Kocham wnuki, ale wychowanie synowej rujnuje naszą rodzinę
– Przestań, Antoś! – krzyknęłam, gdy mój wnuk z rozmachem wylał malinowy sok na świeżo wyprany dywan w salonie. Serce waliło mi jak młot, a dłonie drżały z bezsilności. – Tak nie można! – podniosłam głos, choć już wiedziałam, co zaraz usłyszę.
– Mamo, proszę cię, nie krzycz na niego – weszła do pokoju Julia, moja synowa. Jej głos był spokojny, ale chłodny. – To tylko dziecko. Zaraz posprzątamy.
Stałam jak wryta, patrząc jak Antoś i jego młodsza siostra, Lena, biegają po mieszkaniu, wrzeszcząc i śmiejąc się w najlepsze. Mój mąż, Wojtek, tylko westchnął i wrócił do czytania gazety. Ja nie potrafiłam tego tak po prostu puścić płazem. To nie był mój świat. Moje dzieci nigdy nie zachowywały się w ten sposób.
Wychowałam się w domu pełnym zasad. Moja mama powtarzała: „Dziecko potrzebuje granic”. Tak samo wychowałam Michała – mojego jedynego syna. Teraz czuję się tak, jakby wszystko, czego go nauczyłam, przepadło przez Julię.
Wieczorem, gdy dzieci już spały, podeszłam do Michała w kuchni.
– Synku, możemy porozmawiać? – zapytałam cicho.
– Jasne, mamo. Co się stało? – spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.
– Nie rozumiem tego wszystkiego. Antoś i Lena… jakby nie mieli żadnych zasad. Nie można by ich trochę bardziej zdyscyplinować?
Michał westchnął ciężko.
– Wiem, że u ciebie było inaczej, ale z Julią ustaliliśmy: pozwalamy im być sobą. Nie chcemy ich ciągle strofować.
– Ale to jest chaos! – wyrwało mi się. – Nie boisz się, że wyrosną na nieodpowiedzialnych ludzi?
Michał pokręcił głową.
– Mamo, proszę… Nie wtrącaj się. To nasza sprawa.
Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Czułam się tak, jakbym traciła nie tylko wpływ na wnuki, ale i własnego syna. Rano Julia podeszła do mnie z kubkiem kawy.
– Wiem, że trudno ci to zaakceptować – powiedziała cicho – ale chciałabym, żebyś szanowała nasze decyzje. Dzieci są szczęśliwe.
– Szczęśliwe? – zapytałam z goryczą. – Czy po prostu nie wiedzą, czym jest dyscyplina?
Twarz Julii stwardniała.
– Nie chcę, żebyś krytykowała nasze metody przy dzieciach. Jeśli nie możesz tego zaakceptować… może powinniście rzadziej nas odwiedzać.
To uderzyło mnie jak policzek. Czy naprawdę doszło do tego, że nie jestem mile widziana w domu własnych wnuków?
W kolejnych tygodniach Wojtek próbował mnie pocieszać.
– Daj im spokój, Haniu. To już nie nasz świat. Oni wiedzą lepiej…
Ale ja nie umiałam odpuścić. Coraz rzadziej odwiedzaliśmy Michała i Julię. Rozmowy telefoniczne stawały się coraz krótsze. Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie Lena:
– Babciu, czemu już do nas nie przychodzisz?
Serce mi pękło.
– Kochanie… ostatnio mam dużo na głowie… Ale bardzo cię kocham!
Kilka dni później Julia zadzwoniła niespodziewanie.
– Chciałabym, żebyście znów nas odwiedzali – powiedziała bez ogródek. – Dzieci za wami tęsknią. Ale proszę… postaraj się dostosować.
Zgodziliśmy się przyjechać. Starałam się trzymać język za zębami. Gdy Antoś wylał kakao na stół, tylko zacisnęłam zęby i pomogłam posprzątać. Ale w środku gotowałam się ze złości.
Wieczorem Lena przytuliła się do mnie.
– Babciu… jesteś na nas zła?
– Nie, kochanie – wyszeptałam – tylko czasem trudno mi to wszystko zrozumieć.
Lena spojrzała na mnie wielkimi oczami.
– Chciałabym, żebyś była z nami częściej.
Tej nocy usiadłyśmy z Julią przy herbacie. Zebrałam się na szczerość i powiedziałam jej o swoich lękach: że boję się utraty rodziny; że martwię się o przyszłość wnuków; że czuję się obca w tym nowym świecie.
Julia też się otworzyła.
– Wiem, że wychowałaś się inaczej – powiedziała cicho – ale ja też chcę dla nich jak najlepiej. Może uda nam się znaleźć kompromis… jeśli obie trochę odpuścimy?
Od tamtej pory staram się mniej krytykować i więcej bawić z wnukami. Czasem trudno mi znieść ten hałas i bałagan. Ale kiedy Lena tuli się do mnie albo Antoś śmieje się do rozpuku – czuję, że jednak jestem im potrzebna.
Czy naprawdę musimy tak bardzo się zmieniać, żeby być razem? A może da się zbudować most między starym a nowym? Co wy o tym myślicie?