Koszmarny błąd – historia, która zmieniła moje życie
Zimny pot spływał mi po karku, kiedy usłyszałam trzask drzwi. – „Iza, nie wytrzymam już dłużej!” – krzyczał mój mąż, Andrzej, z przedpokoju. – „Albo ty pogodzisz się z moją matką, albo ja wychodzę!” Stałam w kuchni z nożem w ręku, krojąc cebulę na bigos, i czułam, jak łzy mieszają się ze szczypiącym zapachem. – „To nie ja zaczęłam tę wojnę!” – odkrzyknęłam przez łzy. – „To ona nigdy mnie nie zaakceptowała!”
Drzwi trzasnęły mocniej niż zwykle. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to będzie ostatni raz, kiedy Andrzej wyjdzie z naszego mieszkania jako mój mąż.
Mam na imię Izabela. Mam czterdzieści pięć lat i mieszkam w bloku na warszawskim Ursynowie. Moje życie nie różniło się od życia tysięcy innych kobiet: praca w urzędzie, zakupy w Biedronce, wieczorne seriale i weekendowe sprzątanie. Ale od kilku miesięcy wszystko zaczęło się sypać. Najpierw teściowa – pani Halina – zamieszkała z nami po udarze. Andrzej był jej jedynym dzieckiem. Ja byłam dla niej zawsze „tą obcą”, która zabrała jej syna. Każdego dnia czułam jej wzrok na sobie, słyszałam szepty za plecami: „Izabela znowu nie posoliła zupy”, „Izabela nie umie prać białych rzeczy”. Andrzej próbował mediować, ale coraz częściej stawał po stronie matki.
Zaczęłam zamykać się w sobie. Przestałam dzwonić do przyjaciółek. Moja jedyna córka, Ola, studiowała w Krakowie i rzadko bywała w domu. Czułam się jak intruz we własnym mieszkaniu.
Pewnego wieczoru, kiedy wróciłam z pracy, usłyszałam rozmowę za drzwiami kuchni:
– „Ona cię nie kocha, synku. Ona tylko czeka na mój pogrzeb, żeby mieć wszystko dla siebie” – szeptała Halina.
– „Mamo, przestań…” – Andrzej był zmęczony.
– „Widzisz, jak patrzy na mnie? Jakby chciała mnie zabić!”
Zamarłam. Oparłam się o ścianę i poczułam, jak serce wali mi jak młotem.
Tego wieczoru nie odezwałam się do nikogo. Zasnęłam w ubraniu na kanapie.
Następnego dnia Andrzej wyprowadził się do matki na działkę pod Piasecznem. Zostawił mi tylko krótką wiadomość: „Muszę odpocząć. Nie dzwoń.” Ola zadzwoniła wieczorem:
– „Mamo, co się dzieje? Tata do mnie pisał…”
– „Nic się nie dzieje, kochanie. Ucz się dobrze.”
Kłamałam jej prosto w słuchawkę.
Przez kilka tygodni żyłam jak automat. Praca-dom-praca. W weekendy sprzątałam mieszkanie do połysku, jakby od tego zależało moje życie. W końcu zadzwoniła moja siostra, Marta:
– „Iza, musisz coś zrobić! Nie możesz tak żyć!”
– „Nie rozumiesz… Andrzej wybrał matkę. Ja już nie mam rodziny.”
– „Masz mnie! I masz Olę!”
Ale ja czułam się coraz bardziej pusta.
Wtedy pojawił się on – Paweł. Pracował ze mną w urzędzie od lat, ale nigdy nie zwracałam na niego uwagi. Zawsze uśmiechnięty, pomocny, trochę nieśmiały. Pewnego dnia zaproponował kawę po pracy.
– „Izabela… wiem, że przechodzisz trudny czas. Chciałem tylko powiedzieć, że możesz na mnie liczyć.”
Spojrzałam na niego i pierwszy raz od miesięcy poczułam ciepło.
Zaczęliśmy spotykać się coraz częściej – najpierw niewinnie: kawa, spacer po parku, kino. Potem Paweł zaprosił mnie do siebie na kolację.
– „Nie musisz udawać silnej przy mnie” – powiedział cicho.
Wybuchłam płaczem. Opowiedziałam mu wszystko: o Halinie, o Andrzeju, o tym, jak bardzo czuję się samotna.
Paweł objął mnie i wtedy pierwszy raz od lat poczułam się bezpieczna.
Nie wiem kiedy przekroczyliśmy granicę przyjaźni. To stało się naturalnie – jakbyśmy oboje tego potrzebowali.
Kilka tygodni później Andrzej wrócił do mieszkania po swoje rzeczy. Zastał mnie z Pawłem w kuchni.
– „To tak?! Nawet nie poczekałaś aż się rozwiedziemy?!” – krzyczał.
– „A ty? Ile razy zostawiałeś mnie samą z twoją matką?!” – odpowiedziałam równie głośno.
Halina zadzwoniła do Oli:
– „Twoja matka sprowadza sobie kochanka do domu!”
Ola przyjechała z Krakowa następnego dnia. Była blada ze złości:
– „Mamo… Jak mogłaś?! Tata jest załamany!”
– „Ola… ja też jestem człowiekiem…”
Ale ona już mnie nie słuchała.
Przez kolejne tygodnie Ola nie odbierała moich telefonów. Andrzej wniósł pozew o rozwód z orzeczeniem o mojej winie. Halina rozpowiadała wszystkim sąsiadkom w bloku o mojej „zdradzie”.
Paweł próbował mnie wspierać:
– „Iza… przejdziemy przez to razem.”
Ale ja już nie miałam siły walczyć.
Pewnego ranka obudziłam się z potwornym bólem brzucha. Myślałam, że to stres albo grypa żołądkowa. Ale ból narastał tak szybko, że ledwo doczołgałam się do telefonu i zadzwoniłam po pogotowie.
W szpitalu usłyszałam diagnozę: pęknięta torbiel jajnika i silne krwawienie wewnętrzne. Lekarz powiedział:
– „Gdyby pani zadzwoniła godzinę później… mogłoby być za późno.”
Leżałam na szpitalnym łóżku i patrzyłam w sufit. Przez głowę przelatywały mi obrazy: Ola jako mała dziewczynka na placu zabaw; Andrzej śmiejący się podczas naszej pierwszej randki; Halina podająca mi rosół z miną kata; Paweł trzymający mnie za rękę podczas rozprawy rozwodowej.
Po operacji odwiedziła mnie Marta:
– „Iza… Ola chce cię zobaczyć.”
Serce podskoczyło mi do gardła.
Ola weszła do sali szpitalnej powoli, jakby bała się podejść bliżej.
– „Mamo… przepraszam… bałam się cię stracić.”
Objęłyśmy się i płakałyśmy długo bez słów.
Po powrocie do domu Paweł czekał na mnie z bukietem tulipanów:
– „Wiesz… życie jest za krótkie na żal i samotność.”
Uśmiechnęłam się pierwszy raz od miesięcy naprawdę szczerze.
Dziś wiem jedno: największym błędem mojego życia nie była zdrada czy rozwód. Największym błędem było to, że pozwoliłam innym decydować o moim szczęściu i bałam się zawalczyć o siebie.
Czy można naprawić relacje po latach milczenia? Czy wybaczenie jest możliwe nawet wtedy, gdy wszystko wydaje się stracone? Czekam na wasze historie i opinie…