że będę wszystkim opiekować się jak ona. A przecież miałam własne życie – choć coraz częściej miałam wrażenie, że to życie nie należy do mnie.
Paweł pojawił się w moim świecie nagle. Syn lokalnego przedsiębiorcy, przystojny, pewny siebie, zawsze otoczony wianuszkiem koleżanek. Poznaliśmy się na imprezie u wspólnej znajomej. Był czarujący – a ja byłam wtedy taka głodna uwagi, że wystarczyło kilka komplementów i już byłam jego. Mama była zachwycona.
– Magda, to jest szansa! Paweł to dobry chłopak, z porządnej rodziny. Nie będziesz musiała martwić się o przyszłość.
Nie powiedziała mi wtedy, że „porządna rodzina” oznacza też wieczne porównania, kontrolę i brak prywatności.
Zaręczyny odbyły się szybko – za szybko. Paweł poprosił mnie o rękę podczas rodzinnego obiadu w restauracji pod Wrocławiem. Jego matka, pani Teresa, patrzyła na mnie z wyraźną rezerwą.
– Magda, mam nadzieję, że rozumiesz, jak ważna jest rodzina Pawła dla miasta. Oczekujemy od ciebie godnego reprezentowania naszego nazwiska.
Poczułam się jak aktorka na scenie. Uśmiechałam się, kiwałam głową, choć w środku chciałam uciec.
Ślub był wielki – ponad sto osób, orkiestra, biała suknia z salonu na Świdnickiej. Mama płakała ze szczęścia. Ojciec przyszedł trzeźwy tylko na ceremonię. Paweł był dumny. Ja czułam się jak zamknięta w klatce.
Pierwsze miesiące były nawet znośne. Mieszkaliśmy w nowym mieszkaniu na Krzykach – prezent od teściów. Paweł pracował w firmie ojca, ja próbowałam znaleźć swoje miejsce: najpierw kursy językowe, potem wolontariat w schronisku dla zwierząt. Ale Paweł coraz częściej wracał późno.
– Praca mnie wykańcza – tłumaczył się.
– Może powinniśmy gdzieś wyjechać? Chociaż na weekend?
– Nie teraz, Magda. Teraz muszę być w firmie.
Z czasem zaczęły się pytania o dziecko. Najpierw delikatne sugestie teściowej:
– Magdo, czy wy nie planujecie powiększyć rodziny? W twoim wieku już powinnaś myśleć o macierzyństwie.
Potem coraz bardziej natarczywe:
– Może coś jest nie tak? Może powinnaś pójść do lekarza?
Chodziłam od specjalisty do specjalisty. Badania, testy, kolejne rozczarowania. Diagnoza: „Niepłodność idiopatyczna” – czyli nikt nie wie dlaczego.
Paweł coraz rzadziej ze mną rozmawiał. Zamiast tego pojawiły się plotki – sąsiadka widziała go z jakąś kobietą w kawiarni na Rynku.
– To pewnie koleżanka z pracy – tłumaczyłam sobie.
Ale potem znalazłam SMS-y. „Tęsknię za tobą” – napisała do niego jakaś Aneta.
Zebrałam się na odwagę i zapytałam:
– Paweł… kim jest Aneta?
Spojrzał na mnie z pogardą:
– Przestań robić sceny. Gdybyś była normalną żoną i dała mi dziecko, nie musiałbym szukać szczęścia gdzie indziej.
To był cios prosto w serce.
Poszłam do mamy po radę. Zamiast wsparcia usłyszałam:
– Magda, kobieta musi czasem zacisnąć zęby i przetrwać. Takie jest życie. Jak będziesz miała dziecko, wszystko się ułoży.
Wróciłam do pustego mieszkania i płakałam całą noc.
Minęły dwa lata. Żyliśmy obok siebie jak współlokatorzy. Paweł coraz częściej wyjeżdżał służbowo – a ja coraz częściej myślałam o rozwodzie. Ale bałam się reakcji rodziny. Bałam się opinii ludzi.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie ciotka z Opola:
– Magda, widziałam Pawła z tą swoją Anetą na weselu kuzyna! Nawet nie próbował ukrywać!
To był moment przełomowy. Spakowałam walizkę i pojechałam do rodziców.
Mama zrobiła awanturę:
– Co ty wyprawiasz?! Chcesz nas skompromitować przed całą rodziną? Wróć do męża!
Ojciec tylko wzruszył ramionami:
– Rób jak uważasz. Ja już swoje przeżyłem.
Po raz pierwszy poczułam się wolna – i przerażona jednocześnie.
Paweł przyszedł po kilku dniach:
– Chcesz rozwodu? Proszę bardzo! Ale pamiętaj – mieszkanie jest moje!
Oddałam mu wszystko. Zaczynałam od zera: wynajęte mieszkanie na Nadodrzu, praca na pół etatu w księgarni i samotność tak gęsta, że czasem trudno było oddychać.
Ale z każdym dniem odzyskiwałam siebie. Zaczęłam pisać bloga o swoim życiu po rozwodzie. Poznałam ludzi takich jak ja – kobiety zmęczone udawaniem szczęścia dla innych.
Mama długo nie rozmawiała ze mną normalnie. Dopiero gdy zachorowała i potrzebowała pomocy, zadzwoniła:
– Magda… przepraszam. Może miałam rację po swojemu, ale nie powinnam była cię zmuszać do życia według moich zasad.
Przyjechałam do niej bez żalu – bo już wiedziałam, że jestem silniejsza niż kiedykolwiek wcześniej.
Dziś mam trzydzieści pięć lat i wiem jedno: lepiej naprawić własny błąd niż żyć cudzym życiem do końca swoich dni.
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: ile kobiet jeszcze musi przeżyć to samo? Czy naprawdę szczęście zawsze musi oznaczać spełnianie cudzych oczekiwań? Co wy o tym myślicie?