Goście odeszli, ale uraza została – historia z polskiej codzienności

Goście wyszli, a ja zostałam z matką i jej żalem, który wisiał w powietrzu jak ciężka mgła. Jeszcze czułam zapach kawy i ciasta drożdżowego, które piekłam pół nocy, żeby wszystko było jak należy. Ale dla mojej matki nigdy nie jest dość dobrze.

– Znowu się nie postarałaś, Aniu – powiedziała, odkładając filiżankę z takim impetem, że kawa rozlała się na obrus. – Zobacz, jak u Małgosi zawsze jest czysto, a dzieci grzeczne. A ty? Nawet nie umiesz córki wychować.

Zacisnęłam pięści pod stołem. Moja córka, Zosia, miała dzisiaj gorszy dzień. Miała prawo. Ma dwanaście lat i własny świat. Ale dla mojej matki to zawsze powód do wstydu.

– Mamo, proszę cię, nie zaczynaj – powiedziałam cicho. – Goście dopiero co wyszli. Nie możemy po prostu posprzątać i odpocząć?

– Odpocząć? Ty całe życie odpoczywasz! – Matka podniosła głos. – Ja w twoim wieku miałam już trójkę dzieci i dom na głowie! A ty? Facet cię zostawił, siedzisz sama i jeszcze narzekasz!

Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Nie chciałam płakać przy niej. Nigdy nie chciałam jej pokazać, że mnie rani.

– Mamo, to nie jest takie proste…

– Proste? – przerwała mi. – Wszystko byś chciała mieć podane na tacy! Nawet tego ciasta nie upiekłaś sama, tylko z proszku! Wstyd!

Zosia weszła do kuchni, słysząc podniesione głosy.

– Mamo, babciu…

– Idź do pokoju! – syknęła matka. – Dorośli rozmawiają!

Zosia spojrzała na mnie błagalnie. Chciałam ją przytulić, ale matka już zaczęła sprzątać ze stołu z takim hałasem, jakby chciała rozbić każdy talerz.

– Wiesz co? – powiedziałam w końcu. – Może lepiej będzie, jak się wyprowadzimy. Skoro jestem taką złą córką i matką…

Matka spojrzała na mnie z pogardą.

– Wyprowadź się! Zobaczymy, jak sobie poradzisz! Bez mojej emerytury i pomocy! Myślisz, że ktoś cię przyjmie z dzieckiem? Że znajdziesz pracę? Że Zosia nagle stanie się grzeczna?

Wyszłam z kuchni trzaskając drzwiami. W pokoju Zosia siedziała skulona na łóżku.

– Mamo…

Usiadłam obok niej i objęłam ją ramieniem.

– Przepraszam cię, kochanie. Babcia czasem mówi rzeczy, których nie powinna.

– Czemu ona cię tak nie lubi?

Zacisnęłam usta.

– To nie tak… Ona po prostu… jest zmęczona życiem. I czasem myśli, że jak będzie krzyczeć, to coś się zmieni.

Zosia wtuliła się we mnie mocniej.

– Ja nie chcę tu mieszkać.

Westchnęłam ciężko. Sama nie chciałam tu mieszkać. Ale po rozwodzie nie miałam dokąd pójść. Mój były mąż, Paweł, zostawił nas dla młodszej kobiety z pracy. Od dwóch lat nie płaci alimentów regularnie. Pracuję w sklepie spożywczym na dwie zmiany i ledwo wiążę koniec z końcem.

Wieczorem usiadłam z matką przy stole. Cisza była gęsta jak śmietana.

– Mamo…

Spojrzała na mnie spod byka.

– Co?

– Przepraszam za Zosię. Miała trudny dzień w szkole.

– Zawsze ma trudny dzień! Ty też zawsze masz trudny dzień! A ja? Myślisz, że mi było łatwo?

– Wiem, że nie…

– Nie wiesz! Bo nigdy nie pytałaś! Nigdy cię nie obchodziło, co ja czuję!

Zamilkłam. Może miała rację? Może za bardzo skupiałam się na sobie?

Następnego dnia rano matka była już w kuchni przed świtem. Smażyła placki ziemniaczane dla Zosi.

– Nie musisz tego robić – powiedziałam cicho.

– Ktoś musi – odburknęła.

W pracy byłam rozkojarzona. Pani Jola z warzywniaka spojrzała na mnie uważnie.

– Coś się stało?

Wzruszyłam ramionami.

– Znowu z mamą na noże?

Uśmiechnęłam się smutno.

– Skąd wiesz?

– Każdy w bloku słyszy wasze kłótnie…

Poczułam wstyd. Czy naprawdę jesteśmy aż tak głośne?

Po południu zadzwonił Paweł.

– Anka? Mogę zabrać Zosię na weekend?

Zaskoczył mnie ten telefon.

– Chcesz ją zabrać? Po tylu miesiącach?

– Wiem… Przepraszam. Dużo pracowałem…

Nie wierzyłam mu ani trochę.

– Dobrze. Ale wróćcie w niedzielę przed wieczorem.

Zosia była szczęśliwa jak nigdy. Spakowała plecak i czekała przy drzwiach godzinę przed czasem.

Kiedy wyszłyśmy na klatkę schodową, spotkałyśmy sąsiadkę – panią Teresę.

– Ooo, gdzie to tak wcześnie?

– Do taty jadę! – krzyknęła Zosia radośnie.

Pani Teresa spojrzała na mnie ze współczuciem.

– Dobrze, że chociaż czasem się zainteresuje…

Poczułam ukłucie zazdrości i żalu. Dlaczego to ja muszę być tą silną? Dlaczego nikt mnie nie pyta, czy daję radę?

Wieczorem siedziałam sama w kuchni. Matka weszła bez pukania.

– I co? Znowu sama?

Nie odpowiedziałam.

Usiadła naprzeciwko mnie i przez chwilę milczałyśmy.

– Wiesz… Ja też bym chciała czasem usłyszeć „dziękuję”. Za to wszystko…

Spojrzałam na nią ze łzami w oczach.

– Dziękuję ci, mamo… Naprawdę dziękuję…

Ale ona już wstała i wyszła do swojego pokoju.

Czy naprawdę tak trudno nam się dogadać? Czy uraza zawsze musi zostać po gościach? Może czasem wystarczy jedno dobre słowo… Ale kto ma je wypowiedzieć pierwszy?