Dzień Przebaczenia: Gorzka podróż Zuzanny

Ostatni autobus zatrzymał się na przystanku przy starej szkole. Wysiadłam, trzymając w ręku torbę z dokumentami i czarny sweter, który jeszcze godzinę temu pachniał moim mieszkaniem w mieście, a teraz już tylko wilgocią i kurzem. Noc była chłodna, a wieś – jak zawsze – cicha i ciemna. Przez chwilę stałam pod latarnią, patrząc na dom, w którym się wychowałam. W oknie paliło się światło. Wiedziałam, że mama nie śpi.

Weszłam do środka bez pukania. Mama siedziała przy stole, z rękami splecionymi na kolanach. Na stole leżał stary różaniec i kubek z zimną herbatą. Spojrzała na mnie bez słowa, a ja poczułam, jak cała złość i żal z ostatnich lat wracają z podwójną siłą.

– Byłaś? – zapytała cicho.

– Byłam. Wszystko załatwione. Jutro przyjadą po ciało – odpowiedziałam, starając się nie patrzeć jej w oczy.

Mama skinęła głową i zaczęła nerwowo przekładać różaniec z ręki do ręki. Przez chwilę milczałyśmy. W powietrzu wisiało coś ciężkiego, czego żadna z nas nie potrafiła nazwać.

– Zuzanna… – zaczęła, ale przerwałam jej gwałtownie.

– Mamo, proszę cię. Nie teraz. Jestem zmęczona.

Wyszłam do swojego starego pokoju. Wszystko było tu takie samo jak kiedyś: tapeta w kwiaty, zdjęcia na ścianie, nawet stary miś na półce. Usiadłam na łóżku i schowałam twarz w dłoniach. Próbowałam nie myśleć o ojcu – o tym, jak leżał w szpitalu, jak patrzył na mnie tym swoim surowym wzrokiem, nawet wtedy, gdy już nie miał siły mówić.

Przypomniałam sobie naszą ostatnią rozmowę. Byłam wtedy zła – za wszystko: za to, że nigdy mnie nie rozumiał, za to, że zawsze stawiał brata przede mną, za to, że nigdy nie powiedział mi, że jest ze mnie dumny. Wyszłam wtedy z sali trzaskając drzwiami. Nie wróciłam już do niego.

Teraz miałam tylko ten węzełek z ubraniami, który mama przygotowała własnymi rękami: czysta koszula, spodnie, pasek… Wszystko wyprasowane i pachnące lawendą. Zaniosłam go dziś do kostnicy. Pielęgniarka spojrzała na mnie ze współczuciem, ale ja nie chciałam litości. Chciałam tylko, żeby to wszystko już się skończyło.

Nad ranem obudził mnie hałas w kuchni. Mama krzątała się przy garnkach, jakby chciała zagłuszyć ciszę domu bez ojca. Weszłam tam niechętnie.

– Zrobisz kawy? – zapytała bezbarwnym głosem.

Zaparzyłam dwie filiżanki i usiadłyśmy naprzeciwko siebie. Przez chwilę patrzyłyśmy sobie w oczy – obie zmęczone, obie złamane na swój sposób.

– Zuzia… Ja wiem, że nie było łatwo. Ale on cię kochał – powiedziała nagle mama.

Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu.

– Nigdy mi tego nie powiedział – wyszeptałam.

– On… nie umiał mówić o uczuciach. Ale był dumny z ciebie. Zawsze o tobie opowiadał sąsiadom. Tylko… nigdy nie potrafił ci tego powiedzieć wprost.

Zamilkłyśmy. W głowie kłębiły mi się wspomnienia: ojciec stojący na polu o świcie, ojciec naprawiający rower bratu, ojciec krzyczący na mnie za spóźnienie… I ja – zawsze zbuntowana, zawsze zła.

W południe przyszła ciotka Halina z sąsiedniej wsi. Przyniosła ciasto i zaczęła opowiadać o pogrzebach w rodzinie. Mama słuchała jej uważnie, a ja czułam się coraz bardziej obca we własnym domu.

– Zuzanna, pomożesz mi wybrać zdjęcie do nekrologu? – zapytała mama po południu.

Przeglądałyśmy stare albumy. Na większości zdjęć ojciec był poważny albo zamyślony. Tylko na jednym się uśmiechał – trzymał mnie wtedy na rękach, miałam może pięć lat.

– To zdjęcie – powiedziałam cicho.

Mama spojrzała na mnie ze łzami w oczach.

Wieczorem przyszli sąsiedzi z kondolencjami. Każdy mówił coś innego: „Był dobrym człowiekiem”, „Zawsze pomagał”, „Twardy był, ale sprawiedliwy”. Słuchałam tego wszystkiego jak przez mgłę.

Kiedy wszyscy wyszli, usiadłam przy stole i spojrzałam na mamę.

– Mamo… Przepraszam za wszystko. Za to, że tak rzadko dzwoniłam. Za to, że się kłóciłam…

Mama podeszła do mnie i objęła mnie mocno.

– Ja też przepraszam. Za to, że nie umiałam cię zrozumieć.

Płakałyśmy razem długo. Po raz pierwszy od lat poczułam się naprawdę blisko mamy.

Następnego dnia był pogrzeb. Stałam nad grobem ojca i czułam pustkę większą niż kiedykolwiek wcześniej. Ksiądz mówił o przebaczeniu – o tym, że trzeba wybaczać sobie nawzajem zanim będzie za późno.

Patrzyłam na brata – stał po drugiej stronie grobu, też płakał. Przez lata byliśmy sobie obcy przez konflikty o majątek, o dom… Teraz wszystko wydawało się takie małe wobec śmierci ojca.

Po pogrzebie podeszłam do brata.

– Może spróbujemy jeszcze raz? – zapytałam cicho.

Spojrzał na mnie długo i skinął głową.

Wieczorem siedziałam sama w pokoju ojca. Na biurku leżały jego okulary i stara fajka. Dotknęłam ich delikatnie i poczułam dziwny spokój.

Czy można wybaczyć wszystko? Czy można naprawić relacje po latach milczenia i żalu? Dziś wiem jedno: czasem trzeba stracić kogoś bliskiego, żeby zrozumieć wartość przebaczenia.