Kiedy teściowa nie miała siły dla naszego dziecka, ale dla córki znalazła energię – prawdziwa historia o rodzinnych rozczarowaniach
– Nie dam rady, Aniu. Mam już swoje lata, ledwo chodzę, a ty chcesz, żebym biegała za niemowlakiem? – głos teściowej brzmiał twardo, niemal nieprzyjemnie. Stałam w kuchni, ściskając w dłoni kubek z zimną już herbatą. Mój synek płakał w pokoju obok, a ja czułam, jak łzy napływają mi do oczu.
Marek, mój mąż, próbował jeszcze raz: – Mamo, to tylko kilka godzin w tygodniu. Ania wraca do pracy, a ja mam delegacje. Nie mamy nikogo innego.
Teściowa spojrzała na niego z wyrzutem. – Marek, nie rozumiesz? Mam 60 lat! Kręgosłup mnie boli, ciśnienie skacze. Nie dam rady.
Nie powiedziałam już nic. Wróciłam do pokoju i przytuliłam synka. W głowie kłębiły mi się myśli: czy naprawdę jest aż tak źle? Przecież jeszcze niedawno chodziła na spacery z koleżankami, jeździła rowerem po działce. Ale może rzeczywiście starość przyszła nagle?
Minęły tygodnie. Zorganizowałam opiekunkę, choć ledwo nas było na to stać. Pracowałam na pół etatu, Marek coraz częściej wyjeżdżał służbowo. Byliśmy zmęczeni i sfrustrowani. Teściowa dzwoniła rzadko, wpadała na chwilę z zakupami albo zostawiała słoiki z zupą pod drzwiami. Nigdy nie zaproponowała, że zostanie z wnukiem choćby na godzinę.
Wszystko zmieniło się pewnego popołudnia. Siedziałam w parku z synkiem, gdy zadzwoniła moja szwagierka, Kasia.
– Anka! Mama jest u mnie od rana! Pomaga mi przy małej, gotuje obiady, nawet w nocy wstaje do małej! – śmiała się przez telefon.
Zamarłam. – Jak to? Przecież mówiła, że nie ma siły…
– No coś ty! Jest pełna energii! Nawet mówiła, że czuje się młodsza przy wnuczce.
Rozłączyłam się i poczułam, jak świat wali mi się na głowę. Przez chwilę nie mogłam oddychać. Wróciłam do domu i czekałam na Marka.
Wieczorem powiedziałam mu wszystko. Siedzieliśmy w ciszy.
– Może… Może mama po prostu bardziej kocha Kasię? – rzucił Marek cicho.
– Albo nasz synek jest dla niej mniej ważny? – dodałam ze ściśniętym gardłem.
Następnego dnia Marek pojechał do matki. Wrócił blady i milczący.
– Powiedziała, że Kasia zawsze była jej oczkiem w głowie. Że ona bardziej potrzebuje pomocy niż my…
Nie spałam całą noc. Przewracałam się z boku na bok, słysząc w głowie słowa teściowej: „Kasia bardziej potrzebuje pomocy”. A ja? A nasz synek?
Zaczęliśmy unikać rodzinnych spotkań. Marek zamknął się w sobie. Ja czułam coraz większą gorycz i żal. Każda rozmowa o rodzinie kończyła się kłótnią.
Pewnego dnia zadzwoniła teściowa:
– Aniu, mogłabyś przyjechać i pomóc mi z zakupami? Kasia jest zajęta.
Odpowiedziałam chłodno:
– Przykro mi, nie dam rady. Mam swoje lata i jestem zmęczona.
Położyłam słuchawkę i poczułam ulgę – pierwszy raz od dawna postawiłam granicę.
Ale żal nie znikał. Zastanawiałam się: czy to ja jestem niewdzięczna? Czy może ona naprawdę nigdy mnie nie zaakceptowała?
Minęły miesiące. Nasz synek rósł, a ja coraz częściej myślałam o tym, jak bardzo chciałam mieć bliską rodzinę. O tym, jak wyobrażałam sobie wspólne spacery z babcią, święta przy jednym stole, wsparcie w trudnych chwilach.
Tymczasem rzeczywistość była inna: podziały, zazdrość i poczucie bycia gorszą.
Czasem patrzę na mojego synka i zastanawiam się: czy kiedyś zrozumie ten ból? Czy wybaczy mi, że nie miał babci takiej jak inne dzieci?
A może to ja powinnam wybaczyć? Czy można pogodzić się z tym, że rodzina czasem zawodzi najbardziej?