„Ile jeszcze mam znosić? Moja historia z apodyktyczną ciotką Irminą”

– Nie tak się kroi sernik, Marto! – głos ciotki Irminy przeszył ciszę jak nóż. Stałam przy kuchennym blacie, starając się nie rozlać polewy na obrus, gdy jej słowa sprawiły, że ręce zaczęły mi drżeć. Wszyscy przy stole zamarli – mama, tata, mój mąż Tomek, nawet dzieci przestały się wiercić. Tylko ona patrzyła na mnie z wyższością, jakby to była jej kuchnia, jej dom, jej życie.

– Przepraszam, Irmino – wydukałam, próbując ukryć łzy w głosie. – Zawsze robiłam to tak…

– Ale u nas w rodzinie robi się inaczej – przerwała mi bezceremonialnie. – Ucz się, dziewczyno, ucz!

Tomek spuścił wzrok. Wiedziałam, że nie stanie po mojej stronie. Nigdy nie stawał. Od kiedy tylko weszłam do tej rodziny, Irmina – starsza siostra mojej teściowej – była jak cień. Zawsze obecna, zawsze krytyczna, zawsze niezadowolona. Nawet kiedy urodziłam bliźniaki i przez pół roku nie spałam po nocach, potrafiła powiedzieć: „Za moich czasów kobiety nie narzekały”.

Tamtego wieczoru czułam się jak intruz we własnym domu. Po kolacji Irmina rozsiadła się w salonie i zaczęła wydawać polecenia: „Marta, przynieś kawę. Marta, popraw poduszki. Marta, dzieciom trzeba zmienić skarpetki”. Każde jej słowo wbijało się we mnie jak szpilka. Moja teściowa, pani Halina, tylko kiwała głową i powtarzała: „Irmina wie najlepiej”.

W kuchni Tomek podszedł do mnie cicho.
– Daj spokój, nie przejmuj się – szepnął. – Ona już taka jest.
– Ale ile jeszcze mam to znosić? – zapytałam przez zaciśnięte zęby.
– To tylko kilka razy w roku…

Kilka razy w roku? A może kilka razy za dużo? Każda taka wizyta zostawiała we mnie ślad. Czułam się coraz mniejsza, coraz bardziej niewidzialna. Przestałam zapraszać znajomych do domu, bo bałam się, że Irmina znów coś skomentuje. Nawet dzieci zaczęły pytać: „Mamo, dlaczego ciocia Irmina zawsze jest zła?”

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie moja mama.
– Martuś, co się dzieje? Jesteś jakaś przygaszona.
– Mamo… – głos mi się załamał. – Ja już nie wiem, co robić. Czuję się jak służąca we własnym domu.
– A Tomek?
– On… On mówi, żebym się nie przejmowała.
– Ale to twoje życie! Twoje granice! – usłyszałam stanowczy ton mamy.

Zaczęłam zastanawiać się nad tymi granicami. Czy naprawdę muszę wszystko znosić w imię rodzinnej zgody? Czy moja godność jest mniej ważna niż dobre samopoczucie Irminy?

Następna rodzinna kolacja miała być u nas za dwa tygodnie. Już tydzień wcześniej miałam bóle brzucha ze stresu. W dniu spotkania wszystko przygotowałam perfekcyjnie: stół nakryty białym obrusem po babci, dom pachniał pieczonym chlebem i świeżymi kwiatami. Dzieci od rana były podekscytowane.

Irmina weszła bez pukania.
– Oho! Widzę, że ktoś się postarał – rzuciła z przekąsem.
Przy stole znów zaczęło się to samo: „Za słona zupa”, „Za mało mięsa”, „Dzieci za głośno”. W pewnym momencie poczułam, że już dłużej nie dam rady.

– Irmino – powiedziałam głośno i wyraźnie. – Proszę cię, przestań mnie krytykować przy wszystkich.
Zapadła cisza. Nawet zegar na ścianie jakby przestał tykać.
– Co ty sobie wyobrażasz? – oburzyła się Irmina. – Ja tylko chcę dobrze!
– Ale ja już nie chcę tak dalej żyć – odpowiedziałam drżącym głosem. – Mam prawo do szacunku we własnym domu.

Tomek spojrzał na mnie zaskoczony. Teściowa otworzyła usta ze zdziwienia. Dzieci patrzyły wielkimi oczami.

Irmina wstała od stołu i bez słowa wyszła do przedpokoju. Po chwili usłyszeliśmy trzask drzwiami.

W salonie zapadła niezręczna cisza. Nikt nie wiedział, co powiedzieć. W końcu odezwała się teściowa:
– Może… Może rzeczywiście przesadzamy czasem z Irminą…
Tomek podszedł do mnie i objął mnie ramieniem.
– Przepraszam, że cię nie wspierałem wcześniej – wyszeptał.

Nie wiem, co będzie dalej. Może Irmina już nigdy do nas nie przyjdzie. Może rodzina podzieli się na dwa obozy. Ale pierwszy raz od lat poczułam ulgę i dumę z siebie.

Czy naprawdę musimy zawsze milczeć dla świętego spokoju? A może czasem warto zawalczyć o siebie – nawet jeśli oznacza to burzę w rodzinie?