Czy będziesz na mnie czekać? Historia Zofii z podwarszawskiej wsi
– Zosiu, wrócisz dziś na noc? – głos mamy rozległ się z kuchni, przerywając ciszę, która od rana wisiała w naszym domu jak ciężka mgła.
– Nie wiem, mamo – odpowiedziałam, nie odrywając wzroku od parującego kubka herbaty. – Może zostanę u Magdy.
Wiedziałam, że to kłamstwo. Magda już dawno wyjechała do Krakowa, a ja nie miałam dokąd pójść. Po prostu nie chciałam znów słuchać kłótni mamy z ojczymem, wiecznego narzekania na pieniądze i pretensji o wszystko – nawet o to, że oddycham za głośno.
Wyszłam na ganek. Powietrze było ciężkie od zapachu mokrej ziemi i dymu z kominów. Zima w podwarszawskiej wsi zawsze była szara i lepka, jakby świat zapomniał o kolorach. Przypomniałam sobie, jak jeszcze kilka lat temu biegałam po tym samym podwórku z bratem, śmiejąc się do łez. Teraz Paweł mieszkał w Gdańsku i dzwonił tylko od święta. „Zosia, trzymaj się tam” – powtarzał, ale nigdy nie pytał, czy jestem szczęśliwa.
Wróciłam do środka. Mama stała przy kuchence, mieszając zupę. Ojczym siedział przy stole i czytał gazetę, co chwilę rzucając mi krótkie spojrzenia spod krzaczastych brwi.
– Znowu wychodzisz? – burknął. – Może byś w końcu coś pomogła w domu?
– Pomagam codziennie – syknęłam przez zęby. – Ale tego nigdy nie zauważysz.
Mama spojrzała na mnie błagalnie. Wiedziałam, że nie chce kolejnej awantury. Odetchnęłam głęboko i wyszłam do swojego pokoju. Zamknęłam drzwi i opadłam na łóżko. Wpatrywałam się w sufit, próbując nie płakać.
Telefon zawibrował. „Będziesz dziś na przystanku?” – napisał Michał.
Michał… Chłopak z sąsiedztwa, który zawsze miał dla mnie czas. Poznaliśmy się jeszcze w podstawówce, ale dopiero po liceum zaczęliśmy rozmawiać jak dorośli. On był inny niż wszyscy – słuchał mnie naprawdę, nie tylko udawał zainteresowanie.
„Będę” – odpisałam krótko.
Przystanek autobusowy pod wiejskim sklepem był naszym miejscem spotkań. Michał już czekał, oparty o słup ogłoszeniowy.
– Cześć, Zosiu – uśmiechnął się szeroko. – Chodźmy nad rzekę?
Skinęłam głową. Szliśmy w milczeniu przez pola pokryte szronem. W końcu Michał przerwał ciszę:
– Co się dzieje w domu?
– To samo co zawsze – westchnęłam. – Mama udaje, że wszystko jest dobrze, a ojczym…
– Biją cię?
Pokręciłam głową.
– Nie… Ale czasem myślę, że lepiej by było, gdyby po prostu mnie nie było.
Michał zatrzymał się i złapał mnie za rękę.
– Nie mów tak. Jesteś ważna. Dla mnie… bardzo.
Spojrzałam mu w oczy i zobaczyłam w nich coś, czego nie widziałam nigdzie indziej – troskę i czułość.
– Michał…
– Zosiu, ja…
Nie dokończył. Po prostu mnie przytulił. Stałam tak chwilę, czując jego ciepło i bijące serce. Po raz pierwszy od dawna poczułam się bezpieczna.
Zaczęliśmy spotykać się częściej. Michał pracował w warsztacie samochodowym ojca i marzył o własnym garażu w Warszawie. Ja chciałam uciec gdziekolwiek – byle dalej od domu.
Pewnego dnia powiedział:
– Zosiu, wyjedźmy razem do stolicy. Wynajmiemy pokój, znajdziemy pracę…
Zamarłam.
– A twoi rodzice?
Wzruszył ramionami.
– Poradzą sobie. My też musimy zacząć żyć.
Bałam się. Ale jeszcze bardziej bałam się zostać tu na zawsze.
Wyjechaliśmy po cichu, bez pożegnania. Mama płakała przez telefon:
– Jak mogłaś mi to zrobić? Zostawiłaś mnie samą z tym człowiekiem!
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przez pierwsze tygodnie dzwoniła codziennie, potem coraz rzadziej.
W Warszawie życie było inne – szybkie, głośne i obce. Wynajmowaliśmy mały pokój na Pradze. Michał pracował po dwanaście godzin dziennie, ja sprzątałam biura nocami i dorabiałam jako kelnerka.
Byliśmy razem szczęśliwi… przez chwilę.
Z czasem Michał zaczął wracać coraz później. Czułam się samotna nawet wtedy, gdy był obok.
– Michał, co się dzieje?
– Jestem zmęczony! – krzyknął pewnego wieczoru. – Wszystko jest na mojej głowie! Ty tylko sprzątasz i narzekasz!
Zatkało mnie.
– Pracuję tak samo ciężko jak ty! – wybuchłam.
Kłóciliśmy się coraz częściej. W końcu Michał spakował rzeczy i wyszedł bez słowa.
Zostałam sama w obcym mieście bez pieniędzy i wsparcia. Przez kilka tygodni żyłam jak cień – praca, dom, sen. Czasem dzwoniła mama:
– Wróć do domu…
Ale wiedziałam, że tam nic na mnie nie czeka poza dawnym bólem.
Minęły lata. Skończyłam kurs księgowej i dostałam pracę w małym biurze rachunkowym na Ochocie. Wynajęłam kawalerkę na Ursynowie. Czasem odwiedzałam mamę – ojczym już nie żył, a ona była coraz bardziej schorowana i zgorzkniała.
Pewnego dnia zadzwoniła sąsiadka:
– Pani Zosiu, mama trafiła do szpitala…
Pojechałam natychmiast. Mama leżała blada i słaba na szpitalnym łóżku.
– Przepraszam cię… za wszystko – wyszeptała drżącym głosem.
Poczułam łzy pod powiekami.
– Ja też przepraszam…
Trzymałyśmy się za ręce przez długi czas w milczeniu.
Po pogrzebie wróciłam do Warszawy z poczuciem pustki większej niż kiedykolwiek wcześniej. Paweł przyleciał tylko na dwa dni i zaraz wrócił do swojego życia nad morzem.
Któregoś wieczoru usiadłam przy oknie z kubkiem herbaty i spojrzałam na swoje odbicie w szybie. Zmarszczki wokół oczu, siwe pasma we włosach… Czy to naprawdę ja?
Telefon zadzwonił niespodziewanie. To był Michał.
– Zosiu… Przepraszam za wszystko. Myślisz… myślisz, że moglibyśmy jeszcze raz spróbować?
Zamilkłam na chwilę.
– Michał… Tyle lat minęło…
– Ale ja ciągle o tobie myślę. Czekałem…
Uśmiechnęłam się smutno.
– A ja całe życie czekałam na coś… sama nie wiem na co.
Dziś wiem jedno: życie to ciągłe czekanie – na miłość, na przebaczenie, na lepsze jutro. Ale czy warto tracić lata na czekanie? Czy może lepiej po prostu żyć tu i teraz?