Czy moja miłość ją skrzywdziła? Spowiedź matki, która chciała dobrze, a wyszło inaczej
– Weronika, nie możesz tak po prostu rzucić tej pracy! – krzyknęłam, czując, jak serce wali mi w piersi. Stała w kuchni, oparta o blat, z oczami pełnymi łez i złości. Była już dorosła, miała trzydzieści lat, a ja wciąż widziałam w niej moją małą dziewczynkę.
– Mamo, to nie jest twoje życie! – odpowiedziała drżącym głosem. – Ja już nie mogę tak dłużej…
W tej chwili poczułam, jakby ktoś wyrwał mi serce. Przez całe życie starałam się być najlepszą matką. Chciałam, żeby Weronika miała wszystko to, czego mnie brakowało: wykształcenie, stabilność, bezpieczeństwo. Sama wychowywałam się w małym miasteczku pod Radomiem, gdzie marzenia były luksusem. Moja mama powtarzała: „Bądź grzeczna, ucz się, nie wychylaj”. Ja chciałam inaczej dla swojej córki.
Od najmłodszych lat zapisywałam ją na angielski, balet, pianino. Gdy miała osiem lat i powiedziała, że chce zostać malarką, kupiłam jej sztalugi i farby, ale potem przekonywałam, że lepiej wybrać coś „praktycznego”. Kiedy przyszło do wyboru liceum, nie było mowy o plastyku – tylko renomowane ogólniak w Warszawie. Weronika była posłuszna. Zawsze cicha, zawsze z książką. Nigdy nie sprawiała problemów.
Pamiętam dzień jej matury. Siedziała przy stole, powtarzając biologię. Przyniosłam jej herbatę i powiedziałam: – Pamiętaj, że możesz wszystko. Ale w duchu myślałam: „Byleby tylko nie zmarnowała tego potencjału”.
Dostała się na dwa kierunki: prawo i psychologię. Byłam dumna jak paw. Wysłałam zdjęcie jej indeksu do wszystkich ciotek i sąsiadek. Ale Weronika coraz częściej zamykała się w swoim pokoju. Zaczęły się ataki paniki, bezsenność. Mówiła mi wtedy: – Mamo, ja nie wiem, czy to jest dla mnie…
– Dasz radę – powtarzałam. – Jesteś silna.
Po studiach znalazła pracę w kancelarii adwokackiej. Wyszła za mąż za Michała – spokojnego chłopaka z dobrego domu. Urodziła wnuczkę, Zosię. Z zewnątrz wyglądało to jak bajka. Ale ja widziałam jej zmęczone oczy i słyszałam ciszę w słuchawce telefonu.
Pewnego wieczoru przyszła do mnie zapłakana.
– Mamo, ja nie chcę już tak żyć – wyszeptała.
– Co się stało? Michał cię krzywdzi?
– Nie… Po prostu… Ja nigdy nie miałam swojego życia. Zawsze robiłam to, czego ode mnie oczekiwano.
Zatkało mnie. Przecież chciałam dla niej dobrze! Czy można kochać za bardzo? Czy można tak bardzo chcieć chronić dziecko przed błędami, że odbiera mu się prawo do własnych decyzji?
Zaczęłyśmy się kłócić coraz częściej. Michał patrzył na mnie z wyrzutem:
– Pani Anno, Weronika potrzebuje wsparcia, a nie kontroli.
Ale jak miałam przestać? Przecież bycie matką to moje całe życie! Gdy Weronika zaczęła mówić o terapii i zmianie pracy na mniej prestiżową, poczułam się zdradzona.
– Po co ci te studia były? Po co tyle lat nauki?
– Dla ciebie! – krzyknęła wtedy pierwszy raz w życiu.
Wtedy zrozumiałam. Moja córka nigdy nie miała szansy być sobą. Zawsze była moim projektem.
Przez kilka tygodni nie rozmawiałyśmy. Czułam pustkę i żal do siebie samej. Przeglądałam stare zdjęcia: Weronika na balecie, Weronika z medalem z olimpiady… Ale na żadnym nie widziałam prawdziwego uśmiechu.
W końcu zadzwoniłam do niej:
– Przepraszam cię, córeczko. Chcę cię wspierać taką, jaka jesteś.
Spotkałyśmy się w parku. Weronika była spokojniejsza niż zwykle.
– Mamo… Ja chcę spróbować żyć po swojemu. Może będzie trudno, ale muszę spróbować.
Objęłyśmy się długo i mocno. Poczułam ulgę i strach jednocześnie.
Dziś patrzę na Weronikę z dystansu. Widzę kobietę, która uczy się siebie od nowa – czasem niepewną, czasem zagubioną, ale coraz bardziej autentyczną.
Czy można kochać za bardzo? Czy rodzicielska troska może być więzieniem? Czasem myślę: gdybym mogła cofnąć czas… Ale może najważniejsze to umieć przeprosić i pozwolić dziecku być sobą?
A wy? Czy też czasem boicie się puścić swoje dzieci wolno?